3,7 promila w L-ce. Nauka jazdy na gazie
Sieradz. Poniedziałkowy poranek. Z pozoru zwykła lekcja jazdy, ale finał bardzo przykry. Smutny podwójnie, bo chodzi nie tylko o osobę, ale i funkcję.
Instruktor odpowiada nie tylko za siebie, ale i za kursanta. Gdyby nie szybka interwencja drogówki, mogło dojść do tragedii z udziałem nieświadomego zagrożenia klienta. A wszystko przez instruktora, który zamiast trzeźwej głowy i zdrowego rozsądku, postawił na… solidne promile. I to nie jakieś tam "wczorajsze piwko". Gość miał w organizmie aż 3,7 promila alkoholu! Cud, że wsiadł do samochodu o własnych siłach.
Jednak ktoś zauważył na ulicy Armii Krajowej w Sieradzu, że coś z tym autem nauki jazdy jest nie tak. Zgłoszenie trafiło do policji, a funkcjonariusze natychmiast ruszyli w teren. Efekt? Szybko zlokalizowali charakterystyczne auto z dużym "L" na dachu i zatrzymali je do kontroli. Za kółkiem siedział 29-latek z Pabianic, który miał przed sobą ważny dzień - za dwie godziny egzamin. Szkoda, że jego "przewodnik po przepisach ruchu drogowego" ledwo trzymał się rzeczywistości.
Policjanci nie musieli długo zgadywać. Od 55-letniego instruktora ciągnęła się chmura oparów alkoholu. Alkomat wskazał bardzo wysoką wartość, aż 3,7 promila. Facet w tym stanie nie powinien prowadzić nawet wózka sklepowego, a co dopiero odpowiadać za życie kursanta i innych uczestników ruchu.
Instruktor próbował się tłumaczyć, że to nie była zaplanowana lekcja, że to kursant go rano poprosił o dodatkową jazdę. Naprawdę? Tłumaczenie rodem z kiepskiej komedii. Policjanci odebrali mu uprawnienia, a mężczyzna będzie teraz tłumaczył się przed sądem. Grożą mu nawet 3 lata odsiadki, wysoka kara finansowa, zakaz prowadzenia pojazdów i dożywotnie pożegnanie z zawodem instruktora.
Warto przypomnieć: w świetle prawa, podczas jazdy szkoleniowej to instruktor jest osobą kierującą pojazdem. On ma mieć oczy dookoła głowy, nerwy ze stali i przede wszystkim trzeźwy umysł. W tym przypadku zawiódł każdy z tych elementów. A co, gdyby kursant spanikował? Gdyby doszło do kolizji? Kto wtedy ponosi odpowiedzialność? Tak między nami mówiąc, kursant też się nie popisał. Nie zorientował się w stanie instruktora? Być może. Czekał go jeszcze egzamin, był w stresie.
Na portalu motocyklowym nie możemy przejść obojętnie obok takich spaw. Szkolenie młodych kierowców - czy to motocykli, czy aut - to odpowiedzialność, która wymaga stuprocentowego zaangażowania i świadomości. Tacy ludzie jak ten instruktor nie mają prawa zbliżać się do placu manewrowego, a tym bardziej do przyszłych kierowców. Od ich postawy zależy bezpieczeństwo nas wszystkich. I to wcale nie jest przesadzone stwierdzenie.


Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze