tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Wypadek motocyklowy - bez znieczulenia
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG

Wypadek motocyklowy - bez znieczulenia

Autor: Paweł Czubiliński 2013.10.02, 11:37 120 Drukuj

Od redakcji: Otrzymaliśmy od jednego z naszych czytelników historię, która autentycznie wysadziła nas z foteli. To historia wypadku motocyklowego opisana w najdrobniejszych szczegółach. Ten tekst jest dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach. To nie lektura z cyklu "Poczytaj mi mamo" ale do bólu realistyczny zapis tego jak wypadek zmienia życie prywatne, zawodowe, jak odciska się na ludzkiej psychice. Na Ścigacz.pl mieliście okazję przeczytać o wypadku motocyklowym okiem lekarza oraz okiem dziennikarza motoryzacyjnego ale to, co za chwilę przeczytacie zjeży Wam włosy na głowie i spowoduje ciarki na plecach. Zostawiliśmy oryginalną pisownię, bo jej wygładzenie odebrałoby całą wyrazistość przekazu. Przygotujcie się na pierwszą część naprawdę mocnej historii. Kolejne odcinki już wkrótce na Ścigacz.pl.

Wypadek

Poniedziałkowy wieczór 23-ego kwietnia 2012. Właśnie kupiłem nowe slidery od Tadka. Wszystko poukładane, R1-ka na cargo kładzie się bez problemu do kolana. Ostatnia wprawka przed wyjazdem do Radomia i potem Poznań. Idealnie. Wszystko poukładane. Nawet znalazłem klatkę, która była tak dopasowana, że nie przeszkadzała w złożeniach. Nagrywam na kamerkę pozycje ciała w złożeniu. Jest lepiej ale ciało bardziej muszę przechylać w stronę zakrętu, poćwiczę śmielej w Radomiu - myślę. Na R1, którą kupiłem ledwo parę tygodni wcześniej dopiero 1000km po wcześniejszej 600-tce przez 3 lata. Jestem podjarany ale 500km spędzam na ćwiczeniach, uczę się nowej geometrii, operowania gazem. Czuję postęp. Podjarka. Jak to ciągnie od 8miu tyś!

Tego wieczora wykręciłem dziesiątki kółek i sprawdzałem granicę przyczepności moich ulubionych Metzelerów M5. Na horyzoncie widać już było wypasionego, nakarmionego całodziennym ssaniem Cumulonimbusa, który marzył by się gdzieś wyrzygać. Pierwsze nieśmiałe krople macały już asfalt niczym macki potwora, a słońce było dawno w defensywie. Robiło się coraz ciemniej i złowieszczo. Czas do domu. Jeszcze ostatnie wheelie wzdłuż parkingu i spadam - myślę.

Muśnięcie sprzęgła na pierwszym biegu i już jadę z maską zasłaniającą widok do przodu.Nie ciągnę za wysoko by nie być zbyt blisko punktu balansu. Nie mam jeszcze tak dokładnego wyczucia gazu i brak precyzji zbyt wysoko mógłby skończyć się przegumowaniem. O nie, nie. Już to kiedyś raz przerobiłem na Fazerze na drugim biegu (też na cargo). Teraz zamierzałem wyrobić sobie nawyk zmniejszania pochylenia tylnym heblem gdy motor jest już "mięciutki". Ale nie tym razem. Zostawiam sobie dobry zapas na precyzję gazu ale muszę za to ciągle przyspieszać. A R1 to akurat dobrze potrafi. Na wyczucie czasowe opuszczam koło i w tym momencie zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Przejechałem zbyt duży dystans.

Parkingu już niewiele. Przedni hebel, tylne koło idzie w górę, przód lekko wężykuje i zaraz potem traci przyczepność. Po utracie trakcji był to już byk, który chce zrzucić jeźdźca za wszelką cenę. Na odpuszczenie hebla w celu odzyskania przyczepności już nie było czasu. Ułamek sekundy i wyrzuca mnie jak z procy do przodu przy około 100km/h. Po asfalcie kręcę bączki - nogi, głowa, nogi, głowa, nogi, głowa. Mam pełen skórzany kombiak, staram się rozluźnić ciało ale lewą nogą wjeżdżam z impetem w krawężnik. Czuję jak lewa noga trzeszczy i łamią się kości. Chrupanie. Wyrzuca mnie za krawężnik. Jeszcze jadąc dupą po trawniku myśl jest tylko jedna - kurwaaaa!

W końcu ciało zatrzymuje się. Oddycham szybko. Patrzę na lewą nogę i widzę poskręcany kwargiel. Próbuję wyprostować ale ból jak skurwysyn. Jeszcze szybciej oddycham. Już wiem, że nie wstanę, nie ma opcji. Ruszam palcami u nóg, jest ok. Nie czuję bólu nigdzie indziej niż w lewej nodze ale wolę się nie ruszać bo nie wiem jak z kręgami. Dotykam rękami korpusu, nie boli. Na szczęście na cargo byli jacyś ludzie, którzy zaczęli biec w moją stronę. Ja po prostu leżałem i bez kontroli hiper wentylowałem się cały czas. Kurrrwa! Stoi nade mną już parę osób.

- Nie ruszaj się - usłyszałem.
- Noga! - wyjęczałem.
- Dzwońcie po karetkę - ktoś rzucił.
- Weźcie plis moją torbę, leży przy parkingu, niebieska - powiedziałem bo nic innego sensownego nie przychodziło mi do głowy.

Potem ściągnąłem powoli kask. Ktoś zapytał czy chcę się czegoś napić i postawili mi colę z McDonalds. Uczepiłem się słomki i piłem łapczywie. Leżałem na boku i czekaliśmy na karetkę. Kilkanaście minut, może 20. Źdźbła wilgotnej i lepkiej trawy tańczyły w rytm szybkiego oddechu, a prawym uchem czułem kojącą wilgoć ziemi. Nie analizowałem wtedy niczego. Trwałem bez refleksji w mieszance obrzydzenia do swojej lekkomyślności i bólu, który pewny siebie chwycił żelaznym uściskiem moje ciało.

W tym czasie próbowałem ustalić z tymi ludźmi co z motorem, z kaskiem i innymi pierdołami. Byli bardzo pomocni, miałem farta. Nie było to łatwe. Ból bardzo domagał się uwagi i musiałem balansować między zniesieniem rzeczywistości, a podjęciem podstawowych decyzji typu: gdzie dostarczyć motor, co zrobić z pozostałymi rzeczami, wziąć od kogoś numer komórki itp. To było jak próba układania domku z kart w warunkach wichury. Ale podstawowe rzeczy udało się ogarnąć, również dzięki ich pomocy. Motor na Łopuszańską. Byłem pewien, że Robercik go pozna i resztę sobie dopowie. Plecak do karetki, wolałem mieć dokumenty ze sobą.

Karetka

W końcu przyjeżdża karetka. Trochę błądzi bo cargo to nie jest typowe miejsce. Choć pod tym względem nie takie znowu rzadkie - pomyślałem.

Ratownicy spokojnie ale stanowczo powiedzieli do ludzi aby się odsunęli. Jeden z nich z wyczuwalną pogardą w głosie rozpoczął:

- No i co wykombinowałeś?

Potem jednak udało mi się nawiązać bardziej życzliwy kontakt. Jak sądzę trochę łagodząco podziałała moja metryka (35 lat) i pokora. Najpierw przewrócili mnie na plecy. Ból, ból, noga była emanacją bólu kiedy stwierdzili, że muszą ją trochę wyprostować aby przenieść mnie na nosze by włożyć do karetki. Ratownik chwycił mnie za buta i lekko pociągnął. Chrupnęło coś, kwargiel się trochę wyprostował, a ból miał swoje parę sekund pełnej uwagi. Krzyknąłem głośno. Choć uważałem, że krzyk jest niepotrzebnym robieniem scen i jest oznaką pewnej słabości, to nie dałem rady. Ból przejął kontrolę nad moim ciałem i świadomością. Przedstawił się gentlemeńsko przed, jak się później okazało dłuższą znajomością.

Zostałem przeniesiony na nosze i do góry, a nosze rozwinęły pod sobą nogi niczym deska do prasowania. Fajny system. Tym bardziej, że potem tak samo zgrabnie złożyły się wjeżdżając do karetki. Ratownicy zamknęli drzwi i stwierdzili, że muszą zdjąć mi kombiak aby obejrzeć nogę. Pomyślałem, że pewnie łatwiej będzie go rozciąć bo miałem kombiak bardzo dopasowany, a noga mi z pewnością opuchła. Poza tym perspektywa bólu przy ściąganiu szczerze mnie przerażała. Ale skoro tak chcieli to postaram się - pomyślałem. Bardzo zależało mi na tym by mieć z nimi dobry kontakt. Z kurtką poszło łatwo. Jedną ręką rozpiąłem powoli zamek (miałem kombiak dwuczęściowy - na szczęście!), podłożyli ją pod nogę. Teraz ta trudniejsza część. Prawy but. Gość po prostu zaczął go ciągnąć niczym kozaka. Trochę zdziwił mnie fakt, że najwyraźniej nie ściągał nigdy kombinezonu motocyklowego. Dobrze, że zaczął od prawej, zdrowej nogi. Powiedziałem o klamrze, suwaku z końcówką na rzepa i poszło. Potem zamek przy łydce i chwilę potem ściągnęli go z prawej nogi. Teraz ta gorsza, lewa. Ale o dziwo zrobili to na tyle delikatnie i z wyczuciem, że bolało tylko na 7 w skali od 1 do 10. Mogli teraz obejrzeć w końcu nogę. Pomacali ostrożnie i szybko doszli do wniosku - najprawdopodobniej staw skokowy, pięta i udo, kolano wygląda na całe.

- Jest pan uczulony na jakieś leki? - zapytał szybko jeden z nich
- Nie wiem - byłem trochę zdezorientowany - no chyba nie, nie pamiętam bym miał problemy z jakimiś - wystękałem.

Ratownik widząc moje zmieszanie powiedział mi, że dadzą mi środki przeciwbólowe i powinno mi ulżyć.

- Tramal setka - zawyrokował do drugiego po czym złapał mnie za rękę, poczekał aż odwrócę do niego głowę i dodał - to powinno zmniejszyć ból ale może chcieć się panu wymiotować, proszę się nie obawiać, to normalne.

Zaraz potem dostałem zastrzyk, a Cumulonimbus z cała intensywnością postanowił dokonać swego przeznaczenia i runął kawalkadą dźwięków na dach karetki. Wtedy nagle w karetce pojawił się policjant i kazał mi dmuchnąć. Pokazał, że jest 0.00 i zapytał:

- Wnioskuje pan o jakiś mandat?
- Nieee - to jakiś absurd - pomyślałem. Policjant szybko poszedł
- Spoko gość z tego policjanta - rzucił ratownik i dodał - Przynajmniej ma pan szczęście, że pan nie zmókł - uśmiechnął się ratownik czuwający przy noszach.

Jestem pewien, że chciał mnie pocieszyć ale poczułem się jak w środku skeczu Mumio.Nagle zdałem sobie sprawę z niesamowicie intensywnego mrowienia przechodzącego przez całe moje ręce. Tak jakbym dotknął źródła prądu o wysokim napięciu.

- Dziwnie drętwieją mi ręce, straszne mrowienie - spojrzałem pytająco.
- To normalne przy długiej hiperwentylacji - odparł - Proszę się uspokoić, ból zaraz złagodnieje.

Powiedział to tak naturalnie, że nie miałem cienia wątpliwości, że wie co mówi.

Pierwszy raz miałem do czynienia z ratownikami i imponowała mi ta zimna, profesjonalna, rzeczowa komunikacja z odrobiną empatii. W idealnej kombinacji. Tak jak bym był po prostu zepsutym obwodem, a oni elektrykami skupionymi nad tym, że gdzieś wdarła się usterka. Dla człowieka z zewnątrz wygląda to nadludzko. To było coś co zapamiętam na długo. Z przodu w szoferce następowała wymiana zdań na temat tego gdzie mnie zawiozą, deszcz bębnił w dach, a ból na chwilę schodził ze sceny. Pod łydkę i stopę zamontowali mi szynę, którą obwiązali bandażem. Rozluźniłem się trochę i spytałem ratownika siedzącego obok mnie jak ma na imię. Chciałem choć odrobinę skrócić dystans.

- Słucham? - odparł zdziwiony
- Jak ma Pan na imię? Ja, Paweł

Nie był chyba zachwycony tym pytaniem ale odpowiedział i pamiętam tylko, że jego imię było bardzo nietypowe i go dobrze nie wychwyciłem. Nie chciałem dopytywać drugi raz. Może jak był mały to miał kompleks na tym punkcie i dzieciaki w szkole śmiały się z niego, a tu ten zepsuty obwód elektryczny jeszcze go drażni.

- Będę chodził? - zapytałem z kamieniem w gardle.
- Tak - odparł bez wahania - ale nie szybko - dodał. Pojedziemy na Barską - dodał po chwili.

Wiedziałem, że na Barskiej jest szpital, mieszkałem nawet kiedyś blisko niego ale nie miałem pojęcia czym się zajmował. Teraz miałem dowiedzieć się nie tylko czym się zajmował ale także tym jak to wygląda od środka.

- Będziemy jechali powoli ale i tak może trochę trząść - powiedział ratownik o skomplikowanym imieniu, co jak zrozumiałem miało być ostrzeżeniem przed bólem.

Karetka ruszyła w ulewie, bez sygnału. Cały jej tył, w którym miejsce na nosze było centralnym punktem zaczął łagodnie falować niczym statek. Pamiętam wyraźne, jasne białe oświetlenie, pełno akcesoriów i leków rozłożonych wykorzystując optymalnie dostępne miejsce. Podczas jazdy bolało tylko chwilami podczas przejeżdżania przez tory tramwajowe. Jazda, podczas której zagadywałem nieco ratownika minęła dość szybko. Wreszcie dotarliśmy. Jakieś manewrowanie, cofanie i po chwili przed oczami otwierają się drzwi. Ratownicy wyciągnęli znowu nosze, które śmiesznie rozłożyły nogi. Byliśmy wprost przed drzwiami szpitala.

Śluza

Jazda do środka, jakieś rozmowy, nowe twarze. Starałem się mówić cały czas 'dobry wieczór' bo chciałem być miły wiedząc, iż od tych ludzi przez jakiś czas będę całkowicie uzależniony. Musiało to wyglądać trochę komicznie bo jestem teraz pewien, że parę razy zdarzyło mi się to powiedzieć dwa razy do tej samej osoby.

Wylądowałem na środku sali, którą chyba można określić śluzą przyjmującą 'towar'.

Szpital to stacja remontowa, a graty zjeżdżają właśnie do SORu - Szpitalnego OddziałuRatunkowego lub jak wolę - do śluzy. Tak jak TIRy zaopatrują hipermarkety w towar na tyłach przez śluzy, tak i tu karetki wyładowują swój towar. Śluza jest symbolicznym przejściem ze świata do innych zasad. Ludzka remontownia jest innym światem i jeśli nigdy tam nie byłeś, a trafi ci się być to daj sobie tydzień bez paniki na ocenę sytuacji.

Gdy ratownicy oddali mnie do pracowników obsługujących śluzę, ich rola na tym się skończyła. Po prostu zniknęli, nie powiedzieli mi nawet 'do widzenia', 'powodzenia' albo cokolwiek innego. Nie mam do nich o to pretensji od kiedy zrozumiałem system. Gdy ktoś bliski ma wypadek, odwiedzasz go, doglądasz, pocieszasz i głównie wspierasz psychicznie. Ale to też bierze trochę twojej energii. Empatia potrzebuje paliwa i uwagi. Możesz sobie na to pozwolić bo jak często dzieje się to bliskim? A ratownicy to prawdziwi hurtownicy. Gdyby mieli dawać swoim emocjom zaczepiać się o te łapczywe spojrzenia, musieliby wydać dużo więcej energii, którą potrzebują do ratowania, a nie pierdolenia ci kocopałów. Od tego są psycholodzy, nie ratownicy. Podobnie rzecz ma się ze szpitalnymi pracownikami obróbki hurtowej. O tym jednak później.

Leżałem w śluzie, a pani Basia zapytała nagle kogo wpisać jako osobę do kontaktu. Cholera. Rodzice? Odpada - są w Norwegii i ostatnią rzeczą jakiej mi było potrzeba to ich przerażenie. Nie mam żony ani dziewczyny więc to też odpadło. Swoją drogą przez chwilę przeszła mi myśl, że kawalerskie wolne życie ma swoje wady. Znajomi? Też nie, przecież nie będzie im szpital zawracał dupy. Byłem autentycznie zdezorientowany. W końcu powiedziałem:

- Nikogo.
- Jak to nikogo? Nikogo pan nie ma? - zasmuciła się trochę pani Basia.
- Mam, ale potem o tym pomyślę, teraz nie wiem - odparłem.
- Dobrze, tu są pana rzeczy, które idą do depozytu. Portfel, a w nim 4 karty kredytowe, dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny, 750 złotych... a co to jest?
- To jest kamerka GoPro wystękałem z trudem podnosząc głowę. Nie dodałem już 'Hero' bo zabrzmiałoby groteskowo.
- Dobrze, zapiszę "kamera". Do tego telefon, buty, skórzane motocyklowe spodnie i skórzana motocyklowa kurtka tak? Zgadza się? - ponaglała pani Basia
- Tak, proszę dać mi telefon na chwilę - nie wiedziałem kiedy odzyskam telefon z depozytu, a musiałem poinformować przede wszystkim firmę, że jestem "offline". Na rodziców przyjdzie czas. Zadzwoniłem szybko do wspólnika Tomka, który jak wiadomo był mocno zaskoczony ale zapewniłem go, że mój stan jest stabilny i sprawa dotyczy tylko lewej nogi, po czym oddałem komórkę już lekko zniecierpliwionej pani Basi. Miałem jakiś czas realny lęk, że mogą ją amputować bo ratownik w karetce powiedział "Raczej nie będzie trzeba amputować". Z perspektywy czasu myślę, że robił sobie po prostu jaja. Może za to imię?

W tym momencie weszła pani Kasia. Wyższy rangą pracownik remontowni. Pani Kasia była lekarzem. Lekarz w ludzkich remontowniach to jest ktoś. Lekarz ma jakąkolwiek moc decyzyjną w tym systemie. Pani Kasia w tym dniu pracowała na śluzie. Jej zadaniem było w miarę szybkie określenie co dalej z towarem - czy usterka jest z kategorii naglących i wymagających szybkiego działania czy może jest inaczej i można dać towar do przechowalni na potem.

- Stracił pan przytomność podczas wypadku? - zaczęła
- Nie, pamiętam cały wypadek.
- Na pewno?
- Na pewno, pamiętam jak uderzyłem nogą w krawężnik.
- A uderzył pan w coś głową? - macając w rękawiczce moją bańkę przysunęła się nieco.
- W nic twardego, szorowałem tylko kaskiem po asfalcie, a potem po uderzeniu nogą mogłem uderzyć kaskiem o trawę ale nie pamiętam dokładnie. Poświeciła mi małą latarką w oczy zupełnie jak na filmach, zaczęła naciskać korpus i pytać czy boli. To, że noga jest strzaskana uznała za oczywiste i nawet o nią nie pytała.

Pani Basia przytknęła mi przed oczami nagle jakiś papier, żebym podpisał. Nie czytałem, podobno zgoda na pobycie w ludzkiej remontowni, podpisałem.

- Chcę prześwietlenie nogi, całej, tomografie klatki - dotarł do mnie z boku głos pani Kasi i zaraz potem widziałem panią Basie jak bierze jakiś wężyk i zbliża sie do mnie. Weszła też trzecia osoba do śluzy, nie pamiętam imienia, za dużo bodźców.

- Założymy cewniczek - powiedziała pieszczotliwie jakby miał być to drobiazg. Nic nie odpowiedziałem tylko mój mózg starał się jakoś uspokoić przed wizją wkładania mi kabla w środek chuja. Pani Basia zdjęła mi gacie i widząc moją minę powiedziała:

- Ojoj, nie takie rzeczy tu oglądamy. Najwyraźniej myślała, że się wstydzę gdy ja byłem po prostu napięty ze strachu do granic możliwości - To będzie trochę nieprzyjemne - dodała jakby z obowiązku po czym chwyciła mi kutasa i zaczęła zbliżać ten wężyk. Sam ten widok i świadomość nieuniknionego owocowały niesmakiem i strachem. I zaczęło się. Kurrwa mać. To tak jakby ktoś wsadzał ci gorący pręt w środek chuja i gdy myślisz, że jest już głęboko to jest tak naprawdę na początku. Wpychała go tak z paręnaście sekund, podczas których krzyczałem przerywanie pierwszą literę alfabetu.

- No już, już - podaj strzykawkę - powiedziała jedna do drugiej. Tu powinienem nadmienić, że zakładali mi jak później wyczaiłem w necie tzw. cewnik Foley'a. Ten cewnik ma w 'kablu' 2 kanały. Jeden jest do tego, żeby brać mocz a drugi do tego, żeby za pomocą zewnętrznej strzykawki włożonej w specjalną końcówkę zrobić w pęcherzu balonik i w ten sposób cewnik nie może się sam wysunąć. Wsunęła strzykawkę i jak tylko nacisnęła tłoczek to zawyłem jak oparzony. Kurrrwa! Poczułem w chuju piekło! Okazało się, że nie wsadzili cewnika do końca i zaczęli pompować balonik w cewce! Masakra. Więc znowu pchanie w kutasa rurki, moje syczenie i w końcu skończyli. Gdybym miał wybierać pakiet tortur nie pozostawiających śladów to na pewno na liście umieściłbym cewnikowanie z opcją pompowania balonika w środku kutasa. Dali mi znowu Tramal i 5ml morfiny.

- A niech chłopak ma - ktoś wspaniałomyślny skrócił mi ból tego dnia.

Ciąg dalszy już wkrótce...

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
NAS Analytics TAG
Komentarze 79
Pokaż wszystkie komentarze
Autor: anonek 19/07/2015 07:08

Dzięki kolego (:

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    NAS Analytics TAG
    na górę