Verva Street Racing - pustynia w sercu Warszawy

Autor: Dawid Stolicki 2014.09.24, 15:33 2 Drukuj

Ponad 6 tysięcy metrów sześciennych ziemi i piachu, 400 ciężarówek oraz 3,5 tysiąca osób z obsługi. Do tego 4 dni ciężkiej pracy - tak w liczbach przedstawiały się tegoroczne przygotowania Stadionu Narodowego do piątej, jubileuszowej edycji Vervy Street Racing.

Motywem przewodnim tegorocznej imprezy był Rajd Dakar, w którym piętnaście lat temu zadebiutowali zawodnicy Orlen Teamu, wówczas motocykliści, a obecnie załoga samochodowa – Jacek Czachor i Marek Dąbrowski. Nawiązując do słów prowadzącej główną część show Agnieszki Szulim – nie mieliśmy okazji wybrać się na Dakar, więc Dakar przyjechał do nas.

Motoryzacyjne Pit Party

Bramy wokół Stadionu Narodowego otwarto już o godzinie 14:00. Od tego czasu, przez 4 godziny blisko 15 000 zwiedzających przewinęło się przez promenadę stadionu, na której rozstawiono 14 stref tematycznych, m.in. Strefę Rajdów, Legend Motoryzacji, Supersamochodów, czy też American Dream. Jedną z najbardziej obleganych była strefa Dakar, gdzie można było spotkać całą ekipę Orlen Teamu, czołowych dakarowych motocyklistów w tym Marca Comę i Cyrila Despresa, a także zawodników-amatorów z teamu NaszDakar.pl. Przy odrobinie szczęścia, a w zasadzie cierpliwości można było liczyć na zdobycie autografu oraz rozmowę z dakarowcami z krwi i kości.

W trakcie trwania Pit Party najwięcej emocji można było zaznać w strefie Extreme, gdzie odbywały się pokazy m.in. stuntu, freestyle motocrossu oraz driftu. Wśród stunterów biorących udział w pokazach pojawił się tegoroczny zwycięzca StuntGP - Marcin "Korzeń" Głowacki, a także nasi znajomi zawodnicy - Łukasz Bełz, Kuba Radczak i Tobiasz Popów. Chłopaki zrobili mnóstwo pozytywnego zamieszania, które niejednokrotnie nagradzane było gromkimi brawami. Spore emocje towarzyszyły także pokazom grupy FMX4EVER, która serwowała zgromadzonym na trybunach widzom triki z najwyższej półki. W międzyczasie na placu pojawiali się również drifterzy z Kubą Przygońskim na czele oraz niekwestionowany mistrz jazdy precyzyjnej samochodem - Terry Grunt.

Bez względu na to, czy maniakalnie eksploatujecie swoje konsole, grając we wszystkie możliwe serie wyścigowe, fascynuje was tematyka militarystyczna, bądź też na waszych ścianach wciąż wiszą plakaty supersamochodów, a wy jesteście w nich zakochani po uszy, mogliście być pewni, że w trakcie Pit Party znajdziecie coś dla siebie, co niekoniecznie nawiązywało do Dakaru. Summa summarum można było zahaczyć o niemal każdą tematykę motoryzacyjną.

Czas na show!

Punktualnie o 18:00 pierwsi widzowie pojawili się na trybunach Stadionu Narodowego przy czym tzw. Pre Show, czyli pokazy poprzedzające główną część imprezy rozpoczęły się godzinę później. W trakcie ich trwania mieliśmy do czynienia m.in. z pościgiem samochodów policyjnych, tańczącymi w towarzystwie cheerleaderek lowriderami oraz wyścigiem kosiarek samojezdnych, które wzbudziły jedne z największych emocji. Tę część imprezy rozkręcał Jankes, którego szybka mowa w połączeniu z nienajlepszą stadionową akustyką była momentami nie do końca zrozumiała. Nie przeszkodziło to jednak w zachęcaniu publiczności do wyrażania swoich emocji brawami, a także dwukrotnego, udanego wykonania meksykańskiej fali.

Jedną z głównych atrakcji towarzyszących Bitwie Mistrzów były wyścigi żużlowe, które po raz pierwszy w historii zawitały na Stadionie Narodowym. Czołowym przedstawicielem żużlowej ekipy był oczywiście Jarosław Hampel - dwukrotny indywidualny vice-mistrz świata. Wprawdzie gliniane podłoże i dwukrotnie mniejszy od tradycyjnego tor nie pozwolił żużlowcom w pełni rozwinąć skrzydeł, to i tak możliwość oglądania namiastki czarnego sportu na żywo mógł cieszyć osoby nie mające z nim wcześniej do czynienia. Dodatkowych emocji dodawał żywiołowo komentujący wyścigi Tomasz Zimoch, wplatając pomiędzy zdania informacje o trwającym w tym samym momencie półfinałowym meczu siatkarskim Polski z Niemcami.

Poza samymi wyścigami, podczas których większość różniła się od siebie wyłącznie biorącymi w nich udział pojazdami, największe emocje wśród zasiadających na trybunach widzów wzbudził pokaz Freestyle Motocrossu, quadów oraz skuterów śnieżnych. Widok zawodników wykonujących zarówno backlipy jak i inne oldschoolowe triki na wysokości trzeciego piętra, za każdym razem zaskakiwał nas tak samo. Ogromne brawa należały się również kierowcy, który podobnie jak FMX'owcy wykonał pełną rotację w tył za kierownicą buggy! To właśnie te pokazy szczególnie mocno przykuwały uwagę gapiów.

Polska vs. Reszta Świata

Głównym elementem sobotniego show była Bitwa Mistrzów z udziałem największych nazwisk polskiego i światowego motorsportu. Zmagania rozgrywane były w 6 kategoriach: samochodów rajdowych, motocykli, quadów, ciężarówek, buggy oraz cross country. Każdy z wyścigów składał się z 6 okrążeń. Pierwszy bieg zdominowali goście w składzie Carlos Sainz i Marcus Grönholm - wielokrotni rajdowi mistrzowie świata. Kilka minut później na torze pojawili się motocykliści. Początkowo świetnie radził sobie świeżo upieczony laureat Akademii Młodych Talentów Orlen Team - Kuba Piątek, liderujący w pierwszej połowie wyścigu. Na kolejnych okrążeniach na prowadzenie wysunął się jednak Kuba Przygoński, który pokonał w bezpośredniej walce czterokrotnego zwycięzcę Rajdu Dakar - Marca Comę. W ślad za Kubą poszedł Łukasz Łaskawiec, rozprawiając się z rywalami w wyścigu quadów.

Mimo problemów ze skrzynią biegów, zwycięstwo do mety dowieźli także Jarosław i Mateusz Kazberukowie jadący ciężarówką. Na tegorocznej Verva Street Racing zabrakło niestety Tadeusza Błażusiaka, który miał się ścigać w pojeździe typu buggy. Tadka zastąpił na starcie Kuba Przygoński, znany również ze swoich drifterskich umiejętności. Nie wystarczyło to jednak na pokonanie zawodnika rajdowego - Bryana Bouffier. W szóstej rundzie Bitwy Mistrzów na torze pojawił się Adam Małysz, prezentując swój nowy samochód, przygotowany z myślą o nadchodzącym Rajdzie Dakar 2015. Adam wystartuje w nim lżejszym i zwinniejszym tylnonapędowym buggy, który jak sam przyznał zdecydowanie lepiej spisuje się na maratońskich odcinkach specjalnych, aniżeli wąskim i krętym torze. Ostatnią, decydującą fazą zmagań był Destruction Race, którym Polacy przypieczętowali swoje zwycięstwo w Bitwie, wygrywając w łącznej punktacji 220:170. Tego wieczoru odnieśliśmy podwójne zwycięstwo - motoryzacyjne oraz siatkarskie.

Wpadki i wypadki

Mimo iż pod kątem organizacyjnym impreza wypadła jak najbardziej poprawnie, to jednak nie obyło się bez drobnych zamieszań i niezrozumiałych sytuacji. Jedną z ewidentnych i zarazem irytujących wpadek był problem z chronometrażem w trakcie Bitwy Mistrzów. Komputer swoje, prowadzący swoje, a na mecie pojawiał się zupełnie ktoś inny - zakłopotania było bez liku. Zdarza się też, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, o czym niemiło przekonał się kierowca Mini Coopera. Widok niedolatującego do hopy samochodu w pierwszym momencie wzbudził ogromny śmiech, jednak po chwili pojawiła się obawa o zdrowie samego zainteresowanego. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Skończyło się jedynie na strachu.

A teraz prośba do wszystkich tam obecnych. Czy ktoś z Was może nam wytłumaczyć, co miał na myśli autor, zaprzęgając do przedstawienia Paolo Cozze i Kevina Aistona? Czego miał dotyczyć ich skecz, co było w tej tajemniczej skrzynce, za której otwarcie Polacy grozili śmiercią i dlaczego za każdym razem kiedy w okolicy pojawiał się jakiś pojazd, uciekali w popłochu? Myślę, że większość z Was zgodzi się z nami, że o wiele lepiej byłoby zastąpić komików podwójną dawką "ognistych dziewczyn" i efektów pirotechnicznych, których podczas tego typu show nigdy za wiele.

I tak już zupełnie na koniec. Jeżeli w przyszłym roku miałyby się po raz kolejny pojawić siejące zniszczenie na torze Monster Trucki, dobrze by było, gdyby same się wcześniej nie uszkodziły. Niektórzy widzowie, szczególnie Ci namiętnie odświeżający informacje o zmaganiach naszych siatkarzy w katowickim spodku, mogli bowiem nie zdążyć oderwać wzroku od ekranów swoich smartfonów i tabletów, kiedy było już po wszystkim. Jeden Monster zakopał się bowiem na hopie, a drugi uszkodził półoś - niespełna dwie minuty i po rozpoczęciu zabawy.

Dakar, Dakar i po Dakarze

Za nami piąta już edycja Verva Street Racing. Jak co roku, zgodnie z zapowiedziami na płycie i wokół Stadionu Narodowego w Warszawie pojawiło się mnóstwo światowej sławy motoryzacyjnych gwiazd, chociaż podejrzewamy, że zdecydowana większość gapiów mogła nie wiedzieć z kim ma do czynienia. Dla wytrawnych motoryzacyjnych fanów, szukających żywych emocji, tego typu reżyserowane widowisko może się wydawać kiczowate, niemniej pamiętajmy, że jest ono skierowane przede wszystkim do ludzi, którzy traktują je wyłącznie w kategoriach show. Najbardziej zadowoloną z widowiska grupą były niewątpliwie dzieciaki, które w rozentuzjazmowanych nastrojach, z uśmiechami na twarzy opuszczały swoje miejsca po zakończeniu imprezy. My również nie mamy czego żałować. To było kilka ciekawie spędzonych godzin.

A jakie są wasze opinie na temat imprezy? Podzielcie się nimi z nami.

Przy okazji sprawdźcie relacje Verva Street Racing z poprzednich lat: