Jesień na motocyklu - próba dla pasji
On się zbliża. Nic go nie powstrzyma. Gdy nadejdzie, wznieci depresję, smutek, rozgoryczenie, a nawet… myśli samobójcze. Koniec sezonu motocyklowego. Dla nas, motocyklistów, te słowa brzmią jak wyrok. Wyrok skazujący nas na kilka miesięcy dwukołowej stagnacji. Zanim jednak nadejdzie zima, czeka nas jesień. Jesień w życiu motocyklisty pełni rolę egzaminatora, który za wszelką cenę chce, abyśmy oblali próbę utrzymania naszej pasji. Niby jest nadal pogodnie (na początku), słonecznie, ale już nie tak przyjemnie ciepło, jak w lipcu i sierpniu. Wieczorne przeloty przy zachodzącym słońcu przenoszą się z 21:00 na 17-stą. Trzeba się odziewać w więcej ciuchów, które najczęściej strasznie szeleszczą, a deszcz, który czasami w trakcie jazdy dawał lekką ulgę po wielogodzinnej jeździe w upale, staje się najbrutalniejszym narzędziem tortur w rękach matki pogody. Co z tego, skoro motocyklista to twardziel. Twardziel, który nie boi się otwartego złamania kości udowej leczonego w sudańskim szpitalu, a co dopiero jakiejś tam jesieni. Czy aby na pewno?
Teraz sam jestem dziadkiem…
Pierwszego motocykla, podobnie jak pierwszej dziewczyny, pocałunku, wypalonego papierosa, filmu pornograficznego na VHS się nie zapomina. Jeżeli jesteś młody i załóżmy, że kupujesz swój pierwszy duży motocykl, to wybacz, ale zareaguję śmiechem, jeśli powiesz, że jeździłeś nim tylko w ciepłe niedziele. Młody motocyklista to z reguły zapaleniec na potęgę, który kipi od pasji i ma gdzieś wszystko, co tylko może go od tej pasji odciągnąć. Ja swoim pierwszym poważnym motocyklem jeździłem cały czas. Owszem, czasami ograniczały mnie warunki atmosferyczne, ale mówiąc „warunki atmosferyczne” mam na myśli spadające z nieba siekiery, lub szalejące tornado kategorii F5. Yamaha XJ600 ma bardzo wrażliwe na śnieg świece zapłonowe. Skąd to wiem? Ponieważ wjechałem Yamahą XJ600 w zaspę śnieżną. Kiedyś istniało bardzo niewiele rzeczy, które mogły sprawić, abym zrezygnował w danym momencie z jazdy motocyklem. Pamiętam święta Bożego Narodzenia, pogodne niebo, minus dwa stopnie. Pojechałem do babci na obiad motocyklem. Z uśmiechem na ustach, z sercem przepełnionym radością.
Chodzi właśnie o ten nastrój. O to, jak bardzo cieszy Ci się oblicze, kiedy jedziesz motocyklem, bez względu na okoliczności. Pada deszcz? Co z tego?! Jest fajnie. Temperatura zaraz spadnie poniżej zera, a na ulicach są tylko hardkorowi joggerzy w kolorowych ciuchach? Olać to! Mam motocykl i jest super! Kiedyś, po np. późno-listopadowym powrocie do domu byłem zły, że siedzę w nudnym, nieprzyspieszającym pokoju, przed nudnym telewizorem w nudnej bluzie. Dziś coraz częściej zdarza mi się, że po dłuższym lataniu motocyklem przy kiepskiej aurze w moje głowie formułują się jedynie marzenia oklapnięcia w fotelu w puchowych kapciach. Prawdę mówiąc, mam puchowe kapcie… Ktoś kiedyś powiedział, że to co dobre trzeba dozować, bo szybko zbrzydnie. Bzdura! Nie chcę dozować sobie jazdy motocyklem, bo to kocham. Nie podoba mi się jedynie fakt, że owa miłość staje się coraz trudniejsza. To coś jak żona, która w chwili zaślubin była piękną top modelką o nieskazitelnym sexappealu, ale z biegiem czasu po prostu starzała się, robiła marudna i naprawdę trudno było jej pożądać. Wielu (a może nawet każdy) z motocyklistów nazwijmy to „prawdziwych” śmieje się z panów w zaawansowanej sile wieku na wypieszczonych Electrach czy Goldwingach, którzy wyjeżdżają nimi wyłącznie, jeśli słupek temperatury przekroczy 20 stopni, a nieboskłon nie jest skalany żadną chmurą, robiąc przebiegi rzędu 2000 km rocznie. Pytanie, czy taki stan jest nieunikniony i dopada nas nieświadomie?
High-techowe oszustwo
W czasach, w których podróże na księżyc na nikim nie robią wrażenia, a mężczyzna w kilka godzin może stać się kobietą, nauka i technika są po stronie motocyklistów. Dobre, skuteczne ciuchy nie są wcale takie drogie, a w razie czego można kupić ocieplane, przeciwdeszczowe kombinezony, pokrowce na rękawice i buty. Nawet motocykle są po naszej stronie. Wiele z nich ma na wyposażeniu seryjnym podgrzewane manetki, podgrzewane siedzenia, hand guardy, owiewki na nogi, wielkie szyby itd. a całą masę akcesoriów można dokupić samemu. Co więcej, przy odrobinie pomyślunku można stworzyć motocykl, na którym pogoda będzie ledwo odczuwalna. Wyobraźmy sobie, że jedziemy topowym produktem Hondy czy BMW z każdym możliwym anty-meteo rozwiązaniem na pokładzie. Leje, wieje, temperatura nie przekracza pięciu stopni Celsjusza, jest szaro, smutno i krajobraz przypomina scenerie z apokaliptycznego filmu. Czy jazda motocyklem nadal jest przyjemna, mimo, że jadąc nim grzeje nas w tyłek, dłonie, nogi, a z ocieplającym wkładem pod ubranie nawet w cały tors? Czy pomimo muzyki sączącej się z głośników w kokpicie, który notabene przypomina kokpit najfajniejszego statku kosmicznego faktycznie jest przyjemnie?
Proszę wybaczyć moją śmiałość i pewność wysunięcia tej tezy, ale nikt, powtarzam, nikt dawniej, jadąc na Ogarze czy Simsonie, których poziom zaawansowania technicznego i skomplikowania konstrukcji niczym nie różnił się od budowy ołówka, nie przejmował się warunkami, w których akurat jechał. Wtedy jedyne, co mogło popsuć humor, to wystrzelenie tłoka przez blok silnika po akcji tuningowej „spiłujemy głowicę i zwiększymy stopień sprężania”, a dziś użalamy się nad faktem, że na niebie jest nie tyle cumulusów ile być powinno i koniec końców zamiast jazdy motocyklem wybieramy wlepienie wzroku w wielką plazmę, a to z kolei oznacza, że przerzucając kanały prędzej czy później natkniemy się na Joannę Liszowską.
Tetrytyzm dopadnie każdego, choć wielu dobrze się broni
Znam osobiście wielu ludzi, których ulubioną rozrywką młodzieńczej dojrzałości były motocyklowe wyścigi uliczne, a pod pojęciem „kwiatek” rozumieli oni jedynie zrobionego z rozbitej butelki tulipana. Ci ludzie byli żywą definicją hardkoru i charakteru. Niestety, wielu z nich dopadł mechanizm doboru naturalnego. Z wielkich piecy z żarzącym się testosteronem zmienili się w ludzi, którzy zanim o 22 pójdą spać, wysyłają esemesy do telewizyjnych programów rozrywkowych. Oczywiście nadal są tacy, którzy po prostu niektórych faktów, takich jak lód, śnieg i 20 stopniowy mróz nie przyjmują do siebie i dzidują motocyklami na zamarzniętym jeziorze. Crossowcy, quadowcy i fani offroadu zimą nie próżnują, a nawet często pasuje im gorsza, bardziej wymagająca dla organizmu i maszyny aura. Zaprzeczę sobie samemu i jednocześnie uspokoję, gdy wspomnimy Elefantentreffen, zimowy zlot motocyklowy w Bawarii w Niemczech. W momencie, kiedy ci bardziej wrażliwi zastanawiają się, czy wyjechać motocyklem gdy przed garażem jest kałuża, tytanowi motocykliści jadą nieraz tysiące kilometrów, na motocyklu, aby ostatecznie zaparkować go w śniegu, a obok rozbić namiot i do tego jeszcze dobrze się bawić. Mamy zatem dowody, że motocykl i złe warunki pogodowe to niewykluczające się pojęcia. Najsłabszym ogniwem jest człowiek i jego interpretacje tego stwierdzenia.
Motocyklowe placebo
Okno w pokoju, w którym piszę ten felieton pokrywa się coraz to grubszymi strugami wody. Nie otwieram go, bo rezultatem będzie wywiana na zewnątrz szafa. Na drodze leży coraz więcej mokrych liści. Oczywiście, że można jeździć i nikt chyba nie jest na tyle niemądry, aby uczyć się jazdy na gumie czy schodzenia na kolano na mokrej drodze pokrytej roślinnością. Mamy dobre motocykle, mamy dobre opony, mamy armię bajerów uprzyjemniających i ułatwiających jazdę. Ekstremiści zakładają do skuterów zimowe opony i naginają nimi po zaśnieżonym mieście. Prawda jest taka, że wielu jazdę motocyklem traktuje jednak jako coś niemal luksusowego, jak rarytas, którego nie wolno nadużywać. Kobieta nie wychodzi do sklepu po kapustę w swoich najlepszych szpilkach. Czeka na sobotni wieczór, maluje się, ubiera seksowną sukienkę, perfekcyjnie dobiera torebkę, biżuterię, dodatki. Wiele czynników musi być spełnionych, aby faktycznie cieszyła się z wyjścia w swoich najlepszych szpilkach.
Dokładnie tak samo wygląda sprawa z motocyklami. Pomijając kilka zawodów wymagających używania motocykla, jego użytkownik chce, aby ceremoniał jazdy odbywał się w idealnych warunkach. Chce delektować się jazdą wszystkimi zmysłami. Nic nie powinno burzyć tej perfekcji. A jesienna chlupa niestety burzy. I stawia nas przed bardzo trudnym egzaminem.
|

















Komentarze 19
Pokaż wszystkie komentarzeA może tak jeździć w zimie Jak w kabriolecie http://wibatbg.fotosik.pl/albumy/800022.html http://wibatbg.fotosik.pl/albumy/800035.html
OdpowiedzŚwietny artykuł, bo motocykliści są świetni;)
Odpowiedzta milosc jest silniejsza ode mnie :P chociaz wiem ze na zajutrz w pracy nie bede mogl zgiac kolan to i tak wyjade na przejazdzke :D
OdpowiedzJesień rzeczywiście pora niesprzyjająca na jazdę motocyklem, dramaturgia zmiany klimatu robi swoje ale zima i enduro pod tyłkiem przy odrobinie umiejętności i wyobraźni to jest radocha :)
Odpowiedzjaja i tyle zimno,ciemno,ślisko,sól,woda,opony,zaparowane auta,ograniczone ruchy,dziury i se jeeeedź
OdpowiedzWidzę że wspomnienia i melancholia dopadają nie tylko mnie,ale i autora.Po latach obijania gnatów na różnych wynalazkach,kiedy jeździłem również zimą nie zważając na mróz miałem dłuugą ...
Odpowiedz