tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Hardkorowa odsłona turystyki - motocyklem na wschód
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Hardkorowa odsłona turystyki - motocyklem na wschód

Autor: Tobiasz Kukieła 2014.03.26, 13:43 8 Drukuj

Od redakcji: Zapraszamy do czwartej, ostatniej już części relacji Tobiasza z samotnej wyprawy motocyklem na Kaukaz. Jeśli po przeczytaniu tej niesamowitej opowieści nie będziecie mieli ochoty na rzucenie wszystkiego i pojechanie motocyklem w świat, to coś jest nie tak. Gorąco polecamy Wam także sprawdzenia pierwszej, drugiej oraz trzeciej części relacji. Życzymy Wam przyjemnej lektury! Zapewniamy Was, że w tym odcinku będzie naprawdę... hardkorowo.

W drodze do Turcji upływają kolejne kilometry. Krajobraz powoli się zmienia. Góry stają się niższe, a trawa jest zdecydowanie bardziej wypalona od słońca. To znak - Turcja jest już blisko. Zmiany dotyczą również zabudowań i ludzi. Ci drudzy są dużo biedniejsi. Momentami czuję się naprawdę źle. Mój egoizm zbudowany z polskiego dostatku nie pozwolił nawet myśleć, że w tym rejonie może być tak źle. Póki, co, teraz nic z tym nie zrobię. Zagryzam zęby i jadę dalej. Droga mija mozolnie, lecz na krajobrazy nie mogę narzekać. Zaczyna się robić coraz ładniej. Niestety mój zachwyt nad pięknem przyrody przerywa kończący się dzień. Czas rozejrzeć się za noclegiem. Zjeżdżam tuż za jakimś miasteczkiem na stację paliw. Pytam się o jakieś miejsce lub pole namiotowe. Pracownik, gdzieś dzwoni i każe czekać. Przyjeżdża sam szef. Nie mogę się z nim dogadać - Nie zna angielskiego. Dzwoni po synów, Przyjeżdżają i jak się okazuje znają angielski perfect! Właściciel, kiedy dowiedział się, że jestem z Polski kazał mi się rozbić na trawniku nieopodal stacji. Sam gdzieś poszedł. Przyszedł z lodowatą coca-colą i gorącą - prosto z grilla kukurydzą. Przepyszna ! Na odchodne powiedział, oczywiście za pośrednictwem syna, że jak będę głodny to mam iść na stację, wybrać coś sobie i wziąć. Niestety nie dane mi było sprawdzić czy nie blefował. Kilka minut później z tacą pełną kanapek przyszedł jeden ze sprzedawców. Przyniósł również czaj się i ciastko. Jednym słowem żyć nie umierać. Ale to nie wszystko. Znajomi właściciela, nieopodal robili grilla. Zaprosili mnie na kurczaka w typowo tureckim stylu. Mięso z pomidorami, cebulą i papryką w naleśniku. Tak się objadłem, że miałem wrażenie, że nie dojdę do namiotu.

NAS Analytics TAG

Wreszcie przyszedł czas na sen. Niestety ten czas zawsze szybko mija. Szczególnie wtedy, kiedy jesteśmy cholernie zmęczeni a czeka nas duży wysiłek.  Mnie czekał nie mały. Kolejnego dnia miałem dojechać do Kurdystanu. Szybko zwinąłem namiot, umyłem się i spakowałem. Czas ruszać. Droga przez resztę Turcji już nie zachwycała, jednym słowem jest nudna jak flaki z olejem, wypalone pola tuż po żniwach oraz sfałdowany teren, ciągną się przez setki kilometrów. Nie ma możliwości, żeby to się nie znudziło nawet najbardziej zawziętemu fanowi delikatnych pagórków. Ja na szczęście jestem wytrwały. Pogłaśniam radio, słucham muzyki i odpływam. Wspominam ostatnie dni. Tak, Gruzja to wspaniały kraj. Wreszcie dojeżdżam do enklawy Kurdów. Do miejsca, o które od pokoleń toczą się spory. Widać to od razu. Zabudowania są dużo bardziej prymitywne, ludzie biedni, a krajobraz zdecydowanie bliższy jest księżycowemu a niżeli znanemu nam z kaukaskich widokówek. Mijam dziesiątki, jeśli nie setki żołnierzy. Posterunki - naprawdę dobrze umocnione znajdują się w każdej osadzie. Na ulicy stoją czołgi, wozy opancerzone i inne najrozmaitsze machiny wojenne. Turcja jest gotowa do wojny o kraj Kurdów, w każdej chwili.

Daje mi to do myślenia. Z jednej strony, duże stromizny górskie, z drugiej uzbrojeni po zęby żołnierze a z trzeciej zniszczeni wojną ludzie. To zdecydowanie nie jest dobre miejsce na nocleg pod gołym niebem. Powoli rozglądam się za noclegiem. Mijam trójkę chłopców w wieku około 13 lat. Maszerują sobie przez wieś z bronią w ręku. Bardziej jednak wygląda mi to na wiatrówkę z długą lufą niż na prawdziwą strzelbę. Jednak trzeba się pilnować i ważyć każde słowo. Mam swój system na tego typu sytuację. Jeśli widzę niepewne towarzystwo to jak najszybciej staram się znaleźć z nim kontakt. Podjeżdżam, zagaduję i szukam komunikacji. To najczęściej jest najlepszy sposób. Ludzie Ci  stają się dowartościowani, że mogę czegoś od nich chcieć. Oni mi łaskawie pomogą, a ja czuje się bezpiecznie. Sprawdza się to w 90%. Dojeżdżam do hotelu. Jest olbrzymi. status to na pewno z 15 gwiazdek. Nocleg kosztuje 100 dolców. O nie! To nie dla mnie. Pytam się taksówkarza o najtańszy nocleg w mieście. Mówi mi jak tam dojechać. Droga wydaje się być banalną i rzeczywiście jest. Mijam krowy pasące się na śmietnikach, kozy przechodzące po pasach i ludzi leżących nieopodal rynsztoków. Obok tego wszystkiego życie wre. Dobrze skrojeni mężczyźni przechadzają się, nawet nie spoglądając na ogólny motłoch.

Dojeżdżam pod hotel. Cena za nocleg to 15$ No, już lepiej. Biorę od razu. Warunki masakryczne, ale jest Wi-fi. Biorę prysznic, loguję się na facebooka, czytam, dodaję informację. Słyszę na ulicy jak cos wybucha. Myślę sobie. Jest sobota. To wesele... ale zaraz minęło już pół godziny, a wybuchy słyszę dalej. Teraz słychać jeszcze krzyki. Mecz ? Tutaj mecz ? Niemożliwe. Patrzę przez okno w lewo. Chłopcy w wieku 13-18 lat stoją w równej linii i rzucają kamieniami w prawą stronę. Tam w wozach opancerzonych wojsko. Orzesz w mordę ! Akurat pod moim hotelem !  Impreza się rozkręca. Motocykl stoi pomiędzy nimi. Od razu na usta cisną się słowa Grabarza "Młodzi policjanci, młodzi kibice - kretyni, kontra kretyni..." Zbiegam na dół. Muszę szybko wymyślić coś z motocyklem. Teraz słychać już strzały. Wybiegam na dwór, biorę kluczyki. Każde koło jest zamknięte na swój łańcuch. Najpierw odpinam tył. Przestaje widzieć i nie mogę złapać powietrza. To gaz łzawiący. Dostałem gazem ! Ludzie z hotelu pomagają mi wejść do środka. Myję twarz. Dostaje środek, który niweluje działanie gazu bojowego. Od razu mi przechodzi. Znowu czekam na sytuacje, w której będę mógł przestawić motocykl. Mija jakiś czas. Jest już zdecydowanie ciemno, a mrok rozjaśniają wybuchy. Czasami naprawdę mocne. Pojawiają się koktajle mołotowa. Lądują na wozach bojowych. Te zaś mają system autogaszenia i po chwili mołotow gaśnie. Na szczęście na chwilę obie grupy się reorganizują. Wybiegam odpinam drugie koło, odpalam motocykl, wjeżdżam po małych schodkach pod markizę hotelu. Słabe to schronienie, ale żaden czołg nie powinien tędy przejeżdżać. Zapinam motocykl i biegnę do góry po aparat. Wybiegam na balkon i robię zdjęcia. Zapominam, że mam wyjętą kartę. Szybko wracam. Teraz już mogę robić foty i kręcić filmy. Niestety bateria mi pada i musze to robić oszczędnie. Zamieszki rozkręciły się na dobre. Biorą w nich udział nie tylko młodzi ludzie. Młodym Kurdom pomagają starsi, udzielając schronienia w swoich sklepach i mieszkaniach przed gazem obezwładniającym. Jestem zdezorientowany. O co tu do jasnej cholery chodzi!?

Zbiegam na dół do poczekalni. Recepcjonista mówi mi, że mam się nie bać, że tak ma być, ale ja jestem bezpieczny. Powodem zamieszek jest masakra syryjskich dzieci dokonana przez wojska w tamtym rejonie. Młodzi się mszczą. Lecą kolejne mołotowy. Płonie jeden z wozów wojskowych. Siły porządkowe go wycofują. Za chwilę przyjeżdża kolejny. Ten strzela wodą, gazem, wszystkim, czym ma, we wszystko co się rusza. Dostają również motorowery, które stoją na ulicy. Wszystkie się przewracają. Całe szczęście, że Bemka stoi przy murze. Chcę nakręcić film. Gaz obezwładniający jednak ciągle unosi się w powietrzu - zaciągam arafatkę nasączoną preparatem niwelującym działanie gazu na twarz i ruszam na dwór. Po jakimś czasie jednak łapie mnie jeden z chłopaków z hotelu i ciągnie do środka. Mówi po turecku pokazując na chustę, żebym ją zdjął, bo mogą mnie wziąć za rebelianta. Ma rację! Nie pomyślałem o tym. Pozostaję dalej w hotelu. Nie ma sensu, brać dalej w tym udziału. Tym bardziej, że mołotowy latają już naprawdę wszędzie. Czas na powagę - siedzę i obserwuję. To wszystko jest mocno poplątane kiedyś opisze to dokładnie. Teraz jednak musi to wszystko znaleźć miejsce w mojej głowie.. Takich rzeczy nie przeżywa się na co dzień. Znów nie wiem jak moralnie wypada się zachować. W końcu jednak sytuacja się wyjaśnia i tłum znika z pola widzenia. Ustają strzały, krzyki i wybuchy. To dobrze... to dobrze....

Podczas zamieszek czułem w sobie dziką rządze chłonięcia tego co tam się dzieje. Wiedziałem, że nie jest bezpiecznie, ale panika tylko pogarsza sprawę. Robiłem zdjęcia, kręciłem filmy. Nadszedł jednak czas na wyjazd z Kurdystanu. Nie mogę być egoistą i obarczać tak wielkim stresem moich bliskich. Trzeba zachowywać się roztropnie. Ruszam w kierunku Istambułu.  Przede mną znów nudna, długa droga....

Z Kurdystanu uciekłem bardzo szybko. Każdego dnia mozolnie pokonywałem kolejne kilometry strasznych tureckich dróg. Są nudne do bólu. Dookoła rozciągają się płaskowyże, które nic nie wnoszą do estetyki krajobrazu. Zdecydowanie należało się wyłączyć. Każdej minuty dziękowałem siłom nadprzyrodzonym, że tknęły w mojej głowie pomysł zamontowania w motocyklu radia. To była jedyna rada na tą równie pochyłą, ·Zdecydowanie muzyka potrafi łagodzić tego typu przypadłości. Przez ostatnie dni obozowałem przy stacjach paliw. Zdecydowanie jest bezpiecznie. Można kupić jedzenie, jest Wifi i najczęściej łazienki i przede wszystkim za większość rzeczy nie trzeba płacić.Po wielu, wielu godzinach doczłapałem się do Istambułu. Tam czekały na mnie winietowe zawiłości.  Aby przejechać nad kanałem Bosfor należy uiścić opłatę winietową. Winietę można kupić na stacji paliw (bodajże na shell). Dodam, że cena jest niewspółmierna do ilości kilometrów i przyjemności przejazdu przez most. Nie wiem dokładnie jaka bo plfam na system.

Nie kupię winiety nigdy i nigdzie - taka moja filozofia ! Wyjąłem z kufra taśmę McGyvera zakleiłem tablicę i hajda przez bramki. Czujki na wjeździe brak winiety sygnalizują alarmem. Kiedy przejechałem, rozwyły się na dobre. Jedyne co mi pozostało to jak najszybciej dojść do piątego biegu i przejechać ten cholerny most. Udało się ! Psa z kulawą nogą nie obchodziła  filozofia mojego życia, winieta bądź jej brak. Totalna olewka. Może to i dobrze. Sama jazda po Istambule jest mocna przereklamowana. Odkąd pamiętam każdy mówił, że to miasto to komunikacyjne piekło i chaos. Jeśli ktoś tak uważa, zapraszam do Tibilisi - tam jest hardcore, Istambuł to kaszka z mleczkiem. Zapewniam. Po przejechaniu miasta udaję się do granicy. Do przejścia granicznego najbliższego bułgarskiej miejscowości Burgas. Mam zamiar przejechać dokładnie tą samą drogą, którą jechałem rok temu podczas wyprawy po Bałkanach. Chcę zobaczyć czy coś się zmieniło od tamtego czasu. Zmieniło sie wiele. Masakrycznie wiele. Bułgaria wygląda jak zupełnie inne miejsce. Może to nastawienie, a może to pryzmat moich doświadczeń z innych krajów, które napotkałem w tym roku na drodze. Tym razem bułgaria mi się podoba.

Przejeżdżam Burgas. zaczynam rozglądać się za noclegiem. Gdzieś pomiędzy Burgas a Warną dostrzegam bilboard "Kamping". Natychmiast zjeżdżam. Okazuje się, że prosto z biwaku jest zejście na plaże do morza i w barze jest piwo ! Cholera jak ja czekałem na tą chwilę. Decyzja może być tylko jedna. Robię przerwę. Jutro tu zostaje. Robię przepierkę rzeczy, ogarniam motocykl - tym bardziej, że cos zaczęło stukać z przodu i na samym dojeździe do biwaku złapałem kapcia. Zresztą, musze odpocząć - co tu dużo gadać. Jestem już naprawdę porządnie zmęczony. Prawy bark od ciągłego trzymania gazu boli do tego stopnia, że cała ręka zaczyna mi drętwieć. Rozbijam namiot, siadam przy komputerze, otwieram piwo i relaksuje się. Jest dobrze, naprawdę dobrze. Na kolejny dzień zaplanowałem wyjazd do... "marketu". To niesamowite. Sklep na wyciągnięcie ręki ! Jakie to szczęście!

