Punkty karne potrafią spędzić sen z powiek każdemu, kto lubi dynamiczną jazdę, a kolizji z przepisami zaliczył już kilka. Choć system działa bezlitośnie i potrafi pozbawić prawa jazdy szybciej, niż zdąży się schować portfel do kieszeni, część kierowców znalazła sposób, by zyskać dodatkowe miesiące spokoju.

Ten czas bywa kluczowy, bo pozwala doprowadzić do wygaśnięcia wcześniejszych punktów lub zdążyć z ich redukcją, zanim uzbiera się groźne dwadzieścia cztery. Cały trik, który opisał auto-świat.pl, opiera się na jednej decyzji podjętej w chwili kontroli drogowej i na konsekwencjach, które przychodzą dopiero po wielu tygodniach.

Mechanizm jest prosty. W Polsce punkty karne pojawiają się na koncie dopiero wtedy, gdy kierowca przyjmie mandat. Jeśli jednak odmówi jego przyjęcia, sprawa trafia do sądu, a punkty zostają zapisane w systemie wyłącznie jako tymczasowe. Oznacza to, że formalnie nie obciążają jeszcze konta. Dopiero prawomocny wyrok zmienia je w punkty rzeczywiste i dopisuje kierowcy. Nawet jeśli wina nie budzi żadnych wątpliwości, odmowa mandatu otwiera drzwi do długiego okresu oczekiwania. W tym czasie wcześniejsze punkty, już przypisane, mogą zwyczajnie wygasnąć, o ile ich termin przepadnięcia minie przed ogłoszeniem wyroku. Punkty karne znikają po dwunastu miesiącach od zapłacenia mandatu, więc czas działa tu na korzyść kierującego.

Wyobraźmy sobie motocyklistę, który ma piętnaście punktów za wcześniejsze przewinienia. Zostaje zatrzymany za zbyt ciężką prawą dłoń na manetce i grozi mu kolejnych dziesięć. Mandat odmawia, sprawa idzie do sądu, a punkty pozostają w zawieszeniu. W praktyce jazda codzienna nadal przebiega z piętnastoma punktami, a te nowe czekają na rozstrzygnięcie. Jeśli postępowanie przeciągnie się kilka miesięcy, może się okazać, że pierwotne piętnaście punktów wygasło. Wtedy, nawet po uznaniu winy w sądzie, na koncie ląduje wyłącznie dziesiątka, co ratuje uprawnienia. Trzeba jednak pamiętać, że taki manewr kosztuje więcej niż sam mandat, bo dochodzą opłaty sądowe.

Czas zdobyty w ten sposób nie musi się marnować. Kierowca może go wykorzystać, by wziąć udział w szkoleniu redukującym punkty, organizowanym w ośrodkach ruchu drogowego. Raz na sześć miesięcy można zrzucić sześć punktów, co dla wielu bywa ostatnią deską ratunku. W ten sposób sytuację można obrócić na własną korzyść nawet wtedy, gdy sąd zdąży wydać wyrok, zanim wcześniejsze punkty przepadną. Jeśli przykładowy kierowca z piętnastoma punktami wykona kurs i obniży wynik do dziewięciu, a później otrzyma w wyroku dziesięć kolejnych, kończy z dziewiętnastoma zamiast groźnych dwudziestu pięciu. Nadal nie jest to powód do dumy, ale prawo jazdy zostaje w kieszeni.

Warto jednak zaznaczyć, że ten sposób może w przyszłości zostać częściowo ograniczony. W sejmie znajduje się projekt zmian przepisów, który zakłada stworzenie listy wykroczeń uniemożliwiających redukcję punktów poprzez kurs. Na razie lista nie obowiązuje, ale jeśli wejdzie w życie, część kierowców straci możliwość ratowania się szkoleniem.

Strategia przeczekania może okazać się wybawieniem dla tych, którzy balansują na granicy limitu i potrzebują kilku dodatkowych tygodni lub miesięcy, by uniknąć poważnych konsekwencji. Trzeba jednak pamiętać, że odmowa przyjęcia mandatu nie jest pozbawiona ryzyka. Jeśli sąd potwierdzi winę, punkty i tak zostaną przypisane, a do tego dojdą koszty postępowania. To na pewno zaboli i z takiego finału trudno będzie się cieszyć.