tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Rosja, witaj! - motocyklowa podró¿ na wschód
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Rosja, witaj! - motocyklowa podró¿ na wschód

Autor: Puzon 2015.05.14, 12:47 5 Drukuj

Od redakcji: Ech. Czytaliśmy tę relację i prawdę mówiąc aż nas roznosiło, żeby rzucić wszystko i wybrać się (nie, nie w Bieszczady) w wielką podróż motocyklową. Może do USA? Może na południe Europy? Może Hiszpania? Włochy? A może wschód? Z Rosją mamy ostatnio relacje jak ze wściekłą ex, ale czy to oznacza, że nie warto tam pojechać na dwóch kołach? Nasi czytelnicy twierdzą, że warto! Zapraszamy do relacji. Przed Wami część pierwsza sprawozdania z wyprawy zdobycia Bajkału.

Dzień wyjazdu

NAS Analytics TAG

Nawet nie kładłem się spać bo wiedziałem że nie zasnę więc pożegnałem się z rodziną i tuż po północy pojechałem z Timonem do garażu. On podgonić prace przy motocyklach ja aby zrobić ostatni przegląd i nanieść ewentualne poprawki przy moto. Umawialiśmy się na 6:00 więc kilka minut przed zaczęli się wszyscy zjeżdżać Tomek, Grzesiek, Arnold i szVagier. Gdy już zapakowaliśmy wszystko na motocykle i nakleiliśmy naklejki patronacko-sponsorskie strzeliliśmy kilka fotek, pożegnaliśmy Timona i ruszyliśmy w długo oczekiwaną drogę. Pierwszy kierunek Częstochowa dla orszaku pożegnalnego to była kolejna przejażdżka, a dla nas nauka jazdy z tak dużym obciążeniem i w ogóle przypomnienie bo przez ostatni rok zrobiliśmy po około 1k km. Po drodze co czas jakiś sprawdzam stan tylnej opony która przyjmowała nadwyżkę oleju z łańcucha bo nawet nie miałem czasu wcześniej ustawić scottoilera. Kilka czyszczeń i po problemie. W słońcu i porannym chłodzie dojechaliśmy do Częstochowy gdzie na stacji paliw pożegnaliśmy Grześka i Tomka. Oni wrócili do Opola, a my z Arnoldem polecieliśmy w kierunku Warszawy. Kolejny przystanek to okolica Piotrkowa Trybunalskiego, namawiamy Arnolda aby poleciał z nami do Warszawy lecz jednak odmawia, uparł się aby zwiedzać gród Lucka. My jedziemy dalej. Warszawę mieliśmy minąć szybko i sprawnie co oczywiście nie udało się bo postanowiliśmy odwiedzić „melinę” u Janusza gdzie odpoczywali ludziska po kolejnej edycji „CZD” czyli "WIEZIEMY UŚMIECH NA DWÓCH KOŁACH". Zjedliśmy po kebabie odpowiedzieliśmy na milion pytań itd. mnie dopadła nieprzespana noc i zdrzemnąłem się około godziny, a szVagier zabawiał towarzystwo rozmową. Po drzemce trzeba jechać dalej, a trochę zasiedzieliśmy się miało być 1h, a było chyba 4h. Jednak ruszyć szybko i sprawnie to nie dla nas, szVagrowi łamie się jedyny ostatni kluczyk od kufra i tylko dzięki pomysłowości Polakko udaje się opanować problem. Fotki trzaśnięte, pożegnanie i Kierownik wyprowadza nas z miasta i kierujemy się na Białystok. Za Warszawą jedziemy już tylko we dwóch znaczy zaczyna się nasza wyprawa, a plan to dojechać do Wilna gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Z obliczeń wynika, że damy radę być w miarę wcześnie i zdążymy jeszcze spotkać się z kolegą forumowym mozkiem. Niestety z każdym kilometrem za Warszawą wiatr się wzmagał, a chmury robiły się większe i ciemniejsze i w końcu zaczął padać deszcz, co spowolniło nas trochę. Praktycznie z małymi przerwami padało do samego Wilna, a stolica Litwy postawiła przed nami pierwsze poważne zadanie tzn. po ciemku w deszczu znaleźć hotel gdzie mieliśmy rezerwację (jedyną w całej wyprawie). Oczywiście mieliśmy nawigację ale ja korzystałem z niej pierwszy raz, a szVagier mówił że jest do dupy. Po kilku mniejszych i większych kółkach w centrum Wilna przemoczeni dotarliśmy do hotelu. Gdy już wtargaliśmy wszystkie bagaże do pokoju było tak późno że nie daliśmy rady wyjść na spotkanie z mozkiem, a o kolacji zapomnieliśmy. Pierwszą noc poza krajem trzeba było uczcić więc wypiliśmy po dwa drinki i poszliśmy spać.

