Ścigacz.pl

O sprawie napisał portal TVN24.pl, ponieważ okazuje się, że warszawska drogówka ma spore problemy z ograniczeniem nocnych rajdów.

To o tyle dziwne, że nielegalne ustawki mają w zasadzie kilka stałych punktów na mapie. Miejscem spotkań jest między innymi ulica Wirażowa przy terminalu cargo albo jezdnia serwisowa trasy S8 w Sękocinie Starym. Wydarzenia są też ogłaszane w mediach społecznościowych na grupie Warsaw Night Racing przez jej członków i sympatyków.

Jedna uwaga. Bardziej oficjalne i większe zbiórki są organizowane w soboty, ale istnieją także "czwartkowe ćwiartki" przewidziane dla nielicznych uczestników. Czwartkowe wydarzenia nie są ogłaszane, a na start podjeżdżają znacznie mocniejsze i droższe pojazdy.

Dlaczego policja nie może ograniczyć nocnego palenia gumy, wyścigów po prostej i innych dzikich akcji? Okazuje się, że policjanci z grupy Speed pracują od 10 do 22, tymczasem czwartkowe imprezy rozpoczynają się o 22:30. O tej godzinie policjanci mają już fajrant. Oczywiście to nie jest tak, że policja idzie o 22 spać, ale mundurowi przejmujący nocną zmianę mają inne obowiązki. Mówiąc wprost, są kierowani do kolizji, wypadków i zdarzeń, które wymagają natychmiastowej interwencji, a nielegalne wyścigi z oczywistych względów nie mają tak wysokiego priorytetu.

Warszawska drogówka to około pół tysiąca policjantów, ale grupa Speed to oczywiście jedynie wydzieleni funkcjonariusze, którzy poruszają się po mieście siedmioma nieoznakowanymi samochodami i ośmioma oznakowanymi. Z powodu braków kadrowych i innych problemów na ulice wyjeżdża część patroli, niekiedy tylko pięć. Aby kontrolować dwumilionową aglomerację, której sieć drogowa składa się z blisko 3 tysięcy kilometrów, to naprawdę niewiele. Nielegalne wyścigi? Są ważniejsze sprawy.

Nawet jeśli policja podejmuje w końcu interwencję w sprawie nocnych rajdów, to końcowy efekt jest, jaki jest. Ostatnia głośna łapanka zakończyła się co prawda skontrolowaniem ponad pół tysiąca kierowców, ale średnia wysokość mandatów wyniosła zaledwie 100 zł.

Niemoc, jaka ogarnęła stróżów prawa w Warszawie, dotyczy też policji z Wrocławia czy Krakowa. W stolicy Małopolski policja ściga po równo samochodziarzy i motocyklistów. Efekt? Niewielki. To jak walka z wiatrakami. A może warto spróbować innego sposobu?

Przykładem może być amerykańska Atlanta w stanie Georgia, w której urzędnicy miejscy wpadli na pomysł rozwiązania problemu przez przeniesienie nielegalnych wyścigów na specjalne przygotowane do tego celu, zamknięte ulice. Inicjatywa pojawiła się w 2020 roku i niestety nie doczekała kontynuacji, ale przecież podobne pomysły były już realizowane w innych krajach, na przykład w… Polsce.

Chodzi o imprezy z cyklu "street legal". Pierwsze takie wydarzenie zostało zorganizowane w Łodzi jeszcze w 2008 roku, natomiast ostatnie, o którym można znaleźć informację w Internecie, pod koniec zeszłego roku. W tym wydarzeniu udział wzięło około 100 uczestników, więc była to rzeczywiście spora impreza.

Dlaczego nie można nadać tym imprezom bardziej konkretnego charakteru, czy nawet określić kalendarza wydarzeń? Powodów jest kilka. Przede wszystkim większość uczestników nielegalnych wyścigów pociąga właśnie ich niesformalizowany i powiedzmy "chuligański" charakter. Oraz nieliczne zasady, albo ich brak.

W legalnie organizowanych wydarzeniach to nigdy nie będzie możliwe. Organizatorzy muszą spełnić liczne warunki, ponoszą wysokie koszty, muszą przygotować zaplecze sanitarne, ochronę, najczęściej również asystę policji. I już wiadomo, o co chodzi...