V8 z F355 w ramie jedno¶ladu. Hazan zbudowa³ monstrum
Na świecie nie brakuje wariatów, którzy wciskają silniki odrzutowe w ramy motocykli albo pakują turbodoładowania tam, gdzie zdrowy rozsądek dawno już uciekł z płaczem. Ale są też tacy, którzy przekraczają granice tej motocyklowej szajby.
I robią to z takim rozmachem, że nawet stare wygi z portali motocyklowych chwytają się za głowy z pytaniem: naprawdę to zrobiliście? Owszem, zrobili.
Wyświetl ten post na Instagramie
Chodzi tu o motocykl z jednostką napędową rodem z Ferrari F355. Ktoś naprawdę wsadził wysokoobrotowe włoskie V8 między dwa koła. I nie tylko to zrobił, ale jeszcze go uruchomił, wystroił, ujarzmił i... odpalił. A dźwięk? To czysta mechaniczna opera. Melodia, od której włosy stają dęba, a serce wali jak tłok przy odcięciu.
Za całą tą bezczelną konstrukcją stoi Hazan Motorworks, czyli warsztat, który od lat igra z granicami tego, co możliwe. V8 z F355, zanim trafiło do tej diabelskiej maszyny, służyło przez dekady Ferrari z końcówki XX wieku. To właśnie ten silnik, który jeszcze przed erą F430 potrafił kręcić się niemal do 10 000 obr./min, sprawiając, że idealnie wpisuje się w świat motocyklowej obrotomanii.
Oryginalnie ten piec dawał około 375 koni mechanicznych, co już wtedy było szaleństwem. Ale Hazan nie zna umiaru. Dokręcił moc do 400 koni, pozostawił osobne przepustnice, a całość spiłował do tego stopnia, że na pełnym gazie możesz poczuć, jak cię wciąga do środka. I nie, to nie jest metafora.
Rama oczywiście została zbudowana od zera. Żaden katalog nie oferuje części do motocykla z Ferrari. Wszystko, poczynając od zawieszenia, przez układ wydechowy, aż po nadwozie, powstało rękami ludzi, którzy ewidentnie mają więcej odwagi niż instynktu samozachowawczego. Cała konstrukcja waży 272 kilogramy na mokro, czyli mniej więcej tyle, co cięższy turystyk. Z kolei rozstaw osi wynosi 1600 mm, a zatem tylko ok. 130 mm więcej niż sportowe jednoślady, co daje temu potworowi sylwetkę zbliżoną do maszyn, które jeszcze mieszczą się w kategorii "do ogarnięcia".
Ale nie daj się zwieść proporcjom. To nie jest motocykl dla przeciętnego śmiałka. To jest broń. Piekielna bestia, której nie okiełznasz, jeśli nie masz stalowych nerwów, przynajmniej jednej złamanej kości w życiorysie i głębokiej niechęci do ubezpieczeń zdrowotnych. Przyznacie jednak, że jest w tym coś fascynującego. Bo przecież każdy, kto kocha motocykle, wie, że w tej pasji chodzi właśnie o przekraczanie granic. O prędkość, dźwięk, wibracje. O serce, które tłucze się w rytm silnika. Więc pytanie brzmi. Czy wsiadłbyś na tę maszynę?


Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze