Ucieczka na motorowerze. W tle 2 promile i czapka z daszkiem
Czasem życie pisze scenariusze, które aż proszą się o ekranizację, chociaż bez możliwości sukcesu w Box Office. Naszym obowiązkiem jest przybliżać Wam te historie.
Co prawda zamiast hollywoodzkiego budżetu mamy motorower z duszą, dwa promile odwagi i czapkę z daszkiem w miejscu kasku, ale za to akcja dzieje się w okolicach fascynującego i tajemniczego Tykocina, gdzie 44-letni fan jednośladów postanowił w poniedziałkowy poranek rzucić wyzwanie rzeczywistości, logice i funkcjonariuszom drogówki. Brzmi jak scenariusz do "Szybkich i wściekłych" w jedenastej odsłownie? To dopiero początek.
Nasz bohater, wspierany przez 47-letniego kolegę, który dumnie prezentował na głowie tylko czapkę, ruszył w podróż z gatunku tych, których zakończenie można z grubsza przewidzieć. Ale i tak warto poznać tę historię do końca.
Całe zdarzenie rozpoczęło się bez filmowych fajerwerków. Policjanci z Białegostoku pojawili się przy drodze w ramach akcji o wdzięcznej nazwie "Trzeźwy poniedziałek". Rutynowy dzień, rutynowe obowiązki.
Tymczasem nasza pierwszoplanowa postać - najpewniej nieświadoma, że ma zostać gwiazdą - pojawiła się w zasięgu wzroku mundurowych. Akcja od razu ruszyła, bo brak kasku u pasażera zwrócił uwagę policjantów, którzy postanowili zakończyć tę małą wycieczkę. Ten plan nie wypalił, bo kierowca jednośladu uznał, że kontrola to nie dla niego i zamiast hamulca odkręcił gaz. Tu następuję scena pościgu.
Uciekając przed radiowozem, z gracją wiejskiego rajdowca uciekinier wjechał na polną drogę, zostawiając za sobą tumany kurzu i niebieskich ze złości policjantów. Przez cztery kilometry tego wyzwania w stylu enduro kierowca jednośladu trzymał fason, walcząc nie tylko z terenem, ale i z własnym błędnikiem, który przy ponad dwóch promilach w organizmie nie do końca rozumiał, co się dzieje. W końcu jednak - jak to często bywa w takich historiach - trasa się skończyła. Dokładnie na łące, gdzie dalsza jazda była możliwa tylko w wyobraźni lub rzeczywistości filmowej, ale to jednak nie był film.
Kiedy motorower odmówił współpracy, bohaterowie próbowali kontynuować akcję brawurowej ucieczki pieszo. Niestety, nogi były osłabione alko i wcześniejszymi przygodami, więc po kilkuset metrach funkcjonariusze z łatwością dogonili obu zawodników. Wtedy okazało się, że uciekinierzy wracali z misji specjalnej. Wybrali się na przejażdżkę, bo wódka się skończyła i trzeba było uzupełnić zapasy, aby gardła nie wyschły. Coś nie wyszło, coś nie zagrało, ale przynajmniej próbowali.
Alkomat nie miał litości. Ponad dwa promile u kierowcy, ponad pół u pasażera. Wynik może nie olimpijski, ale w kategorii "Trzeźwego poniedziałku" zdecydowanie medalowy. Motorower, dzielny towarzysz tej nieudanej epopei, trafił na policyjny parking. Kierowca natomiast wkrótce usłyszy zarzuty za jazdę po pijaku, za niezatrzymanie się do kontroli i za przewożenie kolegi bez kasku. Pasażerowi też się oberwie, bo czapka z daszkiem to jednak niehomologowane zabezpieczenie.
To chyba nie byłby jednak zbyt dobry film. Finał jakoś zupełnie nie zaskakuje. Nie uważacie?


Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze