Motocyklowy syndrom 5000 km - prawda, czy fałsz?
Kiedy motocyklista zalicza pierwszy wypadek?
Ten sezon wśród moich znajomych motocyklistów był wyjątkowo „glebowy". Mniejsze i większe paciaki, połamane ręce, nogi i motocykle. Słowem sezon jakich wiele, nikt nie narzeka, ani nie użala się nad sobą. Wiara stara się ogarnąć straty przed nadchodzącym wielkimi krokami sezonem 2010. Niemniej jednak ta spora liczba figur zmusiła mnie do przemyśleń. Okazało się bowiem, że zaliczali je praktycznie wszyscy, począwszy od początkujących, aż po bardzo doświadczonych motocyklistów. Jak to więc jest? W jakim momencie motocyklowej kariery jest największa szansa na duże bum? Bardziej doświadczony znaczy bezpieczniejszy, czy jedynie częściej wystawiony na ryzyko?
Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz
Często słyszę opinie, że „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz". Generalnie nie zgadzam się z takim podejściem. Dla mnie gleba, tak na torze jak i na ulicy to porażka. Znaczy, że ktoś coś zrobił źle, że zawiódł system szkolenia, że zabrakło umiejętności, myślenia. Nieco przerażają mnie historie o osobnikach, którzy z godną lepszej sprawy regularnością, zaliczają pady na swoich sprzętach. Oczywiście wyłożyć się na treningu, szczególnie przy treningach w terenie to żaden stres. Właśnie po to się trenuje, aby w czasie jazdy w ruchu ulicznym pozostać przy życiu. Natomiast przyjmowane ze spokojem regularnych upadków na drodze jest dla mnie niepokojącym objawem, zwiastującym często nieszczęście.
Syndrom 5000 km
Kiedyś spotkałem się z takim pojęciem jak „syndrom pierwszych 5000 km". Zgodnie z tą teorią młody człowiek siada na szybki motocykl lekko wystraszony, świadom tego, że nie jest w stanie zapanować nad sprzętem, który, jak to w realu często bywa, kupił „na zaś", aby szybko się nie znudził. Jeździ więc nim spokojnie i ostrożnie. Nie wygłupia się, odwija tylko na prostych. Z czasem przychodzi jednak oswojenie z mocą, zachowaniem maszyny. Zaczyna się porządne odwijanie. Dla bardzo wielu, moment, kiedy chęci prześcigają umiejętności przychodzi właśnie po 3-4 miesiącach od zajęcia miejsca za sterami szybszego motocykla. Często wypada to właśnie na okolice 5000 km. Zupełnie nie wiadomo skąd pojawia się gleba i duże zaskoczenie. Dzisiejsze, nawet bardzo mocne motocykle dają się prowadzić kierowcom, którzy nie mają wielkiego doświadczenia. Dopiero próby wykorzystania potencjału tych maszyn, przychodzące po szybkim obyciu się z nimi, potrafią skończyć się nieszczęściem.
W sumie wydaje mi się, że nawet ja osobiście wpisuję się w tą teorię. Moja pierwsza kolizja na motocyklu miała miejsce właśnie po przejechaniu 4000 km. Jako, że MZ251, którą wtedy ujeżdżałem nie była przesadnie szybka, z całego zajścia udało mi się wyjść z kilkoma siniakami i niewielkimi uszkodzeniami motocykla. Co by było gdybym jechał szybszym sprzętem? Boję się nawet pomyśleć.
Chciał mnie zabić!
Jak często słyszycie takie stwierdzenie z ust początkującego motocyklisty? Ja często. Kiedyś widziałem na „preclach" (pl.rec.motocykle - przyp. red.) wypowiedź, która doskonale obrazuje ten wątek. Młodzi motocykliści, o niewielkim doświadczeniu wikłają się w sytuacje drogowe, których do końca nie kontrolują. Dlatego też nieoczekiwane dla nowicjusza zachowania puszkarzy, odbierane są jako próba zabójstwa, podczas gdy jest to zwykła demonstracja polskiej nonszalancji, bezmyślności, czasem głupoty za kierownicą. Doświadczony motocyklista, taki który syndrom 5000 km ma już za sobą, wie gdzie można wjechać, a gdzie lepiej nie. Przez to nie daje się zaskoczyć i spokojnie reaguje na to, co dzieje się na drodze. Zgadzam się z tym w pełnej rozciągłości. Mnie, ani znanych mi doświadczonych motocyklistów nikt nie próbuje zabić na mieście. Czasem po prostu trafi się jakaś gapa. Zatem jeśli ktoś z twoich kumpli widzi na drodze wokół siebie samych zabójców, to najprawdopodobniej po prostu kiepski z niego motocyklista.
No fool, like an old fool?
Nie ma większego głupca, niż stary głupiec jak mawiają Amerykanie. Nawet by się zgadzało. Tutaj syndrom 5000 km objawia się boleśniej. Stateczny, dobrze sytuowany 40-50 latek, kupując sobie obiekt młodzieńczych marzeń, z pewnością nie sięgnie po małą pojemność. Jak by to wyglądało? Najlepiej coś dużego, szybkiego, drogiego. Przecież przez 20 lat jeździł Jawami i MZtkami.
Niestety szybko okazuje się, że sprawność fizyczna już nie ta jak za młodu. Podobnie jak refleks i elastyczność kości. Szybko pnąca się do góry liczba wypadków z udziałem starszych, świeżo upieczonych motocyklistów jakby potwierdza, że gleba grozi każdemu, nawet najbardziej rozsądnemu i spokojnemu motocykliście.
A może syndrom co 5000 km?
To akurat przerabiałem na własnej skórze. Jeżdżę spokojnie i z wyczuciem, jest fajnie. Potem coraz szybciej, coraz agresywniej. Jest jeszcze fajniej. Nagle - jeb! Wracam do spokojnego jeżdżenia, ale z czasem tempo narasta. Znów jest coraz szybciej i dynamiczniej, co prowadzi do kolejnej gleby. I tak w kółko. Dochodzi do tego, że podświadomie czekam chwili, gdy znów szoruję pyskiem po asfalcie, aby wstać, otrzepać się i z uczuciem ulgi wycedzić: „No dobra, mam to już za sobą"!
Zauważyłem na sobie, że im konkretniejsza gleba, tym bardziej studząco działa na głowę. Jeśli strzał kończy się skomplikowanym złamaniem i kontaktem z naszą, pożal się Boże, służbą zdrowia, to blokadę można złapać na wiele miesięcy. Na drugim końcu skali jest widok innego rozbitego motocykla i poskręcanego ciała motocyklisty. Uspokaja, ale na bardzo krótko.
Syndrom Made in Polska?
No właśnie. Dzielę się tutaj z wami moimi bardzo subiektywnymi obserwacjami poczynionymi w ciągu kilkunastu lat za kierownicą motocykla. Może nie ma żadnego syndromu 5000 km? Ciekaw jestem, czy się z tym zgadzacie, tym bardziej że trudno mi określić na ile przyczyny naszych gleb tkwią w nas samych, a na ile w otaczających nas kierowcach, drogach, warunkach klimatycznych.
Coś chyba jednak w tym jest. Jeśli nałożymy na siebie naszą narodową ignorancję, kiepskie drogi, bezmyślność uczestników ruchu drogowego i fakt, że jako nacja, jeździmy motocyklami bardzo słabo... to trudno oczekiwać wyłącznie happy endów. Gleba przydarzy się prędzej czy później...


Komentarze 46
Pokaż wszystkie komentarzea moim zdanie to "bez ryzyka nie ma zabawy" :D:P juz nie raz lezalem i to 2 razy tak troszke mocniej :) a mam dopiero 19 lat :)
Odpowiedz... i łajno w głowie. Ruch drogowy to nie jest miejsce ani na ryzyko, ani na zabawę. Ja nie szalałem, a miałem glebę po przejechaniu gdzieś 12-13 tys. km, nie z mojej winy, a i nie wiem ile bym musiał mieć przebiegu, żeby coś takiego przewidzieć. W Twoim przypadku to będzie tylko i wyłącznie kwestia czasu.
Odpowiedzno to w końcu się położysz tak, że już nie wstaniesz :) mam tylko nadzieję, że nikt nie położy się wtedy z tobą.
OdpowiedzMój pierwszy motocykl bandit 650 08rok oczywiście przed nim były różne sprzęty do jazdy po lasach typu mz jawa . Bandziorem przejechałem 4,5tyś km aż tu nagle ślizg po wejściu w zakręt i londowanie...
OdpowiedzJeżdżę T-Catem około 9k moim zdaniem to nie syndrom, wystarczy podchodzić do winkli i tras których nie znamy z pewna granica ostrożności zawsze trzeba myśleć co jest za winklem(np auto na ...
Odpowiedzto jest analfabetyzm wtórny :) obecny w każdej dziedzinie życia. Już umiem dobrze jeździć a tu nagle gleba.
Odpowiedz''Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz'' moim zdaniem po wywrotce poznajemy granice i potem wiemy na co nas stać
Odpowiedzjakies 7k mokre liscie na srodku drogi gdy mijalem sznurek aut. postanowilem ustapic ciezarowce z przeciwka i tylko musnolem przedni hamulec. lezalem niewiem kiedy i jak to sie stalo ze nie ...
Odpowiedz