Autostrada pełna szklanych oczu. Liczą twoje pieniądze
Na autostradzie A4 pojawiły się nowe oczy. I to takie, które nie mrugają. Główny Inspektorat Transportu Drogowego rozkręca kolejną odsłonę swojego technologicznego serialu, montując nowiutkie urządzenia systemu CANARD.
Jeszcze pachną fabryką, a już mierzą każdy kilometr, który pokonujesz zbyt żwawo. Kierowcy, którzy lubią mocniej wcisnąć gaz albo go odkręcić, mogą spodziewać się niemiłej korespondencji i lżejszego portfela.
To nie jest drobna zmiana. W ramach ogólnopolskiego programu na drogi trafi 43 nowych zestawów do odcinkowego pomiaru prędkości, a koszt całej operacji to prawie 85 milionów złotych. Kolejne z nich właśnie rozgościły się na A4. Jeszcze we wrześniu mówiono o systemie między węzłami Pietrzykowice a Kątami Wrocławskimi, który obejmuje 7,6 kilometra trasy. Tuż obok działa już instalacja Kostomłoty-Kąty Wrocławskie, aktywna od ubiegłego roku. To, swoją drogą, ten OPP, z którego sypie się góra pieniędzy, największa w Polsce. Teraz przyszła pora na kolejne fragmenty autostrady - nowe kamery stanęły między węzłem Opole Zachód a MOP-em Prószków. Ten odcinek liczy około 15 kilometrów i wkrótce dołączy do niego następny, biegnący od Krapkowic do MOP-a Góra Świętej Anny o długości 13 kilometrów.
Według GITD to nie są przypadkowe miejsca. Statystyki wypadków dowodzą, że właśnie na tej trasie najczęściej dochodzi do zdarzeń drogowych. Dlatego kierowcy mogą spodziewać się, że w najbliższych latach sieć elektronicznych strażników będzie coraz gęstsza. Wszystkie nowe urządzenia mają działać najpóźniej do połowy 2026 roku, ale zanim to nastąpi, czekają je testy i kalibracje. Potem nie będzie już zmiłuj i każde zbyt szybkie przejazdy między punktami zostaną skrupulatnie odnotowane.
Dla tych, którzy trzymają się przepisów, to tylko kolejny znak, że system działa. Ale jeśli komuś czasem zdarza się zapomnieć o ograniczeniu, lepiej zwolnić. Odcinkowy pomiar nie robi zamieszania błyskiem flesza jak tradycyjny fotoradar, ale i potrafi być bezlitosny. Mierzy średnią prędkość na całym fragmencie drogi, a jeśli wyjdzie, że z punktu A do punktu B dotarłeś szybciej, niż pozwalają przepisy, system sam wyśle raport do centrali. Tam już tylko krok od tego, by listonosz przyniósł dowód twojej "nadgorliwości".
Kary nie należą do symbolicznych. Za przekroczenie prędkości o 10 km/h zapłacisz 50 zł. Każdy kolejny szczebel skali boli coraz bardziej - 200 zł za 20 km/h za dużo, 400 zł za trzydzieści, 800 zł za czterdzieści, a jeśli naprawdę poniosło cię ponad 70 km/h, mandat może sięgnąć 2500 zł. W recydywie kwoty rosną nawet dwukrotnie. Krótko mówiąc, zamiast testować limity swojego motocykla, lepiej zachować spokój. A4 właśnie zyskała kolejne pola minowe dla zbyt gorliwej dłoni na manetce gazu.


Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze