Czerwony bolid i śmieszny finał sprawy?
Na pewno pamiętacie tę historię. Czeska policja przez sześć długich lat próbowała złapać kierowcę pojazdu wyglądającego jak bolid F1. Pojawiał się i znikał niczym duch, zawsze o krok przed patrolem.
Nie chodziło o żadnego motocyklistę, który przesadził z manetką, ani o pirata w BMW. Na celowniku był kierowca bolidu, który postanowił potraktować autostradę D4 jak własny tor wyścigowy. Nie byle jakiego bolidu, tylko czerwonego Dallary GP, maszyny rodem z serii towarzyszącej Formule 1, używanej w latach 2008-2010.
Miesiąc temu napisaliśmy, że ostatecznie kierowca i jego maszyna zostali zatrzymani. 7 września czeska policja dostała zgłoszenie o dziwnym pojeździe stojącym na stacji paliw. Dwie minuty później przyszło kolejne - ta sama maszyna pędziła już autostradą w stronę Příbramia. Służby potraktowały sprawę poważnie. W powietrze wzbił się policyjny śmigłowiec, radiowozy ruszyły w pościg, a po zaledwie piętnastu minutach wszystko się skończyło. Zatrzymanie nastąpiło w miejscowości Buk, kilkadziesiąt kilometrów od Pragi.
Za kierownicą siedział 51-letni mężczyzna. Kierowca odmówił składania wyjaśnień, ale fakty świadczyły przeciwko niemu. Już w 2019 roku kamery uchwyciły ten sam bolid na D4, a w 2022 roku kolejne zdjęcia z fotoradarów potwierdziły jego powrót. Problem był zawsze ten sam - kierowca miał na głowie kask, więc tożsamość pozostawała zagadką. Aż do 7 września.
Wielu Czechów śledziło wyczyny kierowcy w czerwonym bolidzie z fascynacją, inni z oburzeniem. W Internecie pojawiały się filmy z tych wyczynów. Choć wyglądało to efektownie, jazda takim potworem po publicznej drodze jest całkowicie zabroniona. Brak świateł, kierunkowskazów, tablic, homologacji - nic, co mogłoby choćby zbliżyć Dallarę GP do pojęcia "pojazdu dopuszczonego do ruchu". Z prawnego punktu widzenia ten bolid nie istnieje.
Dodajmy jeszcze, że scena zatrzymania kierowcy też szybko trafiła do Internetu. Na powyższym filmach widać, jak kierowca odmawia opuszczenia bolidu, kłóci się z policjantami i powtarza, że są na jego prywatnej posesji. W tle słychać głosy gapiów krzyczących "Policja jest wszędzie!". W pewnym momencie 51-latek sam dzwoni na policję, żeby… poskarżyć się na policję. To nie żart. Kłótnia trwała niemal dziesięć minut, zanim funkcjonariusze wyciągnęli mężczyznę z maszyny.
Kiedy już wydawało się, że po tylu latach ucieczek przyjdą poważne konsekwencje, okazało się, że jednak nie bardzo. Właśnie teraz dowiadujemy się, że czeska policja zakończyła dochodzenie i przekazała sprawę władzom administracyjnym. Kierowcy grozi maksymalnie sześć punktów karnych, grzywna od 4000 do 10000 koron (czyli w przeliczeniu 700-1700 złotych) i zakaz prowadzenia od pół roku do półtora roku. Serwis Autojournal.cz nie kryje ironii - "kpina z porządnych kierowców", napisali, komentując wyrok, który bardziej przypomina mandat za złe parkowanie niż karę za jazdę wyścigowym bolidem po autostradzie. Czy rzeczywiście kara jest "symboliczna". Jak uważacie?


Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzebravo gościu !!!!! Czech z fantazją, jak kiedyś.... Pavel Hanzlik, kiedyś to było ....
Odpowiedz