Dzień drugi

Pobudka bez pośpiechu, w końcu mamy przed sobą miesiąc wolnego. Pochmurno, ale nie pada na szczęście, w łazience jest suszarka ścienna i można dosuszyć buty i to, co jeszcze wilgotne. Schodzimy na śniadanie z nadzieją że będzie wystawne jak kiedyś w Odessie jednak śniadania różniły jakieś 1000km i fajerwerków nie było jedynie kawa była dobra i warta zapamiętania. Po posiłku pakowanie motocykli, jeszcze suszenie i w drogę. Kierunek Łotwa i granica z Federacją Rosyjską. Mając w głowach przestrogi znajomych o wysokich mandatach jedziemy wolno starając się nie przekraczać dozwolonej prędkości. Nie wiem dla kogo te ograniczenia bo ruch drogowy jaki spotkaliśmy był praktycznie zerowy, a na skrzyżowaniach dróg potrafiły stać bociany niewzruszone nawet moim przelotowym wydechem. Jeden tak leniwie startował że musiałem się przychylić bo bym zawadził kaskiem o jego nogi. Większość Litwy minęła łagodnie i w spokoju dopiero przed granicą z Łotwą zaczął się jeden wielki plac budowy czyli wahadła, wahadła, dużo wahadeł na kilku chyba się nawet nie zatrzymaliśmy jedne były dłuższe, a drugie krótsze. Najgorsza była nawierzchnia czyli tłuczeń wrzucony w rude błoto i przewalcowany. Trudno było, ale dotrzymywaliśmy kroku Varadero na Fińskich tablicach. Po minięciu granicy asfalt powrócił na miejsce. Oczywiście nie obyło się bez pomylenia drogi, pojechaliśmy prosto na skrzyżowaniu zamiast skręcić w prawo zorientowaliśmy się po 10km jazdy drogą przez las której nawierzchnia z każdym metrem pogarszała się. Wracamy, dojeżdżam do skrzyżowania skręt w lewo i rura aby nadgonić stracony czas szukam szVagra w lusterkach, a jego nie ma znowu powrót do znanego skrzyżowania i jest stoi 200m przed krzyżówką na poboczu. No ładnie pomyślałem zaczyna się. Okazało się że wydech oderwał się od dolotu, spaw puścił i tyle. Próbowaliśmy podpiłować dziurę w wydechu tak aby nasadzić na dolot jednak ciężko to wykonać iglakiem i kamieniem gdy wszystko jest zrobione z „kwasówki”. Po drugiej stronie jezdni leżał duży kamień-reklama z niedbałym napisem, po którym wywnioskowałem, że firma tuż za nim zajmuje się kamieniarstwem. Burza mózgów i dedukcja kamień, obróbka, szlifierka, tarcza. Powinni dać radę pomóc, więc Darek poszedł zapytać. Po chwili uradowany woła aby podjeżdżać, firma kamieniarska okazała się być firmą produkującą kominki-kozy itp. i do dyspozycji miała szlifierki, spawarki i co dusza zapragnie. Majster bez zbędnych słów wiedział co może dla nas zrobić i od razu zabrał się za robotę, a nas wysłał do pomieszczenia gdzie wystawione były piecyki produkowane przez ich firmę. Szkoda że nie porobiliśmy fotek bo to były prawdziwe arcydzieła. Po około 30 minutach podziękowaliśmy za pomoc i pojechaliśmy dalej w kierunku granicy. Łotysz oczywiście odmówił przyjęcia zapłaty mówiąc że pomoc to pomoc, a nie zarobek, fajnie spotkać takich ludzi w razie potrzeby. Jest granica, kończy się Unia Europejska, a zaczyna Federacja Rosyjska. Po odprawie w UE jedziemy na odprawę rosyjską, po drodze spotykamy Łotyszy na motocyklach enduro, którzy wracają z Rosji, a dokładnie to z Gruzji. Krótka rozmowa o warunkach drogowych i sytuacji w Rosji, czyli krótkie szkolenie „o zachowaniu się na drodze” cześć cześć i każdy w swoją stronę. Drudzy do odprawy, myśleliśmy że pójdzie gładko i sprawnie niestety zaczęła się Matuszka Rasija i nagle rzeczy oczywiste i proste stają się pokręcone i pogmatwane. Najpierw zmiana celników czyli 1/2h bezczynnego czekania następnie pan celnik przystosowywał się do stanowiska pracy i zaczął służbę od rzucenia papierów do wypełnienia. Prosząc go o pomoc to tak jak byśmy mu krzywdę zrobili, krzyczał, że do Rosji jedziemy, a nie umiemy czytać i pisać po rosyjsku, że jak tak można i w ogóle jesteśmy źli. Wytłumaczyliśmy mu, że my nie jedziemy pisać i czytać tylko smatrić i gawarić to go lekko rozbawiło no i pomógł nam wypełnić wszystkie dokumenty. Następnie czekało nas coś jakby rewizja, czyli normalne grzebanie w bagażach itp. na szczęście dziewczyna w drelichu była łaskawa i nie kazała wszystkiego odpinać i demontować tylko pytała co tu, a co tu. Udało się jesteśmy w Rosji, banany z twarzy i ulga że najgorsze za nami. Niby drudzy w kolejce, a operacja „granica” trwała ponad trzy godziny. Jeszcze na granicy zrobiło się ciemno i zaczęło mocno wiać, a w oddali widać było pioruny. Jak opuszczaliśmy ten graniczny terminal już konkretnie padało, a gdy dojechaliśmy jakieś 800 metrów do stacji paliw już porządnie lało. Decyzja, zatrzymujemy się w hotelu po drugiej stronie drogi, a rano ruszamy dalej w kierunku Moskwy. Jemy po marnym hot-dogu na stacji, a w pokoju rozkładanie mokrych rzeczy. Studiując mapę pijemy po drinku dla zdrowotności i na dobry sen.

Dzień trzeci

Tym razem budzik już nastawiony, bo różnica czasu wynosi 2h, a czasu szkoda aby go przesypiać, więc szybko wstajemy, toaleta i krótki spacer do oddalonego budynku na śniadanie, które było wliczone w cenę pokoju. Nie pamiętam co jedliśmy chyba jajecznicę albo owsiankę, pamiętam, że było mało smaczne i małe ilościowo, i jeszcze za blatem „księżniczka” z fochem. Po posiłku objuczanie motków i wio! Ku przygodzie! Wcześniej plan był dojechać drugiego dnia dużo dalej niż do granicy, a trzeciego dnia dotrzeć wcześnie do Moskwy zwiedzić Kreml i okolice potem jeszcze pokonać kawałek drogi. Jednak plany lubią się zmieniać, szczególnie te długo układaneJ Drogą E22 docieramy popołudniem do Moskwy jest ciepło i słonecznie. Jedziemy na żywioł i wjeżdżamy w samo centrum z nadzieją, że znajdziemy tablicę z kierunkiem na drogę M7. Poruszamy się na chybił trafił, to w lewo to w prawo, to tak aby mieć słońce za plecami itd. Trafiamy na pierwszy większy korek i już po kilku minutach temperatura w moim motocyklu idzie niebezpiecznie w górę 102, 104, 108, a wentylator się nie włącza, po chwili temperatura wzrasta do 116 stopni, więc szybko szukam jakiegoś cienia i zjeżdżam z drogi. Wentylator ani drgnie. Moto stygnie, a my obczajamy plan miasta, aby bezboleśnie wyjechać w pożądanym kierunku odpalamy nawigację, szukamy. Temperatura „kozy” spadła, więc ruszamy, jedziemy jest dobrze z chłodzeniem, ale za chwilę ponownie korek i temperatura w górę i znowu postój. Korki w Moskwie zaskoczyły nas trochę swymi rozmiarami wszystko stoi motocykle przeciskają się między autami. My z bagażami mamy dodatkowe utrudnienie, na szczęście nikt nie robił problemu z tego, że mu się auto obtarło sakwą, ale czasem szczelina między pojazdami była zbyt wąska aby wjechać i jak się człowiek zatrzyma od razu zostaje strąbiony przez mniejsze motki i skutery. Po kolejnym chłodzeniu znowu wbijamy się w korek, ale tym razem podczepiamy się pod miejscowego bajkera i udaje nam się pokonać spory kawałek miasta. Oczywiście rezygnujemy ze zwiedzania Kremla obiecując sobie, że zrobimy to w drodze powrotnej. Ostatni postój „temperaturowy” był już na prostej wylotowej z Moskwy i robiła się późna godzina. Stwierdziliśmy, że opuszczamy Moskwę szukamy motelu i nocujemy. Jechaliśmy aż zrobiło się ciemno i na dodatek znów trafiliśmy na korek typu pozamiejski, czyli ciężarówki stoją a cała reszta jedzie którędy się da, czyli albo poboczem albo pasem zieleni albo jeszcze inaczej. Zatrzymaliśmy się przy jakimś barze 24h oczywiście był zamknięty choć światło w środku się świeciło. Usiedliśmy zmęczeni na tarasie i od razu zaczęliśmy oceniać miejscówkę jako potencjalny motel. Nawet właściciel się pokazał, aby światło zgasić, a na nasze stwierdzenie, że popilnujemy tarasu powiedział OK. I odjechał. Obok baru była stacja paliw, więc poszedłem zaczerpnąć informacji o korku czy tak zawsze czy długi itp. Okazało się, że korek jest z powodu remontu mostu, a most półtora kilometra od nas. Ruszyliśmy więc dalej minęliśmy most i rozglądaliśmy się za motelem ten jednak nie chciał się pokazać. Dotarliśmy do cywilizowanej stacji paliw i tam postanowiliśmy przekimać. SzVagier wbił się w śpiwór i położył się obok motocykla na trawie, a ja na ławce pod wiatą obok.