Po powrocie idę na plaże. Gacie rzucam w kąt, zakrywam je koszulką, na nos zakładam moje lanserskie oksy marki "sowieckaja adidas" i dumnie kroczę przez deptak prężąc moje wychudzone i obwisłe mięśnie. Tak, widok musiał zwalać z nóg, tym bardziej, że przez ostatnie parę dni jechałem w samej koszulce i jestem opalony bardzo symetrycznie. Wręcz pod linijkę. Na plaży wytrzymuję 15 minut. Nie umiem leżeć i nic nie robić. Trafia mnie cholera. Idę do wody. Jest ciepła, bardzo ciepła i słona. Nie będę pływać w słonej wodzie ! Zasuwam pod prysznic się umyć. Jednak będę naprawiać motocykl. Przecież nie będę robić tego brudny ! Trzeba szanować swoją partnerkę!

Rozkładam narzędzia i na mojej buzi rodzi się uśmiech. W skrzynce narzędziowej miałem silikon. Tubka od wstrząsów pękła i wszystko jest teraz czarne. Ha ! Myślę, że nie byłoby to dla mnie jakimś dużym problemem ale pękł również klej dwuskładnikowy i wymieszał się tak dobrze, że nigdy bym go sam nie dobrał w takich proporcjach.  Po godzinie skrobania udaje mi się odzyskać narzędzia. Teraz zaczynam "śrubczyć". Wszystko idzie po mojej myśli. Pukał błotnik, który się rozkręcił, a w oponie jest gwóźdź. Nie chce mi się tego ruszać. Dopompowuje powietrze kompresorem, który wożę w kufrze. Na szczęście schodzi bardzo powoli. Od tej pory raz dziennie dobijam i jest ok. Naprawdę nie chce mi się tego już rozkręcać. Przy okazji przestawiam zawieszenie. Było ustawione na maksymalnie wysokie i miękkie. Teraz raczej będzie mi to tylko przeszkadzać.

Dzień powoli chyli się ku końcowi. Czas spać - jutro czekam mnie długi dzień. Przecież przede mną resztki Bułgarskich asfaltów i początek Rumuni! Kieruję się do Ruse, a stamtąd przez Dunaj do miejscowości Pitesti i na północ w stronę Trasy Transfagarskiej. Motocykl sprawuje się świetnie, drogi również są dobre. Mijam pagórki, zawijasy, zakręty - na pewno się nie nudzę. Zrobiło się dużo ciekawiej. Dojeżdżam po kilku godzinach do przejścia granicznego, które uwielbiam. Pogranicznicy każą mi od razu jechać dalej, nawet nie chcą rzucić okiem w paszport. Mijam wielkie, majestatyczne kolumny obwieszczające koniec terytorium Bułgarii i wjeżdżam bardzo długim mostem, wiszącym na rzeką Dunaj do Rumunii. Znowu proces graniczny wjazdu do kraju przebiega super sprawnie. Pokazuje tylko paszport i już mogę wjechać. Zero biegania, zero kontroli. Od razu widać, to Unia Europejska.

Niestety zaraz za przejściem granicznym źle skręcam i wjeżdżam wprost na posterunek policji. Policjanci twierdzą że nie mogę przebywać w tym miejscu, bo to jest zakazane i muszą mnie ukarać mandatem. Blednę. Jak nie mogę przebywać w tym miejscu? Przecież nie było żadnego znaku, żadnej informacji, żadnego szlabanu, nic.  Jesteśmy do cholery w Unii Europejskiej. Zaczynam nawijać do policjanta po angielsku. Ten twierdzi, że nie zna jęz. ang. Zaczynam podnosić głos. Jestem już strasznie zły. Widzę, że to wszystko jest palcem po wodzie pisane i sam nie wiem, jaki efekt chce wymusić na mnie ten człowiek. Zaczynam się drzeć, że gówno mnie to obchodzi, co on myśli i jak chce mnie ukarać to ma sprowadzić człowieka, który mówi w języku polskim. Nagle koleś przypomina sobie, że zna jez. ang i zaczyna ze mną gadać. W między czasie tą samą drogą, którą jechałem przejeżdża samochód i nikt go nie kontroluje. Ryczę na niego nadal, puściły mi już wszystkie hamulce,  to chyba stres z poprzednich dni. Koleś oddaje mi paszport i każe odjechać. Przyznacie, że to niewiarygodna sytuacja. Sam nie dowierzam w to wszystko. Rumunia to jeden z krajów, w którym nie warto jeździć autostradami. Nie warto bo traci się zbyt wiele. Najlepszym systemem jest "drogowy azymut". Czyli jazda z nawigacją z ustawieniami  trasy "krótka". Wtedy jedziemy najkrótszą drogą, omijając główne arterie. To zawsze jest w tym kraju strzałem w dziesiątkę. Nierówności drogi rekompensują nam widoki, ludzie i różne dziwne pojazdy jeżdżące po rumuńskich drogach, włącznie z cygańskimi taborami. Rumunia jest piękna.

W końcu dojeżdżam do Pitesti, a stąd kieruję się już na Transfagar. zaczyna robić się ciemno. Dzisiejszy nocleg spędzam na polu namiotowym, na którym spałem ponad rok temu podczas wyprawy po Bałkanach. Nie jest piękne, ba ! Jest okropne, ale jest tanio i mają Wifi. Z tego co pamiętam z zeszłego roku w maju nie było tu nikogo, pies z kulawą drogą nie zajrzał do tego ośrodka. Dziś jest gwarnie i po prostu tłoczno. Pod tą sławną część Karpat, zjeżdżają tysiące turystów i setki motocyklistów. Kilku (z Polski) spotykam na kempingu. Wydają się być bardzo zestresowani samym pobytem w Rumunii, nie wspominając o braku prysznica. Nie znajduje się z nimi kontaktu. Szybko uciekam, przecież mam tyle ciekawszych rzeczy do roboty...

Rumunia jednak jest wspaniała. Po prostu trzeba wiedzieć, gdzie jechać - albo po prostu totalnie nie wiedzieć, gdzie się jedzie.Przebywanie w miejscach znanych wszystkim, takich jak trasa Transfagarska i inne centra turystycznie zdecydowanie nie służą wewnętrznemu przezywaniu przygody. Jeśli nie szukasz przygody to te miejsca są dla Ciebie. Miałem jednak zatarg z Transfagarem. Rok temu ze względu na śnieg zalegający w górnych partiach gór zmuszony byłem sie wycofać z tej malowniczo położonej trasy. Tym razem nie mogło być możliwości spotkania śniegu. Jest Sierpień! Po Noclegu w Kampingu Dracula, z samego rana ruszyłem w góry. Droga minęła bardzo szybko. To zaledwie kilka kilometrów. To co zobaczyłem na miejscu spowodowało, że poczułem się jakbym dostał od kogoś w twarz. Setki aut, tysiące ludzi i wreszcie dziesiątki straganów rozłożonych w każdym dostępnym miejscu.

Ma to jakiś sens. Przecież z czegoś Ci ludzie muszą żyć. Ja jednak szukam innego rodzaju przeżyć. Przejeżdżam kilkukrotnie Transfagar i zmywam się  stamtąd. O trasie nie ma co się rozpisywać. Byli tam chyba wszyscy, którzy odwiedzali Rumunie. To pewnik, to miejsce kultu dla motocyklistów - mnie jednak w sierpniu nie urzeka. Jeszcze za nim stamtąd uciekam słyszę wołanie z auta zaparkowanego nieopodal drogi.  Ludzie z busa zaparkowanego nieopodal zapraszają mnie do siebie na rozmowę i kawę. To bardzo miłe. Ucinamy sobie pogawędkę, wypijam kawę i ruszam dalej. Naprawdę mili z nich ludzie. Po drodze spotykam dziesiątki motocyklistów. Część z Polski. Z dwoma z nich ucinam sobie pogawędkę i wspólnie ruszamy do Sibiu, a stamtąd w stronę Transalpiny. Po drodze łapie nas głód. Zatrzymujemy się w restauracji. Zamawiam Siorbę i drugie danie - miało być typowo rumuńskie, a dostałem frytki i mięso. Ok, najważniejsze, że smakowało. W trakcie obiadu rozmawiamy. Jeden z Polaków wspomina o drodze, prowadzącej w stronę Transalpiny. Omija Ona wszystkie miasta, nie ma na niej asfaltu i ponoć lepiej nie zapuszczać się tam samochodem bez napędu na cztery koła. To coś dla mnie !

Zbieram wszelkie informacje i dalej ruszam sam. Przede mną około 70 km off roadu, więc na pewno będzie ciekawie. Wjeżdżam w las, z początku droga wita mnie piękną i w miarę równą szutrową nawierzchnią. Jedzie się dobrze. Po kilkunastu kilometrach trafiam na przecinkę lasu. Maszyny i ciężarówki, które pracują w tym miejscu (dystans kilkunastu kilometrów) totalnie przeorały drogę. Zamiast szutru jest miękkie i cholernie mokre błoto. Teraz już nie jadę. Powoli odbijam się od boków kolein i co chwila hamuje i ruszam. Motocykl jest za ciężki, żeby sprawnie mijać kolejne nierówności. Na szczęście po kilku wywrotkach, w których urwałem już drugi kierunkowskaz podczas tego wyjazdu i zbiciu klosza reflektora przeciwmgielnego, udaje się wyjechać na równiejsze drogi.

Tu natomiast nawigacja sprawia mi problemy. Oczywiście nie ma żadnego oznakowania, są natomiast dziesiątki rozjazdów, Jadę totalnie na czuja, ponieważ mam zbyt mało szczegółową mapę. Włączam w nawigacji, drogę przełajową. Urządzenie cały czas pokazuje mi azymut jazdy. Jest dużo łatwiej, choć cały czas nie wiem jak mam jechać. Dziesiątki szutrowych serpentyn znacząco komplikują mi życie. Za cholerę nie wiem, gdzie mam jechać. Obserwuje ślady opon i wybieram tę drogę, którą jechało, moim zdaniem najwięcej aut i motocykli.

Po kilku godzinach wyjeżdżam na asfalt. Po krótkiej rozmowie z tubylcem dowiaduje się, że jestem już za daleko. Sam nie wiem jak to możliwe i chyba nigdy się nie dowiem. Totalnie tracę orientacje. Ponownie ustawiam nawigację i wracam (już asfaltem) w stronę miejscowości Sibiu. Jadę kilkadziesiąt kilometrów i spotykam parę motocyklistów na Aprili Pegaso. Próbuje ustalić swoją pozycję. Pytam się o Transalpinę. Okazuje się, że znowu jadę nie w tym kierunku co trzeba. Jak to możliwe ? Koleś musiał mnie wcześniej zrobić w lewo, albo się nie dogadaliśmy. Rumuni proponują mi abym jechał za nimi. Jadę, żeby po kilkudziesięciu minutach znaleźć się w punkcie wyjścia. Dalej moi kompani nie wiedzą gdzie jechać. Cholera jasna!·Dalej ruszam sam. To nie możliwe, żeby to nie było gdzieś tu. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że muszę jechać właśnie tędy. I chyba mam rację. dojeżdżam do rzeczki. Nad nią znajdują się dziesiątki namiotów. To dobry znak. To znak, że Transalpina jest już blisko.

Przejeżdżam nad rzeką i słyszę krzyki. To  ludzie, których wcześniej spotkałem na Transfagarasan. Zatrzymuję się i zjeżdżam nad rzekę. Mocno namawiają mnie żebym został. Nie mam wyboru, ale jeszcze teraz dyplomatycznie odmawiam, bo jest za wcześnie na biwak, a ja nie mam ani wody, ani jedzenia, ani paliwa w zbiorniku. Ruszam dalej do najbliższej miejscowości. To około 30 km stąd. W końcu dojeżdżam, robię zakupy i z ciekawości pytam o ceny kwater. Przez głowę przechodzi mi myśl o prysznicu. Tak... to by było idealne rozwiązanie. Niestety ceny są zbyt wysokie. Kąpiel w rzece również brzmi słodko. Kupuje piwo, dużo piwa. Przecież nie wbiję się do tych ludzi z pustymi rękami. Jakimś cudem udaje mi się to wszystko upchać w kufrach, a cześć pod kurtką. Zaczynam być sam na siebie zły. Zaczęło padać a ja, żeby zrobić zakupy i wrócić nad tą rzekę przejeżdżam 60 km! To przecież nienormalne. No i w tym deszczu będę musiał spać w namiocie. Jednak coś mi mówi, że nie będę tego żałować. Zaciskam zęby i jadę z powrotem tą wyboista drogą.

Tego dnia nawigować było zdecydowanie łatwiej. Ustaliłem ze spotkanymi ludźmi, w którą stronę teraz mam jechac i do tej wspaniałej drogi dotarłem jak po sznurku. Transalpina była zdecydowanie ciekawszym pomysłem na wypełnienie czasu niż Transfagar o tej porze roku. Ludzi owszem, równiez było, co nie miara, ale te przestrzenie górskie, krajobrazy i gładki jak pupa niemowlaka asfalt wynagradzają wszelkie rozterki natury filozoficzno-socjologicznej. Jednym słowem warto. Niestety czas powoli zbierać się do Polski. Opuszczam więc południe Rumunii i kieruję się przez Transylwanię w stronę miejscowości Satu Mare, Po drodze łapię jeszcze nocleg w ...hotelu! Płacę 40 zł, a w zamian mam ciepłą wodę, prysznic (to dobra wieść - nie myłem się już chyba od czterech dni... Jest też Internet i bar, a skoro jest bar to i rozróby...

Parkuje motocykl pod hotelem i mozolnie go rozładowuję, nagle jakiś przedmiot uderza w moją głowę, a następnie ląduje z łoskotem na ziemi. To... dozownik od mydła!? Tak... Ktoś się nie bał wyrwał go ze ściany i wyrzucił przez okno. A skoro ja tam stałem, to musiałem nim dostać - takie moje życie. Nic to, rzeczy do zaniesienia do pokoju jest tyle, że nie ma czasu na zbędne myślenie. Przez kolejne klika minut pracuję w pocie czoła, motocykl przypinam łańcuchami do stalowego słupa, a sam udaję się wziąć kąpiel i wreszcie odpocząć.

Noc mija bez większych ekscesów. Myślę, że nawet jakby ktoś mi walił w drzwi to bym się nie obudził - byłem zbyt zmęczony. Rano ruszam w stronę granicy z Ukrainą. Od momentu wyjazdu z Polski wiedziałem, że będę wracać przez Ukrainę. Rok temu, podczas wyprawy Moto Bałkany Eksploracja 2012 przeżyłem tam naprawdę dużo stresu. Dziesiątki kilometrów dziurawych jak ser szwajcarski dróg, brak paliwa i kontakt z milicją, wtedy wydawał mi się czymś ekstremalnie dziwnym. Teraz nadszedł czas na weryfikację swoich poglądów. Przez Rumunię jechałem do miejscowości Satu Mare, stamtąd do Berehova. Plan był taki, aby dojechać do Krościenka i przeżyć tą drogę jeszcze raz. Niestety musiałem znów gdzieś skręcić nie tam gdzie trzeba - najprawdopodobniej drogi pomyliłem w miejscowości Uzhorod, bo nagle przez moimi oczami pojawiło się przejście graniczne Ukraina-Słowacja. Nie potrafiłem się już oprzeć pokusie łatwizny, jazdy po Słowacji. Po kilkudziesięciu kilometrach pojawiła się sie informacja, że już jestem W Polsce! Poczułem niesamowitą falę euforii oblewającą moje ciało. Nie dlatego, że tak bardzo chciałem już do domu. Chodzi bardziej o radość, że wszystko się udało. Ryzykowałem wiele razy i wyszedłem z tego bez szwanku. Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia. Nawiązuje teraz oczywiście do śmierci Maksa, który zginął na drogach boliwijsko - ekwadorskich, biorąc udział w projekcie Moto Xpress Tour, był to dla mnie duży kubeł zimnej wody na głowę, dlatego szczęśliwy powrót doceniam jeszcze mocniej.

Pokonuję kolejne kilometry wreszcie mijam pierwsza polską flagę! Naprawdę jestem już w kraju! Niestety jest już dosyć późno - do domu dojadę dopiero nazajutrz. Tymczasem skręcam z drogi głównej i szukam noclegu. Znajduję pole namiotowe. Koszt noclegu to...4 zł i 1 zł za motocykl. Jestem oszołomiony, ale i szczęśliwy, bo dokładnie 5 złotych wygrzebuję z portfela. Nie mam w portfelu żadnej złotówki więcej. Rozbijam szczęśliwy namiot i idę spać. Tak, to zdecydowanie był dobry dzień, ale jutro będzie jeszcze lepszy - będę spać już w domu. Nazajutrz rano zbieram w pośpiechu swoje graty i pełnym piecem ruszam do domu. Jest godzina 7.40, do domu mam 360 km. Gnam jak opętany i pod dom zajeżdżam jeszcze przed obiadem. Nie muszę Wam tłumaczyć jak szczęśliwy dojechałem do Zelowa ?

 Podczas 30 dni podróży przejechałem 10500 km, przemierzyłem 9 krajów, spotkałem setki świetnych ludzi, spaliłem dwa litry oleju, wydałem trochę pieniędzy, przepaliłem ponad 500 litrów benzyny, uczestniczyłem w kilku niebezpiecznych wydarzeniach i przeżyłem dziesiątki przygód. Zdecydowanie było warto, to były jedne z najlepszych dni w moim życiu i teraz czas na organizowanie kolejnych najlepszych dni!

Chciałbym bardzo serdecznie podziękować sponsorom: Firmie V-Car, za przygotowanie motocykla - szczególne podziękowania należą się Krzyśkowi, który zarwał wiele nocy żeby sprzęt w dniu wyjazdu był sprawny. Krzysiek, zrobiliśmy kawał dobrej roboty!

  • Kanspol, za sprzęt video
  • Decathlon, za sprzęt biwakowy
  • Modeka, za ubrania motocyklowe, które zapewniły mi wygodę i bezpieczeństwo
  • Firmie Wilmat za kask szczękowy LS2 oleje i filtry, moja głowa jest cała i ma się dobrze! (psychika nie zawsze)
  • Adicar, za części motocyklowe
  • BRP Mototeam za opony motocyklowe, które przerzuciły tony błota
  • PHU Twój Dom za nieskończoną ilość kart pamięci.

Dziękuję firmom Trojanka, PolStarters, Piek-Pol, HF-TECH oraz Cegielni Grabarz za pomoc w organizacji wyprawy.

Dziękuję gminie Zelów oraz Starostwu powiatowemu w Bełchatowie.

Dziękuje wszystkim razem i z osobna. Wyrazy wdzięczności należą się również partnerom oraz patronom medialnym wyprawy.

Przede wszystkim dziękuję Wam drodzy czytelnicy za aktywny udział w życiu internetowym wyprawy. Wasze kliknięcia, komentarze oraz ruch był decydującą kwestią w sprawie organizacyjnej projektu "Samopas przez Kaukaz". To dzięki Wam udało się to wszystko stworzyć i właśnie Wam jestem za to bardzo wdzięczny.

Dziękuje za rady i złośliwe komentarze (nie było ich jednak wiele), pozwoliły mi one patrzeć z innej strony na pewne sprawy, a to ważne.

Jak wiecie w życiu chodzi o to, aby gonić za króliczkiem, a nie go złapać. W dniu powrotu go złapałem, więziłem przez chwili w dłoni i pozwoliłem mu czmychnąć siną dal. Teraz czas na dalszą pogoń, zasadniczym pytaniem jest, w którą stronę teraz pobiegnę, w którą On pobiegnie...

Myślę, że będzie to wschód. Od lat marzę o podróży przez całą długość Azji. Myślę, że za parę dni podejmę pierwsze kroki i powoli zacznę układać w swojej głowie misterny plan.

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
Odpoczynek przy motorzeMotocykl BMW podczas wyprawy
NAS Analytics TAG
Miasto w GruzjiMotocyklista na tle panoramy
Motocyklista w czasie wyprawyButy po mozolnym spacerze na Elbrus wygladaly jak obraz nedzy i rozpaczy
Powiewajaca Polska flagaOdpoczynek przy ognisku
Burza mozgu gdzie by tu terazPolska odznaka 29 maja Dzien Weterana
Panorama wyrpawy motocyklowejPrzerwa przy ognisko
Samochod ciezarowy w GruzjiSzalas na trasie
Widok na trasieZdjecie motocyklisy na tle panoramy Gruzji
zdjecie nie pokazuje nachylenia ale motocykl musialbyc zabezpieczony przez zjechaniem w dol lancuchemZ biedy trafiam w przepych Czujw sie zagubiony
Brzydze sie propagandaChcialem pomoc Ale po co nam twoja pomoc skoro nie chcesz sie z nami napic
Chwila zadumy na OmaloCiagle do przodu i ciagle do przodu
DagestanGdzies na 4 tys m n p m podczas podejscia na Elbrus
Gruzinska Droga Wojenna Zdjecie wspolne z ekipa SakartweloGruzja Tuszetia Omalo Nocleg na blisko 2 5 tys metrow
Jeden ze wspanialych kempingow na UkrainieKilkaset metrow przed szczytem
KurdystanMlodzi Kurdowie
Modeka Ventura GT w drodze na Elbrus 3400 m n p mNasi jednosladowi bracia Kurdowie
od lewej Osman Budzygidprzez 10 tys km BMW wzielo tylko 2 litry oleju
Przy beczkach na Elbrusie od lewej Ormianin kot PolakRosyjskie arbuzy i rosyjka logistyka
Sakartwelo W drodze do pomnika przyjazni Gruzinsko rosyjskiejsamorobka w czasie jazdy
sniadanie najlepiej smakuje miedzy swemi Turcja nad kanalem BosforTak sie ciesze na nadchodzace szutry
Tureckie wojsko w drodze do SirruiTuszetia Omalo z grupa polskich studentow
Tuszetia to naprawe magiczne miejsceUral wspinajacy sia na Elbrus
Widoki w Gruzji zapieraja dech w piersiWreszcie zrobilo sie spokojniej Bulgaria
Jade jade do Ciebie fot Sakartwelo 2013Rumunskie Karpaty bywaja ujmujace
sobie jedziemyZ ekipa Sakartwelo Gdzies na gruzinskiej drodze wojennej
400 metrow w wysokosci przebytej ratrakiem mnie totalnie zgubiloCiemne chmury znikaly z mojej drogi tuz po wyjezdzie z Kurdystanu
Dom wiedzmy Dasgestan gdzies posrodku niczegoGergetis Sameba po ostrym podjezdzie czas na zasluzony odpoczynek
ninjaPo otrzymaniu prezentow dzieci wypowiedzialy magiczne slowa money
Rosja mnie witaTam gdzie nie dociera nikt
Czaczy lyk i dyskusje po swit a pozniej bol glowyFlaga Gruzji
Lokalny mieszkaniec GruzjiMotocyklista podczas wyprawy
Odpoczynek na trasie wyprawyPanorama gor Kaukazu
Pole namiotoweWroclawscy studenci Wspolnie pokonalismy trudy podjazdu do Tuszeti
 Zejscie z Elbrusa do latwych nie nalezalo
Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę