Dieselgate czy tak naprawdę EUgate?
Każdy, kto interesuje się motoryzacją z pewnością słyszał o nabierającej rozpędu aferze z silnikami Volkswagena. Kreatywni Niemcy instalowali w swoich Das Autach oprogramowanie, które wykrywało przejście pojazdu w tryb diagnostyczny i ograniczało emisję dwutlenku węgla, a przede wszystkim tlenków azotu do poziomów narzucanych przez państwa w których auta te były sprzedawane. Następnie po zakończeniu badania oprogramowanie przechodziło w tryb „roboczy” co oznaczało pełne osiągi i emisję nawet 40-krotnie większą, niż dopuszczalna. Das sprytnie, prawda?
Oczywiście wszyscy skoczyli Volkswagenowi do gardła, przede wszystkim politycy i ekologiczni aktywiści. Na ironię zakrawa jedynie fakt, że to właśnie te dwie grupy mające realny wpływ na tworzenie prawa środowiskowego w świecie zachodnim… są (obok nawyków klientów) w znaczącym stopniu odpowiedzialne za zaistniały problem. O tym jak biurokracja i politycy dławią branżę motocyklową i motoryzacyjną w Europie pisaliśmy już dawno. Dieselgate jest tego potwierdzeniem i jednocześnie smutną ilustracją problemów całej branży motoryzacyjnej, w tym motocyklowej. Już wyjaśniam dlaczego.
Dobrymi chęciami…
Powodów dla wprowadzania coraz ostrzejszych norm emisji spalin jest wiele. Tym najbardziej medialnym jest oczywiście ochrona środowiska. Wiadomo, że silniki spalinowe generują zanieczyszczenia i fajnie byłoby, aby tych zanieczyszczeń było jak najmniej. Coraz bardziej restrykcyjne normy emisji spalin mają wymuszać na producentach tworzenie silników oszczędniejszych, wydajniejszych.
Drugim powodem jest chęć utrzymania na dystans masowej produkcji z Indii, Chin i różnych krajów np. Ameryki Południowej. Tamtejsze pojazdy wytwarzane w oparciu o starsze i bardziej prymitywne technologie nie są w stanie spełnić zachodnich norm emisji spalin. Dlatego z takim trudem przebijają się na europejski rynek. Chińczycy wolą sprzedawać je u siebie, gdzie rynek jest dużo większy. Jaki interes mają nasi politycy w tym, aby europejscy konsumenci zaczęli kupować dużo tańsze chińskie auta niszcząc miejsca pracy w przemyśle motoryzacyjnym UE? W samych tylko Niemczech w branży motoryzacyjnej pracuje 750 tysięcy ludzi!
Coraz bardziej wyśrubowane normy to konieczność ciągłego rozwijania nowych technologii. To dlatego Niemcy i Francja usłane są biurami badawczo rozwojowymi, które technologie opracowywane dla przemysłu motoryzacyjnego są w stanie sprzedawać na całym świecie, a także znajdować dla nich zastosowanie w innych dziedzinach gospodarki. Lista powodów dla których kolejne normy EURO ileśtam będą wchodziły w kolejnych latach jest oczywiście o wiele dłuższa, ale wróćmy do sedna problemu.
Problemem jest to, że działania polityków i naciski ekologów są coraz bardziej oderwane od rzeczywistości, a także zdrowego rozsądku. Niestety norm nie można śrubować w nieskończoność, bo obecne silniki można usprawniać do pewnego poziomu, a potem zaczynają się schody i kombinowanie z kreatywnym oprogramowaniem jakie zaprezentował Das VW. Co gorsza klienci domagają się coraz lepszych osiągów w coraz lepiej wyposażonych i bezpieczniejszych pojazdach. Mówiąc krótko chcemy jeździć dynamiczniej cięższymi (bo do tego sprowadza się wyższy poziom bezpieczeństwa i lepsze wyposażenie) pojazdami. A to musi oznaczać wyższe zużycie paliwa, które na zdrowy chłopski rozum musi oznaczać z kolei wyższą emisję.
Efekt? Słynny 1.9 TDI montowany w wielu modelach koncernu VW zużywał około 4,5-5 litrów ON w normalnej eksploatacji. Jego następca 2.0 TDI zużywa minimum litr więcej. Zgadnijcie który spełnia ostrzejsze normy środowiskowe? Oczywiście ten drugi. Identycznie jest z motocyklami. Swego czasu użytkowałem Suzuki SV650 ze starym dobrym zasilaniem gaźnikowym. Jeździł aż miło! Wraz z normą EURO 3 nowy model SV650 wyposażono we wtryska paliwa. Silnik stracił na dynamice, a jego spalanie wzrosło. Zgadnijcie, który silników jest bardziej przyjazny środowisku…
Mówiąc krótko chcemy mieć ciastko i zjeść ciastko. Producenci kombinują jak mogą, aby wyrobić się pomiędzy oczekiwaniami polityków, ekologów i klientów. Ostatnio czytałem o nowym silniku BMW gdzie inżynierowie zastosowali 4 sprężarki, w tym jedną z napędem elektrycznym (!), aby tylko zapewnić odpowiedni poziom osiągów i czystości spalin. Przecież to jest szaleństwo. Przecież tak skomplikowany silnik musi się psuć.
W przypadku większości silników motocyklowych zainstalowanie układu wtryskowego nie jest prostą sprawą. Trzeba pod niego specjalnie zaprojektować cały silnik. Dlatego z rynku zniknęło wiele kultowych jednostek napędowych (np. olejaki Suzuki), a te które się utrzymały w ofercie są mniej lub bardziej wykastrowane (np. silnik Yamahy XJR1300, sporo silników Hondy z linii CB…). Już coraz głośniej mówi się stosowaniu układów doładowania w silnikach motocyklowych. Zgadnijcie jaka jest argumentacja? Oczywiście konieczność spełnienia nadchodzących norm emisji spalin…
Tutaj warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście jest o co kruszyć kopię. Czy wyśrubowane normy emisji spalin realnie przekładają się na poprawę stanu atmosfery? Czy rzeczywiście skład spalin ma aż tak ogromne znaczenie? Okazuje się, że naukowcy z Centrum Polityki Energetycznej i Środowiskowej w Manhattan Institute mają na ten temat interesujące zdanie. Wyliczyli, że spalanie paliw kopalnych przez całą ludzkość odpowiada za – uwaga, uwaga – całe 3,3 proc. globalnej emisji CO2. Gdzie jest reszta? No więc oceany produkują 41,4 proc. dwutlenku węgla, a biosfera – 55,3 proc.
Tutaj wypada dodać, że większość gazów spalinowych emituje do atmosfery przemysł ciężki i spalanie węgla na potrzeby energetyczne i grzewcze w elektrociepłowniach. Dopiero potem jest transport kołowy, w którym największy udział ma transport ciężarowy, a we wszystkich tych obszarach największymi trucicielami są takie kraje jak USA czy Chiny, które nie zamierzają podporządkowywać się pomysłom polityków i Zielonych z UE. To co my przez rok zaoszczędzimy tytanicznym wysiłkiem badawczo-rozwojowym okupionym ogromnymi wydatkami Chińczycy wypuszczą przez komin na jednej zmianie. Jaki jest w tym wszystkim udział naszych motocykli? Na Boga – zupełnie pomijalny! Ale pewne jest, że nowe ostrzejsze normy i tak zostaną wprowadzone.
Ekobzdury jako ekobiblia
Mało dziedzin życia jest obecnie tak mocno przerośnięta mitami, zabobonami i zwykłą ludzką ignorancją jak właśnie szeroko rozumiana ochrona środowiska. Dzięki głupim politykom, domorosłym ekologom i wirtuozom marketingu szerokim masom udało się wmówić, że plastikowa choinka na Boże Narodzenie, sztuczna skóra na obiciu kanapy i papierowa torba na zakupy to realne remedium na problem globalnego ocieplenia. Tymczasem nikt nie myśli o tym, jak wpływa na środowisko cały cykl życia produktu. Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że samochody hybrydowe są bardzo nieprzyjazne środowisku. Oczywiście emitują mało spalin, ale ich produkcja, pozyskanie materiałów na ich baterie, a potem ich utylizacja kosztuje ogromne ilości energii i pracy, znacznie przewyższające zsumowanie oddziaływanie klasycznego samochodu na środowisko. Mało kto zaprząta sobie głowę faktem, że do napędu pojazdów elektrycznych potrzebna jest energia, która obecnie w większości pozyskiwana jest ze spalania węgla (w usłanych wiatrakami Niemczech udział energii odnawialnej jest niższy niż 20% i szybko się nie podniesie). Mało kto rozumie, że torba papierowa bardziej szkodzi środowisku, niż torba foliowa. Ta druga co prawda rozkłada się o wiele dłużej, ale produkcja papieru i jego transport pochłania gigantyczne ilości energii do której uzyskania potrzebne jest spalanie węgla i ropy naftowej.
Pod moim oknem sąsiad parkuje starą Yamahę XJ600. Ten pojazd został wyprodukowany gdzieś w połowie lat 80-tych i od trzydziestu lat wozi swoich kolejnych właścicieli. To jest proekologiczne podejście – maksymalnie efektywne wykorzystanie tego co wyprodukujemy. Tymczasem coraz bardziej wyśrubowane normy narzucane producentom prowadzą do wytarzania „jednorazówek”. Dziś wszyscy utyskują, że samochody i motocykle zaczynają się „sypać” po 4-5 latach, a ich naprawianie jest koszmarnie drogie. To oczywiste. Jednym z głównych kryteriów projektowania i produkcji jest to, jak dany pojazd będzie działał w chwili sprzedaży. To wtedy dotyczą go narzucane normy. A co będzie później? Kogo to interesuje, szczególnie że ostatecznie za wszystko płaci klient detaliczny. W przypadku wspomnianego wyżej silnika z czterema sprężarkami szacowny koszt ich wymiany w przypadku awarii to 70 tysięcy złotych. Czy to nie jest chore?
Ziemia przez miliardy lat przetrwała wiele cykli ocieplania i ochładzania klimatu. Jestem przekonany, że przeżyje też naszych ekologów i polityków. Pytanie tylko, jak my mamy ich przeżyć?
Komentarze 17
Pokaż wszystkie komentarzeLovtza: BMW z silnikiem z 4 sprężarkami będzie kosztował pewnie z 200-400tys. pln, więc jeśli koszt wymiany 4 sprężarek bedzie wynosić 70tys., to wszystko jest w porządku. Co prawda ...
Odpowiedzco do tych sprężarek, to może się okazać, że 3 poza tą elektryczną będą stanowiły jeden monoblok, i tak na prawdę, to będzie sprężarka trzystopniowa. Awaria jednego pociągnie rozbebeszenie całości w celu regeneracji jednego stopnia co będzie równie ekonomicznie opłacalne co wymiana całego takiego kombozestawu. W kwestii całej afery das VW, to trzeba być eurokretynem, który na lekcjach chemii i fizyki zajmował się zaglądaniem koleżankom i nauczycielce w dekolt/pod spódniczki (albo i obie ukryte niemieckie opcje), żeby nie zauważyć braku spójności: SPALANIE wyrażone w l/100km, jest wprost proporcjonalne do emisji CO2 wyrażonej w gCO2/km. Moc bieże się z energii uwolnionej ze spalania paliwa i tutaj wkracza chemia: 2(CnH2n+2) + (3n+1)(O2) -> 2n(CO2) + (n+2)(H2O) + E Praca w uproszczeniu to P = (E / t) x ef czyli ilość energii emitowanej w jednostce czasu pomniejszona o współczynnik wydajności , który obecnie nie przekracza 30-35% dla obecnie produkowanych silników tłokowych. Przy rzeczywistych a nie testowych przepałach emisja CO2 podawana i wymuszana przez zainteresowane strony sporu Das VW nie może mieścić się w tychże ramach.
OdpowiedzPamiętam czasy, kiedy nie było norm Euro i katalizatorów. Był smród, dym, przy drogach nie dało się ani mieszkać, ani chodzić. Po wprowadzeniu wtrysków i katalizatorów jest czysto, można w mieście ...
OdpowiedzŚwięta prawda. Należy jeszcze dodać, że ekologom nie chodzi o ekologię tylko o kasę. Teraz jest to jedna z bardziej dochodowych gałęzi gospodarki - produkcja DPFów, katalizatorów, EGRów, itd, itp. ...
OdpowiedzBrawo Lovtza- podpisuję się pod artykułem ,,obiema ręcami''. Ale tak na marginesie- coraz nowsza a tym samym coraz bardziej g..na technologia nie tylko generuje wzrost cen pojazdów czy czegoś tam ...
Odpowiedz"ałe 3,3 proc. globalnej emisji CO2" Kochany, ale te 3% to jest *dodatkowy* dwutlenek węgla w atmosferze, zmagazynowany dotychczas w postaci ropy naftowej pod ziemią. Pompujemy go już od 50 lat, ...
OdpowiedzCóż to za niesamowita bzdura ! A erupcję wulkanów nie uwalniają całej tablicy mendelejewa do atmosfery ? W tym również takie ilości CO2, której nigdy ludzkość nie wyprodukowała ! Poczytaj o roślinach, o procesie fotosyntezy, o tym jak na nie działa zwiększona ilość CO2 w atmosferze i dopiero spróbuj zrozumieć zagadnienie. Warto też poczytać jakie stężenie CO2 było za czasów dinozaurów, gdy rosly gigantyczne rośliny, które absorbując węgiel dały nam go dzisiaj do pieca :)
OdpowiedzNie bardzo rozumiem skąd się bierze cała ta niechęć do prób ograniczenia zanieczyszczeń. Zaraz pojawia się milion kontr argumentów, a czemu ograniczają tylko CO2 a nie inne szkodliwe substancje, a ...
OdpowiedzChyba nie bardzo zrozumiałeś sens artykułu.EKOterroryści udowadniają, że człowiek a nie przyroda jest odpowiedzialny za wzrost emisji CO2.Kolega w artykule wykazał , że tak nie jest.Dlatego narzucanie producentom pojazdów wyśrubowanych wymagań co do emisji przez silniki CO2 jest krótko mówiąc BZDURĄ. A na marginesie - "Zarabiając w Polsce (jak wspomniałeś) 1000 zł na miesiąc" - nigdy nie będzie Cię stać na jakikolwiek motocykl. Włącz myślenie. Pozdrawiam Jacek z Jarocina
OdpowiedzObawiam się, że to ty nie do końca zrozumiałeś. Napisałeś: "EKOterroryści udowadniają, że człowiek a nie przyroda jest odpowiedzialny za wzrost emisji CO2. Kolega w artykule wykazał , że tak nie jest." No cóż jeśli nie człowiek to kto? kamienie? kangury? może oceany mają przebiegły plan na wykończenie nas zwiększając emisję CO2? Tak się niefortunnie składa, że postępujące od jakiegoś czasu zmiany klimatyczne jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności pokrywają się z okresem ostatnich 150 lat przemysłowego rozwoju ludzkości . Dla historii ziemi 150 lat to nic, mgnienie. Poza tym nie bardzo rozumiem jak można udowodnić wzrost podając jednostkowe dane. Stwierdzenie, że oceany produkują 41,4 proc globalnego CO2 nie mówi nic. Tak naprawdę nie wiemy jak wpływa te 3,3 proc., które produkuje człowiek. Może jest to nieistotna wartość a może to pętla, którą sami zakładamy sobie na szyję. Ale oczywiście najłatwiej sprowadzić dyskusję na poziom emocji nazywając się ekoterrorystami. Pozdrawiam
OdpowiedzKolego. Nie dopatrzyłem się w artykule tego, że ludzkość nie wpływana na zmiany środowiskowe. Co więcej, Lovtza jasno pokazuje zalety wprowadzenia norm ograniczających emisję spalin. Jedyne, do czego się doczepia, to śrubowanie tych norm w nieskończoność, a to już niekoniecznie musi być ekologiczne. Bo nadchodzi kiedyś moment, że dalsze ograniczanie powoduje niespółmierne podniesienie kosztów i zużycia innych zasobów. A to już ekologiczne nie jest. Rzeczywiście nie wiemy, jak wpływa te 3,3% emitowane przez ludzkość (z tego nikły ułamek przez motoryzację). Chociaż akurat ja zaryzykowałbym stwierdzenie, że ten wpływ jest jakieś 12 razy mniejszy niż oceanów, czy innych wulkanów. O ile można przyjąć z grubsza, że oceany emitują co rok podobna ilość CO2, to sorry, ale wulkany już nie bardzo starają się wypełnić "roczne cele". Raz emitują mniej, a drugi raz znaaacznie więcej, niż wyliczona średnia. To taki przykład na stwierdzenie, że ludzkość to 3,3% "na górkę". Oczywiście, że mamy wpływ, ale, jak napisałeś, może go niepotrzebnie demonizujemy. I uwierz mi, zmiana samochodu, motocykla, pralki. lodówki, komputera co 3 lata, na 5% oszczędniejsze/mniej emitujące nie ma nic wspólnego z ekologią :-) To jest tylko potrzebne korporacjom, żeby sprzedawać towary. W ten sposób marnowane są zasoby naszej planety i tworzone miliardy ton śmieci. Ale pieniądz się kręci :-) W tym świetle słowo ekoterrorysta nie jest wcale takie dziwne, bo dla mnie to jest taka osoba, która ograniczając jeden czynnik, przyczynia się do znaczącego powiększenia innych. Pozdrawiam
Odpowiedz