Dzień czwarty

Długo nie pospałem, bo ławeczka była bardzo niewygodna, a wiata okazała się palarnią i co chwila przychodził ktoś zajarać i mnie budził. Zaczynało wschodzić słońce i zapowiadał się ładny, ciepły dzień. Darek dalej spał spokojnie na trawniku. Poranna toaleta na stacji i zabrałem się za ściąganie bagaży, aby dostać się pod kanapę do bezpieczników. Sprawdzałem wieczorną diagnozę szVagra o spalonym bezpieczniku wydedukowaną po wyjęciu sporego kamienia z łopatek wentylatora. I tak było kamień unieruchomił wentylator a ten przepalił bezpiecznik. Wymieniłem więc bezpiecznik na dobry i ponownie objuczyłem „kozę” po zakończonej operacji zacząłem wybudzać szVagra. Kawa, papieros, omówienie planów i jazda. Dzień zrobił się naprawdę gorący i gdzieś przy tankowaniu musiałem wymienić kurtkę na siateczkową, aby się nie zagotować jak kiedyś na Węgrzech, a ciepłolubny szVagier jechał w samej koszulce. Wraz z wysoką temperaturą pojawiły się wszędzie meszki. Po zatrzymaniu się i zdjęciu kasków setki muszek atakowało twarz, oczy, usta i w ogóle strasznie były upierdliwe i wkurzające. Miejscowi w swych kamazach, ładach i innych pojazdach wozili pęczki brzozowych gałązek i nie widzieliśmy aby mieli problemy z meszkami. Musiało to fajnie z daleka wyglądać jak tubylcy stali normalnie, a my chaotycznymi ruchami opędzaliśmy się od insektów. Trochę spokoju było kiedy paliliśmy papierosy, ale ile można palić więc paliliśmy na zmianę i dodatkowo kładliśmy koło siebie tlące się fajki, tekturki itp. ważne aby się dymiło. Najgorzej było jak tuż przed ruszeniem w dalszą drogę insekty pogryzły głowę, a nie da się drapać przez kask. Po 15 minutach nie czuć już swędzenia. Podczas jednego postoju zaczepia nas młody Rosjanin i wypytuje o motocykle, okazuje się, że on też jest posiadaczem RC46 pokazuje nam zdjęcia i opowiada o rosyjskim forum VFR. Powiedziałem mu, że jestem tam zarejestrowany i mamy założony temat o swojej podróży. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej w kierunku Kazania. Ciepełko, słońce, dobra droga, droga trochę gorsza, roboty drogowe. Tak jedziemy sobie bezstresowo mijamy pola, lasy, pompy naftowe itp., prawdziwy relaks. Śmialiśmy się nawet, że zielony krajobraz nas wycisza i uspakaja. Kolejny odpoczynek wypadł koło baru tuż przy remontowanej drodze. Poszedłem rozprostować kości, a jak wróciłem Darek rozmawiał z kolesiem, który trzymał „szablę”, a na niej nadziane były dwa duże kawałki mięsa, wtedy zorientowałem się, że od startu zjedliśmy tylko kebab w Warszawie i dwa marne śniadanka po drodze. Kucharz namawiał nas, abyśmy zjedli po sztuce zdziwił się jak szVagier zarezerwował obydwa dla siebie, ja również zamówiłem dwa szaszłyki.

To był najlepszy posiłek w wyjazdowym rankingu spożywczym. Po mistrzowskim posiłku wtoczyliśmy się na motocykle i pomknęliśmy dalej na wschód. Wieczorem przekroczyliśmy rzekę Wołgę i wjechaliśmy do Kazania. Tradycyjnie wjechaliśmy w centrum i pogubiliśmy drogę, uruchomiliśmy nawigację, a ta nas wyprowadziła na rogatki w kierunku Ufy. Szybka narada, że jedziemy 10km i szukamy motelu, a jak nie znajdziemy to wracamy do tego na granicy miasta. Po krótkim czasie staliśmy znowu pod hotelem na rogatkach. Pokój, kąpiel, browarek wspominanie dnia i planowanie przy mapie kolejnego. Motocykle na parkingu strzeżonym z częścią bagaży, bo nie chciało nam się targać tego wszystkiego do pokoju. Zasłużony sen.

Dzień piąty

Wstajemy, przez okno widać słoneczną pogodę znaczy będzie dobrze. Wyszliśmy z motelu zapalić i sprawdzić czy „kozy” stoją. Stały jednak trochę inaczej niż zostawiliśmy je wieczorem mianowicie pod centralnymi stopkami leżały deseczki. Okazało się, że szVagra motocykl wbił się stopką w asfalt i zaliczył parkingowego „paciaka” na co wskazywały obtarcia na jednej stronie i złożone lusterko. Najdziwniejsze, że nikt nas nie wołał i nie informował, a ochrona była 24h/d. Po stwierdzeniu, że tak naprawdę nic się nie stało wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w stronę Ufy gdzie mieliśmy spotkać się z Siergiejem, którego poznaliśmy przez forum motocyklowe. W ogóle z Siergiejem początkowo mieliśmy spotkać się w Wilnie i razem jechać do Ufy, ale jemu zmieniły się plany i czekał na nas w domu. Do zrobienia mieliśmy prawie 600km, więc zbytnio się nie spieszyliśmy, cieszyliśmy się jazdą przy pięknej słonecznej pogodzie. Bezproblemowo dotarliśmy do Ufy minęliśmy rzekę Belaja i zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu, aby ustalić dokładny adres Siergieja. Po kilku sms-ach ustaliliśmy, że mamy się kierować na lotnisko i tam się spotkamy. Ustawiliśmy nawigację i według jej wskazań jeździliśmy po mieście, aż dotarliśmy w jakieś blokowisko. Zamiast na lotnisko trafiliśmy pod punkt sprzedaży biletów lotniczych. Nie zdążyliśmy wypalić papierosa, gdy koło nas pojawił się koleś w motocyklowej kurtce z pytaniem, czy trzeba nam w czymś pomóc. Szybko wytłumaczyliśmy o co nam chodzi, więc wziął numer i zadzwonił do Siergieja. Okazało się, że pojechaliśmy w całkiem inną stronę niż powinniśmy. Stanęło na tym, że nie ruszamy się z miejsca i czekamy, aż Siergiej przyjedzie i poprowadzi nas autem do domu. Mieliśmy ponad pół godziny czasu, więc nowo poznany kolega zaprosił nas na herbatę do mieszkania na piątym piętrze bloku, pod którym się zatrzymaliśmy. Na górę wjechaliśmy windą, w mieszkaniu poznaliśmy panią domu, która od razu zabrała się za szykowanie napoju i lekkiego poczęstunku przepraszając, że nie jest zbytnio przygotowana na gości, bo dopiero co wrócili z pracy. Byliśmy w szoku, bo u nas to raczej niemożliwe, aby zapraszać obcych z ulicy na kawę czy herbatę. Przy herbacie i kanapkach rozmawialiśmy oczywiście o motocyklach

I podróżach motocyklowych, bo gospodarz był właścicielem suzuki DR 800 i trochę zjechał już swojego kraju. Po poczęstunku wyszliśmy zapalić na balkon i w tym momencie zadzwonił Siergiej, że już jest i czeka na nas. Podziękowaliśmy za poczęstunek wymieniliśmy się numerami telefonów i po pożegnaniu zjechaliśmy na dół. Siergiej śmiał się z nas, że tak pojechaliśmy, że teraz mamy 50 km do jego domu. Ruszyliśmy za nim i w nie całą godzinę dotarliśmy na miejsce, gdzie dostaliśmy do dyspozycji banię tzn. domek w ogrodzie, gdzie jest sauna, łaźnia i duży pokój stołowy jak by ktoś wpadł na pomysł zorganizowania imprezy w saunie. Po odświeżeniu udaliśmy się do domku grillowego na kolację, która była przygotowana specjalnie na nasze przybycie. Nie zabrakło oczywiście „wody rozmownej”, której na półkach w domku było mnogo. Oczywiście na początek wybraliśmy wódkę, którą piliśmy pod kwas chlebowy. Zaczęły się rozmowy poznawcze, czyli gdzie pracujemy, co robimy, gdzie jeździmy, a gdzie planujemy pojechać w przyszłości itp. Siergiej wytłumaczył nam zasady zachowania się na drodze i dał sporo wskazówek na dalszą podróż, znaczy gdzie się zatrzymywać lub gdzie noclegu absolutnie nie szukać. W międzyczasie z wódki przeszliśmy na whisky i tak w miłej atmosferze sączyliśmy chivasa. Około drugiej w nocy Siergiej powiedział basta tłumacząc, że musi rano wstać do pracy, a i my nie powinniśmy jechać zbyt skacowani. Rozeszliśmy się. Siergiej do domu i żony, szVagier do gościnnego pokoju nad garażami, mi przypadło spać na łóżku w bani.

Dzień szósty

Rano gdy wstaliśmy zabraliśmy się do przepakowywania rzeczy bo stwierdziliśmy że zdecydowanie za dużo mamy ubrań itp. umówiliśmy się z gospodarzem, że zostawimy część bagażu u niego a odbierzemy w drodze powrotnej. Gdy my robiliśmy reorganizację bagażową Siergiej był już w pracy, a żona się do niej wybierała i w pewnym momencie zostaliśmy sami. Zbędny balast zostawiliśmy w garażu na wskazanym wcześniej miejscu zamknęliśmy bramę wjazdową i ruszyliśmy w dalszą drogę. Plan na ten dzień to przedostać się przez Ural zmieniając kontynent na Azję i dotrzeć do miasta Kurgan. Do pokonania jakieś 700km. Pogoda powoli zaczynała się zmieniać przybywało chmur, ale nie padało. Przejazd przez Ural to już była ucieczka przed dużymi szarymi chmurami i tak pod jedną górę wjeżdżaliśmy w słońcu, a zjeżdżaliśmy w deszczu i znowu pod górę słońce zjazd w zachmurzeniu lub deszczu. Tak uciekaliśmy, że przegapiliśmy granicę Europy i Azji i musieliśmy paręset metrów wracać, aby sobie fotki strzelić w tak charakterystycznym miejscu. Sama ta granica to parking i coś jakby pomnik jedno stoisko z pamiątkami i jeden wielki śmietnik. Na parkingu kierowca dużej ciężarówki robił chyba kapitalkę bo miał rozebrany przód ciągnika wraz z silnikiem. Po sesji zdjęciowej kontynuowaliśmy podróż w zmiennej pogodzie. W okolice Kurganu dojechaliśmy po zmroku. Najpierw chcieliśmy znaleźć nocleg w samym mieście i nawet próbowaliśmy wjechać do miasta ale zaraz na drugim skrzyżowaniu zawróciliśmy i szukaliśmy noclegu przy obwodnicy. Po jeździe w te i z powrotem, w końcu znaleźliśmy motel bez ogrodzenia i parkingu strzeżonego, ale właścicielka zapewniła nas, że motocykle będą bezpieczne na wszelki wypadek zabraliśmy do pokoju cały bagaż. Następnie tradycyjne odświeżenie i do baru na kolację i piwko na rozluźnienie mięśni.

Dzień siódmy

Pobudka i od razu szybkie luknięcie przed motel czy motki obecne. Jednak właścicielka miała rację bezpiecznie stały i odpoczywały. Przebyte kilometry zaczynają dawać się we znaki mimo odpoczynku wstajemy z lekkim niedosytem snu, a na dodatek strefy czasowe praktycznie codziennie przesuwają nas o jedną godzinę, trudno jest kłaść się np. o 13:00 a wstać o 19:00 i dobrze funkcjonować. Na dodatek kawa wszędzie jest tak lurowata, że trudno jest się obudzić, fuj. Mimo to idziemy do baru na kawę, którą poprawiamy energetykiem. Rozmawiamy z właścicielką tradycyjnie kuda?, atkuda? i takie tam różne. Podejmujemy decyzję, że jedziemy do Tiumenia, czyli tylko 200km i resztę dnia odpoczywamy i regenerujemy się, aby mieć siłę jechać dalej. Szefowa zawołała męża, który jeździł tirami, a ten gada, że nie musimy jechać do Tiumenia skoro jedziemy nad Bajkał i pokazał nam skrót, którym mieliśmy zaoszczędzić coś około 200km. Co prawda powiedział, że droga trochę „płachaja”, ale że warto. I tak plan odpoczynku w Tiumeniu zrobił się nieaktualny. Ruszyliśmy oszczędzać kilometry po drodze podczas postoju i tankowania zagadał nas ochroniarz opowiadając, że kiedyś mieszkał we Wrocławiu, że dziadek był w Oświęcimiu, i że ogólnie historia jego rodziny związana jest z Polską. Upewniliśmy się, że skrót istnieje i pojechaliśmy dalej. Droga była jak na warunki tamtejsze naprawdę dobra i pusta, pogoda taka sobie, nie za ciepło, ale nie padało co było najważniejsze. Drogowa sielanka trwała lekko ponad 200km, aż dojechaliśmy do jakiegoś ronda, na którym skręciliśmy zgodnie z zapowiedziami jak i ze znakami. To co zobaczyliśmy za rondem trudno nazwać drogą, to coś wyglądało jak wyschnięte koryto rzeki, napełnione grubo zmielonym asfaltem, a wszystko to wypełnione ziemią z pola i na dodatek zbombardowane kilkakrotnie. Jechały po tym osobówki, ciężarówki jechaliśmy i my z przerażeniem w oczach i przekleństwami na ustach. Dziury, muldy, tam nawet motocyklem enduro by było ciężko jechać. Co chwila tarcie kolektorem lub podnóżkami albo wszystkim na raz. Po kilku kilometrach, jak się przyzwyczailiśmy do nawierzchni zaczęliśmy nawet wyprzedzać ciężarówki, które pędziły około 30km/h. Odcinek specjalny miał ponad 20 km długości i nagle zmienił się ponownie w nawierzchnię bez zarzutu. Tak dotarliśmy do miejscowości Iszym a następnie ruszyliśmy w stronę Omska. Przejechaliśmy jeszcze około 70 km do Abacki i tam rzuciliśmy kotwicę. Tym razem wcześniej, żeby móc więcej odpocząć. Należało nam się jak nigdy, bo planowaliśmy 200km, a przejechaliśmy prawie 400 i zaoszczędziliśmy około 200 km i pokonaliśmy „koryto rzeki”. Znaleźliśmy motel nowy, czysty, z parkingiem strzeżonym i na dodatek po raz pierwszy było wifi. W nagrodę trafił nam się nawet sklep spożywczy, w którym kupiliśmy produkty na kolację i do kolacji czyli chleb, świninę w puszcze, pomidory i oczywiście wódkę. Wieczór był królewski, wifi pozwoliło na swobodny kontakt z rodzinami, wszelkimi forami czy fejsbukami, a wódka pozwoliła się zrelaksować w stopniu odpowiednim. Zadowoleni ze sporym szumem w głowie poszliśmy wcześnie spać co by się wreszcie wyspać.

Ciąg dalszy nastąpi...

W wyprawie udział wzięli:

SzVagier – Darek na Honda VFR 800 Fi RC46 ‘00
Puzon – Piotrek na Honda VFR 800 Fi RC46 ‘98

O naszych przygotowaniach możecie poczytać na naszej stronie 

Przygotowania i wyprawę naszą wspierali:

NAS Analytics TAG

NAS Analytics TAG
Zdjêcia
armata kremlarmata kreml 2
NAS Analytics TAG
blokadachlodzenie silnika
chmury nad drogafast food
hotel wilnoIrkuck
jakosc drogjezioro bajkal
jezioro bajkal 2kawa to podstawa
Kazan ulicekozy gotowe
kozy nad bajkalemKreml
Kreml 2lunchtime
meczetmuzeum etnograficzne
palacpamiotkowe
plac czerwonypostoj
power napprawie jak lazurowe
przestrzenieprzydrozny krajobraz
rozkminarzeka wolga
rzeka wolga 2scigacz jest wszedzie
spaspacer w moskwie
spotkany na drodzesuszenie bagazu
trudna decyzjaurwany wydech
VFR biysVFR w tle
widok ba bajkalwidok z kremla
wodne koniewspolne spotkanie
zapakowana vfrzimno chlodno deszcz
znak drogowygranica kontynentow
Komentarze 3
Poka¿ wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze s± prywatnymi opiniami u¿ytkowników portalu. ¦cigacz.pl nie ponosi odpowiedzialno¶ci za tre¶æ opinii. Je¿eli którykolwiek z komentarzy ³amie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usuniêty. Uwagi przesy³ane przez ten formularz s± moderowane. Komentarze po dodaniu s± widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadaj±cym tematowi komentowanego artyku³u. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu ¦cigacz.pl lub Regulaminu Forum ¦cigacz.pl komentarz zostanie usuniêty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualno¶ci

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep ¦cigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górê