Ścigacz.pl

Podczas konferencji prasowej w Dżakarcie Yamaha zaprezentowała swoje tegoroczne barwy na sezon MotoGP. Choć na ostateczną wersję motocykla musimy jeszcze chwilę poczekać, to jednak zapowiedzi szefostwa teamu są bojowe. Co z tego wyjdzie?

Mimo wywalczonego przez Fabio Quartararo wicemistrzostwa świata poprzedni sezon był dla Yamahy w MotoGP wręcz katastrofalny. O ile bowiem Francuz był w stanie walczyć na czele stawki, choć też nie zawsze, o tyle trzech pozostałych zawodników na M1-kach miało ogromne problemy.

W tym roku Yamaha wystawi tylko dwa motocykle, a skład fabrycznego zespołu nie ulegnie zmianie. Nie zmienia się także wsparcie Monster Energy. Yamaha przedłużyła swoją umowę z amerykańskim producentem napojów energetycznych, a nowe barwy MotoGP są odzwierciedleniem szerszej strategii wizerunkowej, która obejmuje także MŚ w motocrossie (ale, co ciekawe, już nie serię World Superbike).

Na pierwszy rzut oka malowanie motocykla nie zmieniło się, chociaż gdy dokładniej mu się przyjrzeć, widać subtelne modyfikacje i bardziej agresywny charakter. Wygląda na to, że jest to także odzwierciedleniem bardziej agresywnego podejścia japońskiej marki do tegorocznej rywalizacji.

"Nie idziemy się ścigać, tylko idziemy na wojnę" - powiedział w Dżakarcie szef wyścigowego projektu Yamahy, Lin Jarvis. Choć w obliczu wydarzeń za naszą wschodnią granicą można te słowa uznać jako dalece niefortunne, to jednak chyba dobrze oddają one sytuację, w której znalazła się Yamaha.

Słuchając wypowiedzi szefostwa i zawodników można odnieść wrażenie, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę ze skali ubiegłorocznej porażki i są zdeterminowani, aby w tym sezonie wrócić do czołówki. Bardzo dobitnie podkreślił to Morbidelli, którzy ze sceny powiedział; "Najwięcej uczysz się, kiedy przegrywasz, a ja nauczyłem się rok temu bardzo wiele".

Włoch jest pod ogromną presją, bo na jego miejsce w fabrycznym zespole na sezon 2024 już po cichu liczą Jorge Martin i Toprak Razgatlioglu. Zmotywowany jest także mistrz MotoGP z sezonu 2021, który co prawda wciąż wraca do zdrowia po kontuzji nadgarstka, ale mówi wprost, że chce odzyskać tytuł.

Quartararo złamał nadgarstek podczas treningów motocrossowych, co jest bardzo znamienne, bo do tej pory znany był raczej z unikania off-roadu jako formy przygotowań. To pokazuje, że Francuz robi wszystko, aby wrócić do gry. W końcu ma świadomość, że być może inżynierom nie da się nic więcej wycisnąć z motocykla. Fabio jest także świadomy, że rok temu on również, jako zawodnik, popełnił zbyt wiele błędów i nad ich wyeliminowaniem także pracował zimą.

Mimo wszystko w ubiegłym roku zawodnicy Yamahy byli wyraźnie sfrustrowani brakiem mocy i prędkości maksymalnej, co ewidentnie kosztowało Fabio sporo punktów. Pod koniec sezonu na końcu tunelu pojawiło się jednak światełko. Podczas testów po Grand Prix San Marino Yamaha udostępniła Quartararo pierwszą wersję silnika na rok 2023, która okazała się wyraźnie mocniejsza i o kilka kilometrów na godzinę szybsza. Niestety, ten sam nowy silnik podczas testów po Grand Prix Walencji okazał się totalną klapą i tak naprawdę do dziś nie wiemy dlaczego.

Podczas prezentacji w Dżakarcie szefostwo zespołu podkreślało, że prace nad poprawą osiągów były priorytetem podczas zimowej przerwy. Wkrótce poznamy ich efekty, bo w lutym czekają nas oficjalne testy w Malezji. Jeśli w ich trakcie Quartararo będzie tak samo sfrustrowany, jak dwanaście miesięcy temu, walka o kolejny tytuł może okazać się niemożliwa…