Pirelli za Michelin w MotoGP i MotoE to świetna wiadomość. Dlaczego?
To już oficjalne, Pirelli zastąpi francuskiego Michelina jako oficjalny dostawca ogumienia w królewskiej klasie MotoGP oraz elektrycznej kategorii MotoE. Włoski producent dostarcza już opony do Moto2 i Moto3, a także serii WorldSBK i Formuły 1. Zazwyczaj tego typu monopole nie kojarzą się zbyt dobrze, ale zdaniem Micka to świetna wiadomość i to z kilku powodów. Jakich dokładnie?
Zacznijmy od tego, czy taka zmiana jest potrzebna. Ostatni wyścig o Grand Prix Tajlandii jest tego chyba najlepszym potwierdzeniem. Zespoły i zawodnicy nagminnie balansują na granicy minimalnego ciśnienia przedniej opony, z czym nie może poradzić sobie Michelin.
Stąd właśnie przepisy, które zdaniem wielu zabijają widowisko i zmuszają motocyklistów do walki o utrzymanie ciśnienia w odpowiednich widełkach, zamiast skupianiu się na walce o pozycje.
Co prawda Francuzi przygotowali już nową przednią oponę (co trwało bardzo długo) i zamierzają wprowadzić ją do alokacji w sezonie 2026, ale w tym roku nadal jesteśmy skazani na (miejmy nadzieję) okazjonalne problemy z ciśnieniami i obrazki takie, jak zmieniający tempo i oddający prowadzenie Marquez.
Nie to jest jednak powodem zmiany i nie to jest także powodem, dla którego ja osobiście cieszę się z debiutu Pirelli w roli wyłącznego dostawcy opon w MotoGP. Trzeba tutaj bowiem podkreślić, że mimo kilku wpadek, Michelin wykonał w ostatnich latach bardzo dobrą robotę i akurat pod tym względem szkoda, że ich przygoda z królewską kategorią dobiega końca.
Czasy "wojen oponiarskich"
Druga strona medalu jest jednak taka, że stawce przyda się powiew świeżości wynikający ze zmiany dostawcy, a co za tym idzie zmiany charakterystyki opon. Zanim Bridgestone objął w 2009 roku rolę wyłącznego dostawcy ogumienia w MotoGP, w królewskiej kategorii Japończycy rywalizowali właśnie z Michelinem oraz (w mniejszym stopniu) Dunlopem.
Oponiarskie wojny miały ogromny wpływ na to, jak wyglądał rozwój samych motocykli. W tym okresie to producenci budowali swoje maszyny tak, jak uważali za stosowne, a następnie oczekiwali, że producenci opon dostosują swoje produkty do wymagań ich motocykli, a często także i zawodników. Wszyscy pamiętamy, jak Michelin dosłownie dowoził nowe opony na padok w sobotę rano, co było kompletnie bez sensu.
Sytuacja zmieniła się w 2009 roku. Od tego momentu rozwój motocykli zaczął wyglądać zupełnie inaczej. Teraz to producenci jednośladów musieli dostosować swoje maszyny do wymogów ogumienia, które nagle było identyczne dla wszystkich. Dostosować musieli się także zawodnicy.
Kluczowy moment
Piszę o tym nie bez powodu, ponieważ zmiana dostawcy opon będzie miała miejsce w absolutnie kluczowym momencie, czyli w sezonie 2027, kiedy w życie wchodzą nowe przepisy techniczne MotoGP, zmniejszające pojemność silników czy ograniczające rolę aerodynamiki. To właśnie ten aspekt najbardziej mnie cieszy, ponieważ jeszcze bardziej zwiększa szansę na zmianę rozkładu sił w stawce królewskiej kategorii.
Oczywiście, producenci motocykli już dzisiaj rozwijają nowe silniki, ale na ten moment trudno im zabrać się do prac nad podwoziem, bo nie wiedzą, z jakimi oponami będą mieli do czynienia (no chyba, że zawodnicy dostaną do swojej dyspozycji to samo, co ich koledzy z Moto2 i WorldSBK).
Nawet gdybyśmy nowe opony wprowadzili już w przyszłym roku, bardzo mocno zmieniłoby to dynamikę nie tylko samych wyścigów, ale i całych weekendów wyścigowych, bo w końcu ogumienie każdego producenta ma nieco inny "peak" i osiągi, wymagając innego traktowania i stylu jazdy. Połączenie tej zmiany ze zmianą przepisów technicznych wydaje się więc absolutnie strzałem w dziesiątkę.
Dlaczego zmiana?
Nie to było jednak główną motywacją organizatorów do zmiany dostawcy ogumienia i nie to najbardziej mnie cieszy. Jak wyjaśnił sam szef Michelina, Dornie zależało na wprowadzeniu jednego dostawcy opon do wszystkich klas Grand Prix (i serii towarzyszących, jak np. Red Bull Rookies Cup, Asia Talent Cup, czy JuniorGP).
Michelin nie był zainteresowany zaangażowaniem się w mniejsze kategorie, dlatego odpadł z rywalizacji w przedbiegach. Tak przynajmniej tłumaczą się Francuzi, ale faktycznie ma to sens. Znacznie łatwiej jest bowiem wejść Pirelli do dwóch nowych klas, MotoGP i MotoE, niż Michelinowi angażować się w Moto2 i Moto3 w kilku różnych seriach.
Myślę, że Dorna miała więcej powodów, aby podjąć taką a nie inną decyzję i ujednolicić kwestię dostawcy ogumienia, chociażby od strony marketingowej (czy po prostu finansowej), ale to w tym wszystkim sprawa drugorzędna. Z mojej perspektywy, ważniejsze jest coś innego.
Zawodnik, który zaczyna dzisiaj przygodę w wyścigami, czy to w najniższej klasie prototypów, jak Moto3, czy to kategorii produkcyjnej, jak Supersport 300, Supersport 600 czy Superbike/Superstock, a następnie idzie przez kolejne szczeble, przez Moto2 aż do MotoGP, będzie mógł liczyć na pewną stabilność; od początku do końca korzystając z ogumienia o jednej charakterystyce.
Oczywiście znajdą się zawodnicy, którzy powiedzą, że nie lubią charakterystyki Pirelli i nie mają w takiej sytuacji alternatywy, ale z drugiej strony wszystkie drogi do MotoGP prowadzą przez serie korzystające z włoskich opon, więc od tej strony nic się nie zmienia.
Naturalnie pewien niepokój budzić też może monopol, jaki Pirelli ma teraz w świecie motorsportu, zaopatrując w ogumienie praktycznie wszystkie najważniejsze serie na dwóch i czterech kołach. To jednak kwestia, która z perspektywy kibica nie ma większego znaczenia.
Czego więc spodziewać się po nowej erze MotoGP? Moim zdaniem, im więcej niewiadomych, tym lepiej! Co zaś z Michelinem? Należy się spodziewać, że Francuzi mocno zaangażują się w inne serie, jak np. wyścigi FIM EWC czy przeróżne zawody produkcyjne, które nie podlegają bezpośrednio pod Dornę.
Zanim do tego wszystkiego jednak dojdzie, czekają nas jeszcze dwa lata "starego rozkładu sił", w którym nie wszystko jest jeszcze przesądzone. Czy nowa przednia opona Michelin rozwiąże problem niskich ciśnień? Czy Francuzi zaskoczą nas jeszcze jakimiś nowinkami w najbliższych miesiącach? A może zrezygnują z inwestycji w nowy przód i zaczną po cichu ograniczać swoje zaangażowanie?
Choć trzęsienie ziemi w MotoGP czeka nas dopiero w 2027 roku, to najbliższe miesiące także zapowiadają się ciekawie!


Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze