tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem na Wyspy Morza Jońskiego - relacja z wyprawy
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem na Wyspy Morza Jońskiego - relacja z wyprawy

Autor: Małgosia i Krzysztof Zarębscy 2014.11.27, 14:21 17 Drukuj

W tym roku łaskawość nieba jest wyjątkowa. Słońce na wiele dni do przodu i kompletny brak opadów. Czego więcej potrzeba motocyklistom szykującym się na 20 dni wakacji i około 7000 kilometrów jazdy po asfalcie?

Po ubiegłorocznej wyprawie motocyklem na Kretę, Grecja rozkochała nas w sobie jeszcze bardziej. Zanim silnik naszego chromowanego Intrudera zdążył po tej wycieczce ostygnąć, ja już w swoich kosmatych myślach miałem plan na rok 2014. Temat dla nas w sumie prosty. Znowu Grecja, ale oczywiście zupełnie innymi ścieżkami niż dotychczas, a na deser trzy piękne greckie wyspy: Zakyntos, Kefalonia i Lefkada. Suzuki Intruder VZR 1800 to niby nie turystyk, a zawsze dajemy sobie radę.

Startujemy

W tym roku łaskawość nieba jest wyjątkowa. Słońce na wiele dni do przodu i kompletny brak opadów. Czego więcej potrzeba motocyklistom szykującym się na 20 dni wakacji i około 7000 kilometrów jazdy po asfalcie? Piątego lipca pobudka o 5:00, skoro świt. Kawa, śniadanie, dopakowanie reszty drobiazgów na maszynie i o 6:00 jesteśmy już na motocyklach ruszając z Polski w trasę.   Początkowo zawsze muszę wyczuć maszynę z takim obciążeniem i moją żoną na plecach - o pomyłkę i nieszczęście nietrudno. Jazda płynie gładko i bezproblemowo. Równym tempem po wsiach i wioskach suniemy przez Słowacje. postoje tylko na tankowanie. Węgry przynoszą nieco szybsze, płatne autostrady. Płacimy, jedziemy i jak co roku nie możemy się z nikim dogadać. Około godziny 17 przekraczamy rumuńską granice i ciśniemy do Cluj Napoca - w hotelu w którym śpimy w trasie kilku lat temu znaleźliśmy jacuzzi w pokojach. Po 760 km należy się nam to bez gadania.

Piękna Rumunia

Po hotelowym, nawet niezłym śniadaniu (oczywiści popielniczki nadal na stolikach), zbieramy się leniwie na wyjazd z zamiarem dojechania do bułgarskiego Sozopolu nad Morzem Czarnym. Nasz kolega Ludwik Luto z forum Intrudera wypoczywał tam ze swoja rodziną i zarezerwował nam spanie na dwie nocki w jednym z hoteli. Pogoda jak malowana, powietrze rześkie, rosa na trawie, a my o ósmej z minutami lecimy rumuńskimi asfaltami (lepszymi z roku na rok). Taki tranzyt przez ten kraj robimy już po raz trzeci, ale zawsze staramy się wybierać inne trasy. Mijamy po drodze piękne miasteczko Sibiu, które widzieliśmy już dwa razy w poprzednich latach. Mijamy je łagodnym łukiem, po jakimś czasie docieramy do miejsca z którego widać w oddali rumuńskie Karpaty, z niemniej sławna drogą oznaczoną cyframi 7C-Transfogarian. Motocyklistom nie trzeba wyjaśniać. Kto nie był, to musi pojechać, a kto był to musi przyjechać jeszcze raz. My, z racji tego, że już dwa razy mieliśmy przyjemność jechać pięknymi serpentynami na tej szosie, odpuszczamy skręt w prawo na rondzie i tniemy w poszukiwaniu przygód w kierunku bułgarskiej granicy.

Musimy przyznać, że drugi dzień jazdy po przejechaniu w dniu poprzednim 760 km w czasie około 14. godzin daje się we znaki, zwłaszcza w miejscach przeznaczone do siedzenia. Ale wszyscy mototuryści tak maja i jeszcze nikt na to lekarstwa nie wynalazł. Rumunia  i czas spędzony na jej asfaltach mija wzorowo. Wczesnym popołudniem docieramy do granicy bułgarskiej. Wjeżdżamy do piątego kraju podczas naszej podróży. Nieustannie kontrolujemy czas i kilometry, bo do Sozopolu musimy dojechać jeszcze dziś. Na miejsce docieramy około 19:30. Pierwszy raz widzę Morze Czarne i wcale nie jest jakoś specjalnie ciemniejsze od mórz które dotychczas widziałem. Ładujemy się do zarezerwowanego wcześniej przez naszego kolego Luto niezłego hotelu z basenem i po małym rekonesansie okolicy i miejscowego spożywczego kładziemy się spać, bo zwyczajnie padamy na pyski.

Morze Czarne

Sozopol. Bułgaria. Morze Czarne - upał od samego rana, ale za to tyłek już nie boli. Niebawem zmykamy na śniadanie mistrzów, czyli bufet w którym można nawracać z talerzami - ile kto w siebie zmieści. Po śniadaniu spotykamy się z naszymi znajomymi motocyklistami Ludwikiem i Anią, którzy wczasują się tutaj z dziećmi. Zbieramy się na plaże, gdzie leniuchujemy i zażywamy kąpieli. Cały dzień leniuchowania należy nam się po dwóch dniach dojazdu, który zamknął się w okolicach 1500 kilometrów. Napitków na plaży nie brakuje. Nasze wrażenia z bułgarskiego Sozopolu - czysto, tanio jak w Polsce, woda ciepła i przejrzysta. Ze szczerym sercem polecamy wszystkim. My już wybraliśmy miejsce gdzie chcemy spędzić w 2015 roku motocyklowy weekend majowy!

Korki Istambułu

O 8:30 wyjeżdżamy w kierunku tureckiej granicy. Najbliższą z dróg asfaltowych, zaznaczonych na mapie na czerwono, kierujemy się na południe. Pogoda marzenie. Motocykl płynnie tnie rześkie powietrze. Nawigacja kieruje nas idealnie. Nagle asfalt na drodze staje się dziurawy jak ser szwajcarski i tempo jazdy spada do 10, maksymalnie 20 km/h. Trwamy w tym nieszczęściu dzielnie przez kilka godzin, a nawigacja mówi, że cała droga ma około 60 km długości. Pokonanie tego odcinka nam zajęło 3 godziny! Ręce bolały mnie od trzymania kierownicy jak nigdy w życiu, a szanowna małżonka miała dłonie sine od trzymanie wszystkiego, co z tyłu miała pod ręką. Nagle asfalt stał się idealny jak stół, chwilę później dostrzegamy strzałkę z napisem “Turkey”.

Wpadamy na granice, stawiamy bryk pod wielka tablica z nazwa państwa i wyjmujemy aparaty. Kątem oka widzę, że coś się rusza za drzewami - żołnierz z karabinem pokazuje, żeby jechać i fotek nie cykać. Pojechaliśmy. Jeden szlaban. kontrola. Drugi szlaban, kontrola. Budka kolejna - ponowna kontrola paszportów. Po 40. minutach kontroli jesteśmy oficjalnie gośćmi Państwa Tureckiego.

Jedziemy dalej z zamiarem dotarcia do Istambułu. Czytaliśmy przed wyjazdem, że Istambuł jest jednym z największych miast na Świecie i super się po nim jeździ o 4. rano, ale i o 6. rano ruch nie jest ogromny. Dochodzimy do wniosku, że śmigamy na motocyklu więc w korkach się przemkniemy spokojnie. Jakże się można pomylić nie znając kultury jazdy obcych narodów. Na czterech pasach zazwyczaj stało pięć do sześciu aut i fakt, że ocieraliśmy się o betonowa barierę ochronna na nie nikim nie robi szczególnego wrażenia. Trąbienie, nagminne wrzaski przez pootwierane szyby to radosne obrazki z Istambułu. Podjęcie decyzji o wbiciu w nawigację kierunek na ukochaną Grecję nie było trudne. Po wyjechaniu za miasto dzida w kierunku Greckiej granicy i szukanie miejsca do spania. Znaleźliśmy je w Alexandropolu, tuż na brzegiem morza za 40 euro za noc ze śniadaniem. Przyzwoicie jak za nocleg dla dwóch osób. Przy okazji warto zaznaczyć, że często spotykaliśmy na trasie motocyklistów, którzy przechwalali się, że nocują za 10-15 euro za noc. Nie dyskutujemy z nimi, pewnie wiedzą co mówią, ale nam takie okazje się nie trafiały.

Na oparach w Grecji

Po śniadaniu startujemy dalej, wcześniej wybierając cel podróży palcem na mapie. Spokojnie podróżujemy przez północną Grecję. Jest pięknie, urocza ścieżka cały czas wije się wybrzeżem. Jak zawsze w trasie, co jakiś czas zerkam na wskaźnik paliwa. Drogowskaz pokazuje stację za 30km. Stacja jest, tylko od lat opustoszała. Kilka kilometrów później lekko nami szarpnęło i stajemy na pustkowiu, obok sadu z brzoskwiniami. Zjadamy po owocu, potem po drugim. Sprawdzamy na ile warte jest wsparcie PZU. Wykręcamy numer telefonu z polisy i słyszymy słodkie “halo” w słuchawce. Okazuje się, że posiadamy najuboższy pakiet ubezpieczenia, mimo, że określany jest jako wersja “full na Europę”. Pozostaje polowanie na uprzejmych kierowców (w międzyczasie ubezpieczyciel oddzwania, że prosi o skan dokumentu, bo może jednak mamy rację…).

Starszy Grek swoim pickupem wypadła z sadu z brzoskwiniami. Rozumie sytuacje i podwozi mnie w tylko sobie znane miejsce. Tankuję dwie butelki paliwa i wracamy. O 13 jesteśmy już w hotelu, a miła pani od ubezpieczeń dzwoni, że kartki jej się skleiły i już wysyła do nas Greka z paliwem. Cóż…

Półwysep Sunion

Kolejne dni to żadne cuda, jako, że Grecję mamy objechaną już kilkukrotnie. Tym razem, po praz pierwszy, tniemy autostradami na południe. Mijamy Saloniki, sławne Termopile, zjazd na Delfy i nasze ukochane Meteory (w których w 2013 roku na motocyklowej wyprawie oświadczyłem się mojej żonie). Dojeżdżamy do Kamena Veroula. Nie jest specjalnie późno, pod drzwiami hotelu wita na sobowtór Jacka Nicholsona - czad! Sympatyczny Grek, właściciel hoteliku za jedyne 40 euro za noc, osobiście robi nam śniadanie następnego dnia. Ruszamy w stronę Aten, odwiedzając sławny Maraton, gdzie robimy sobie małą przerwę. Wszystkie trasy takie jakie najbardziej lubimy, czyli wijące się wzdłuż wybrzeża.

Na półwyspie Sunion zatrzymujemy się w przydrożnym hotelu, za ostatnie wolne miejsca właścicielka woła od nas aż 65 euro. Okazuje się także, że następnego dnia odbędzie się tutaj weselicho, którego jako goście z Polski jesteśmy atrakcją. Półwysep Sunion słynie z świątyni Posejdona umiejscowionej w zapierającym dech miejscu. Dziesięć minut krętym asfaltem i stoimy u stóp świątyni robiącej piorunujące wrażenie.

Ateny, Kanał Koryncki i Peloponez

Startujemy skoro świt po śniadaniu zanim goście weselni się przebudzą. Trochę nam szkoda, że musimy jechać, bo być, a nie być na prawdziwym greckim weselu to spora różnica. Niestety nasz pokój był wolny tylko na jedną noc - jakaś ciotka weselna już jechała, aby się w naszym łóżku rozłożyć. Cóż, przygoda nadal przed nami. W nawigację wbijam Korynt. Jak zwykle w takich sytuacjach nasza nawigacja wrzuca nas w samo centrum Aten, czego chcieliśmy uniknąć. Ostatecznie to jednak fajnie, zobaczyliśmy kilka nowych ciekawostek, które nam w latach poprzednich umknęły.Ateny jako ogromna metropolia jest naprawdę zatłoczona pojazdami nadjeżdżającymi z każdej strony. A najfajniejsze jest to, że pomimo ścisku, korków, są ludzie, którzy zatrzymują swoje auta niespodziewanie, otwierają szyby i nam machają robiąc fotki.

Mkniemy dalej nad Kanał Koryncki. Tą niezwykłą dziurę w ziemi odwiedzamy już po raz trzeci. Odwiedziliśmy jego zachodni brzeg w 2013 roku, a tym razem odnaleźliśmy brzeg wschodni. Kanał zostaje za nami i stawiamy opony naszego motocykla na półwyspie Peloponez. Witaj po raz trzeci Peloponezie! W tym roku trafiamy na sezon na winogrona. Obżeramy się wszystkimi kolorami owoców prosto z krzaków i co nieco ładujemy w sakwy.

Prom na Zakrynthos

Startując o 8 rano tuż po śniadania mieliśmy za cel dotrzeć na 17 na prom, na drugi koniec Peloponezu do miasteczka Killini. Docieramy sporo przed czasem na przystań w Killini, kupujemy bilety w cenie 27 euro za ciężki motocykl i dwie osoby, mamy 2 godzinki luzu mamy w cenie. Plaża, obiad w knajpce i czas szybko zleciał. Obok przy w knajpie jadła obiad super głośna grupa Polaków. Kilka rodzin, wrzaski, krzyki i cwaniakowanie. Kto z nas takich nie lubi! Prom podpływa, bilety kasuje sam kapitan. Lądujemy na Zakynthosie około 18:20, wyjeżdżamy z portu, co nie jest wcale łatwe i stajemy przed drogowskazem z 16 nazwami różnych miasteczek. Ale jak wcześniej pisałem, zawsze jeździmy w ciemno. Rzut monetą podpowiada nam, że lecimy w lewo od najbliższej miejscowości, trwało to raptem 15 minut.

Niebawem znajdujemy hotel, zadomowiamy się i dzwonimy do domu, jak zresztą każdego popołudnia. A w domu niespodziewana choroba ojca mojej żony, a mojego szanownego teścia.  Musimy szybko zweryfikować plan podróży. Ostatecznie skracamy czas naszego urlopu, zostajemy na jeszcze trzy dnia, choć musiałem przysiąc, że zdążymy wrócić na czas. 

Poranek mamy nerwowy w związku z nieoczekiwanymi zmianami, ale cóż zrobić. Pakujemy się i jedziemy poszaleć na Zakrynthos motocykle. Jeździmy sobie różnymi zakamarkami, oglądamy plaże i miasteczka, trochę błądzimy. Co jakiś czas grubasek ze szczupłą blondynką wyprzedza nas na skuterze. Turyści na skuterach to osobna kategoria, prawdopodobnie 3/4 jeździ bez uprawnień lub pod wpływem alkoholu. Docieramy do punktu widokowego ze sławą zatoką wraku. Widok niezwykły, ale żeby dopchać się do specjalnej platformy widokowej trzeba odstać swoje w kolejce. Najgorzej jest, gdy przyjadą cztery autobusy z turystami i każdy drepcze do kolejki. Motocykliści w takiej sytuacji szukają alternatywnych rozwiązań i wspinają się na skały w poszukiwaniu lepszych widoków. Opłaciło się, ale to atrakcja dla osób o mocnych nerwach - pionowa skała w robi ostre wrażenie. Piękne miejsce i bardzo zatłoczone, jak i cała wyspa Zakrynthos. Wracamy do Agios Nikolaos, bo stamtąd odpływa prom na koleją z wysp - Kefalonie.

Kelafonia i Lefkade

Morze Jońskie i kolejny poranek naszych motowakacji. Niestety w domu sytuacja się nie poprawiła, chociaż jest stabilna. Powoli i systematycznie musimy zmierzać w kierunku rodziny i kraju. Kolejny dzień zaczynamy wcześnie, po hotelowym śniadaniu wyciągamy papierową mapę i zaznaczamy kilka punktów. Przemieszczając się po wyspie pojawia się znak Myrtos Beach. W głowie świta, że to niezła atrakcja. Zawijamy w lewo serpentynami, docieramy na skaj urwiska i naszym oczom ukazuje się biała, ogromna plaża. Co ciekawe, na plaży jest może z 10 osób. Parkujemy i na wyścigi wyciągamy z sakw ekwipunek studzonego plażowicza.

Ruszamy na prom, który odpływa na wyspę Lefkade. Po drodze zobaczyliśmy sławną plażę Assos, którą zostawiamy za plecami. Na prom docieramy na styk. Kupujemy bilety i wjeżdżamy na pokład.  Kierujemy się w stronę niesamowitej plaży Porto Katsiki. Docieramy na miejsce, parkujemy i zaliczamy podwójny szczękoopad. Plaża ta jest kompletnie inna niż Myrtos, mocno zaludniona, ciasna, ale i niesamowicie położona. Schodzi się na nią po schodach, potem trzeba przeprawić się przez kawałem morza trzymając ręczniki nad głową. Kolejne dwie godziny błogiego leniuchowania, pływania i skakania do wody ze skał. Czas jest niestety nieubłagany i musimy zacząć myśleć o powrocie.

Powrót do Polski

Spędzamy noc u zaprzyjaźnionej grecko-polskiej rodziny. Dosypiamy w luksusie, otwieramy oczy, a tu baldachim nad królewskim łóżku - jednak nam się nie śniło. Polka, Zofia, natychmiast się nami zajmuje, dokarmia nas i cały czas zagaduje. Siedzimy na śniadaniu z 1,5 godziny. W końcu zbieramy się na powrót i żegnamy do przyszłego roku z nasza ukochaną Grecją. Pomykamy w kierunku albańskiej granicy. Tu od dwóch lat bez zmian - piękne góry, asfalt na głównych drogach, osiołki plączą się pod nogami, stada kóz z pasterzami wędrują całą szerokością dróg. Ciekawostką dla nas co roku są krowy chodzące po plaży między opalającymi się ludźmi, taka albańska atrakcja. Albanię dla mototurystów polecamy, jest piękna!

Albania jest pięknym krajem do turystyki, ale o tym już wspominałem. Kolejnego dnia zrywamy się z łóżek i wyruszamy w kierunku Czarnogóry. Po raz kolejny podróżujemy albańskimi asfaltami i odnosimy wrażenie, że z roku na rok stan nawierzchni się poprawia. Droga upływa nam miło i po południu docieramy na stare śmieci, czyli do Czarnogóry. Jesteśmy tu już z 7. raz, nadal jest pięknie i uroczo. Mijamy Bar, Budve, Św. Stefana i zatrzymujemy się w Katorze. Coś tam przekąszamy, włóczymy się po ulubionych zakamarkach Starego Miasta i zasiadamy pod palmami na trawie z potrójnymi gałkami pysznych lodów. Po odpoczynku zbieramy się na objazd całej Zatoki Kotorskiej i wylotu do Chorwacji. W Chorwacji jesteśmy też jak w domu. Nocleg znaleźliśmy chyba w najbrzydszej miejscowości w Chorwacji, nazywała się Slano - omijajcie szerokim łukiem.

Z racji tego, ze nic tam nie było do oglądania szybciutko położyliśmy się spać, bo jutro kawał drogi przed nami przez Bośnie i trochę Węgier (gdzie zawsze są niezłe jaja).

Poranne rześkie powietrze chłodzi nasze podróżnicze oblicza. O 8 rano wystartowaliśmy po śniadaniu, które szczęśliwie było w cenie nocki. Tniemy wybrzeżem, 100 km od Dubrovnika skręcamy w głąb lądu kierując się na Bośnie i Hercegowinę. Docieramy do Mostaru. Zwiedzamy miasto po raz kolejny w naszym motocyklowym życiu. Są w Europie niedaleko Polski miejsca, które musicie odwiedzić i Mostar tym miejscem właśnie jest. Część miasta jest zniszczona po w sumie nie tak odległej wojnie bałkańskiej. Wpadamy do Węgier i znajdujemy nocleg. Idziemy do pobliskiej knajpy nad Dunajcem i tu się zaczyna ubaw - ani szef, ani kelnerzy słowa w obcym języku. Wszyscy z wąsami! Ale jak zrozumieli, że my z Polski, Wojtyła, Wałęsa, Polak z Węgrem dwa bratanki. Następnego dnia wyjazd na chwilę nad Balaton, ale niezmiennie nic tu ciekawego nie widać. Dalej skok na Słowacje i już blisko do domu. W domu zawitaliśmy około 19 godziny.

W przyszłym roku

Kolejne motocyklowe wakacje za nami. Plan na kilometry wykonany i około 7 tysięcy się nakręciło. Pozostaje niedosyt z braku zaplanowanego wypoczynku na greckich wyspach Morza Jońskiego, ale przecież na tym się życie nie kończy, a sytuacja była zbyt poważna w domu, aby ją zbagatelizować. Jest październik, kiedy piszę tą relację i nasz dziadek Wojtek jest już okazem zdrowia. Podczas podróży padał deszcz dwa razy po 3 minuty, ale to było bardziej dla naszej ochłody. Nasz motocykl Suzuki VZR 1800 był wiernym towarzyszem od trzech sezonów i znowu spisał się na medal. Opony, olej, świece, filtry otrzymane od Suzuki z Warszawy to rzeczy, bez których motocykl nigdzie nie pojedzie.

Dziękuję mojej żonie Małgosi, dzięki której każda nasza podróż jest ciekawa i rozwija w nas nowe interesujące pasje, uczy nas pokory do codzienności na obczyźnie i uczy nas dystansu do wielu spraw. Już mam zaplanowany wyjazd na 2015 rok. Motocyklem zbadamy czy są cykady na Cykladach!

Szerokości i bezawaryjności dla wszystkich motocyklistów na wszystkich szlakach świata!

Podziękowania dla: Suzuki Polska za ogromne wsparcie dla naszego motocykla, podziękowania dla firmy Larix z Buczkowic za kolejna partie bielizny termoaktywnej  i podziękowania dla Tropicielgps za kolejne wypożyczenie urządzenia monitorującego nasz wyjazd. Ukłony dla babci Ewy, która podczas naszej każdej wyprawy radośnie zajmuje się nasza trójka dzieciaków.

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
NAS Analytics TAG
2014 podroz suzuki intruder
2014 podroz suzuki klasyka
2014 podroz suzuki na granicy
2014 podroz suzuki na plazy
2014 podroz suzuki na stacji
2014 podroz suzuki na wyspy
2014 podroz suzuki turcja
2014 podroz suzuki wielka dolewka
2014 podroz suzuki wyprawa
2014 podroz suzuki zachod slonca
2014 podroz suzuki zjecia
2014 podroz suzuki zmiany biegow
2014 podroz suzuki z zona
wyprawa intruder 2015
wyprawa intruder na skarpie
wyprawa intruder pakunki
wyprawa intruder plaze
wyprawa intruder rumunia
wyprawa intruder triump
wyprawa intruder wyspy
wyprawa intruder w grecji
wyprawa intruder zachod slonca
wyprawa intruder piekne szosy
2014 podroz suzuki chmury
2014 podroz suzuki jeszcze daleko
wyprawa intruder
wyprawa intruder mapy
wyprawa intruder w ktora strone
Komentarze 7
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę