tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Komentarze do: Wypadek motocyklowy - bez znieczulenia
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
Komentarze 79
Pokaż wszystkie komentarze
Autor: qwerty09876 03.10.2013 17:49

Wiem, o co kaman, bo miałem złamaną kość udową (nie, nie był to wypadek komunikacyjny), a musiałem się doczołgać(!!!) po komórkę, która leżała nieco dalej, żeby zadzwonić po pomoc (zkością udową jest taki myk, że możesz co chwila możesz tracić przytomność). Nie wiem, jakim cudem mi się to udało, ale to zrobiłem. Dzwoniąc chyba coś tam bełkotałem, że nie wiem, co się ze mną dzieje, w każdym razie. Ratownicy zawinęli mnie w koc próżniowy i znieśli do karetki na noszach (myślałem że odjebie, jak pakowali mnie w ten koc). Niewiele z tego wszystkiego pamiętam, pamiętam tylko, że starałem się jak mogłem konkretnie i rzeczowo odpowiadać na ich konktretne pytania, jak na przesłuchaniu (a ze względu na ból trudno było mi trudno się skupić). W karetce spytali czy zgadzam się na morfinę, *** nareszcie!!!, na wszelki wypadek dostałem jakąś masakryczną dawkę (tak, chciało mi się wymiotować). Ja myślałem, że morfina to jakieś "ciężkie dragi", tak mi się to kojarzyło z jakimś hospicjum albo hardcorowymi ćpunami, wiięc myślałem, że ona znosi ból jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki... ale to nieprawda: z początku chyba ch*** to dało, bo wydaje mi się, że ratownikom zależało na czasie i karetka jechała b.szybko, dlatego bardzo trzęsło i znowu myślałem że odwalę ("bardzo" to pojęcie względne - jakby nie złamana noga to pewnie w ogóle bym tego nie czuł; ze złamaną nogą to wygląda, jakbyś wylądował w epicentrum trzęsienia ziemi). Pamiętam, że przez jakiś odcinek jechaliśmy nie po asfalcie, tylko po tzw. kocich łbach - koszmar, czułem, jakby ktoś we mnie walił młotem pneumatycznym. Przewieźli mnie na SOR, tam (chyba?) podłączyli do mnie (na chwilę?) jakąś aparaturę. Sprawa b.pilna - zawyrokowała pielęgniarka(??), znowu mi coś tam robili - nie wszystko pamiętam, kiedy usiłuję sobie przypomnieć te wszystkie rzeczy to jakbym widział jakiś zamglony obraz, choć wiem na 100%, że już po tym, jak zabrali mnie do karetki, na pewno nie straciłem przytomności ani razu. (Oprócz złamanej kości udowej miałem jeszcze wybity lewy bark, normalnie wybity bark boli jak skurwysyn, ale najśmieszniejsze jest to, że ja w ogóle nie pamiętam z tamtego okresu nic, co dotyczyłoby barku, chyba ból kości był tak silny, że go "przykrył"). Później już chyba nie było takiego hardcoru (za wyjątkiem rtg, ale tam przynajmniej wiedziałem, że jestem w szpitalu i jakby co to otrzymam pomoc, więc częściowo odpadał strach), chociaż paradoksalnie im później od zdarzenia, tym mniej pamiętam (być może już morfina zaczynała działać). Później chyba jeszcze dali mi jeszcze jakiś mix prochów przeciwbólowych - nigdy wcześniej nie ćpałem i może duża dawka morfiny mnie tak sponiewierała, ale pamiętam tylko, że co jakiś czas czułem masakryczny ból, ale taki jakby na fali: opadający (wtedy jakby, pomimo bólu, ogarniał mnie sen) i wznoszący (wtedy jakbym się wybudzał, choć nie spałem). Pamiętam też to prześwietlenie kości - kładli mnie na łóżku rtg i po jakimś czasie usiłowali przewracać - to w miarę dobrze pamiętam, bo to był naprawdę niesamowity hardcor. Wydaje mi się że ratownicy przemieścili mnie z nosz na rtg, przy czym parę osób wyciągało spode mnie koc próżniowy i usiłowali połozyć mnie na łóżku rtg, a potem z powrotem pakowali mnie na nosze - tego już nie życzę nikomu. Przy okazji chyba usiłowali mnie obracać i manipulować nogę dla uzyskania podwójnego obrazu - nie pamiętam dokładnie, być może mój mózg wyjebał to z pamięci. RTG wykazał dość skomplikowane skośno-spiralne złamanie kości udowej. Kolejność niektórych zdarzeń mogłem pomylić - w ogóle z dzisiejszej perspektywy nie jestem pewien wielu rzeczy, to trochę tak, jakbyś usiłował sobie przypomnieć co się działo tuż po tym, jak urwał ci się film na jakiejś ciężkiej libacji. Ja jestem wdzięczny ratownikom - żadego zbędnego **** o pogodzie, tylko szybka akcja ratunkowa, konkretne pytania, profesjonalne zakładanie koca próżniowego i noszy (bolało jak skurwysyn), znoszenie ze schodów, podłączanie (chyba??) jakichś-dziwnych-urządzeń w karetce, czyli dokładnie tak, jak zostali przeszkoleni. Na pogaduszki to się można umówić w kawiarni lub w pubie, a nie w sytuacji zagrożenia życia (w każdym razie, jak się później dowiedziałem, złamanie kości udowej takowe stwarza). W ogóle złamanie KU boli jak skurwysyn - jakby to opisać, to jakby ktoś otworzył ci bebechy i wsadził do środka palnik acetylenowy - myślisz tylko o tym, żeby się zajebać albo wyparować (podczas tortur możesz złożyć fałszywe zeznania i przerwać męki, ale bólu złamanej kości po prostu nie ma jak przerwać, choć na chwilę). Ale najgorszy nie jest ból tylko strach... Tak jak to opisywał motocyklista, kiedy ratownik dla jaj(?) wyjebał coś o złamanych kręgach i wózku (mnie się zdaje, że też coś podobnego słyszałem, chociaż nie chcę obwiniać ratowników, bo głowy nie dam, że naprawdę tak robili - może to były tylko moje schizy?). Trafiłem do (dziś już nieistniejącego) Szpitala Wojskowego, który słynie z tego, że się tam nie ****ą - ale jestem wdzięczny obsłudze szpitala, pielęgniarkom i lekarzom, za to, że poskładali mnie do kupy. Samego pobytu w szpitalu nie będę opisywać, nie jest to kurort, a ja nie jestem osobą stwarzającą problemy - po prostu starałem się wykonywać polecenia lekarzy i pielęgniarek i nie utrudniać im pracy, szczególnie w takiej sytuacji, w jakiej się znalazłem. Na oddziale parę osób skarżyło się na złe traktowanie, ale to nie Niemcy i personel miał też masę innych pacjentów pod opieką, często w gorszym stanie, więc musieli rozłożyć swoją uwagę na wiele osób. Nie chcę się rozpisywać na ten temat, ale zauważyłem, że osoby z postawą roszczeniową to najczęściej były osoby na tzw. stanowiskach (pan dyrektor, pani prokurator...). Ale nie można uogólniać, bo niektóre "ważne" osoby na oddziale to byli prawdziwi twardziele, którzy nigdy nie stwarzali problemów, a wiem skądinąd, że niektórzy byli w dość ciężkim stanie (policjanci, wojskowi). Szczególnie po operacji obowiązuje zasada: prochy, prochy i jeszcze raz prochy, jeśli tylko czujesz ból. Może cię mulić, może chciać ci się wymiotować, ale lepiej raz na jakiś czas się wyrzygać, niż później zdychać z bólu po nocach. Zresztą z bólu też można zwymiotować, więc na jedno wychodzi. Nic nie pij, jeśli dostaniesz takie zalecenia od lekarza. Nie ruszaj się, najlepiej zamknij oczy i zajmij się słuchaniem radia na słuchawkach (tylko nie muzyki, najlepiej, żeby non stop coś gadali - jak ci zaczną pierdolić w radiu o polityce, to jest szansa, że zapomnisz o wszystkim; to chyba najlepsza metoda, polecam każdemu; normalnie coś takiego mnie denerwuje, ale w takiej sytuacji, choć masz się na czym skupić, jednym uchem to wpuszczasz, a drugim wypuszczasz; najlepsze były audycje w TokFM - normalnie rzadko tego słucham, ale jak jestes na prochach to takie ględzenie ma zbawienne działanie usypiająco-uspokajające) i bierz jak najwięcej środków przeciwbólowych w kroplówkach. W ten sposób można przetrzymać ból. Leżałem m.in. z takim dziadkiem, który miał złamany staw biodrowy (był już po paru operacjach), ale wciąż się wiercił, co powodowało jeszcze większy ból, dziadek napradę cierpiał, było mi go bardzo żal... Pamiętam, że przed operacją pielęgniarka zakazała mu pić płynów, a że dziadek umierał z pragnienia, więc jego po**** wnusio przemycał mu soczki - bez komentarza... Po operacji dziadek wymiotował non stop przez trzy dni, a jego wnusia (który później, zamiast przynosić mu czystą wodę według zaleceń, poił go wodą z sokiem) miałem ochotę zajebać, gdyby nie to, że byłem przykuty do łóżka. Bo taki dziadziuś biedny, więc oleję zalecenia lekarza. Nad pacjentami nie wolno się litować, jeśli już ktoś ma prawo to robić, to lekarz, a nie rodzina. To samo dotyczy palenia papierosów: jeśli jest zalecenie, żeby tego nie robić przed operacją, to choćbyś zdychał, musisz wykonuwać polecenia lekarza. Ja akurat fizycznie nie mogłem tego robić, bo nie mogłem tak po prostu wstać i iść do kibla na fajkę, nawet gdybym chciał, bo choćby ze względu na wybity bark nie mógłbym chodzić o dwóch kulach, ale znam osoby, które wymykały się jarać. Albo zamiast leżeć kilkanaście/kilkadziesiąt godzin po operacji na łóżku i nie ruszać się, koniecznie chciały iść zapalić. Wiem, bo jak (już później) wozili mnie wózkiem do kibla, to było tam pełno dymu tytoniowego. Znam też przypadki, już z innego szpitala i z lat 90-tych, że pacjenci przed operacją(!!) pili alkohol (piwo przemycane z zewnątrz) - na moim oddziale na szczęście tego nie było, więc nie wiem, czy teraz takie rzeczy teraz też się zdarzają, bo te historie z alkoholem, o których mówię, miały miejsce pod koniec lat 90-tych. Inną sprawa jest kwestia padaczki pourazowej, musiałem przez długi czas brać leki p-p, ale to już temat na inną bajkę (później na neurologii kazano mi podpisać papiery, że nie posiadam prawa jazdy i nie będę się o nie ubiegał). Rzeczywiście nie posiadałem, wówczas chciałem wyrobić, ale kazano mi zaczekać parę lat i później ewentualnie uzyskać zgodę od neurologa. Leki p-p to psychotropy, nie możesz pić przy nich alkoholu ani mocnej herbaty, a są osoby, które biorąc je chleją piwo, a same leki popijają kawą. Tu również bez komentarza. PS. zakładanie cewnika to tylko max. 30 sekund (umiarkowanego) bólu, więc what's the big deal? A jak czytam opis gościa na motorze to jedna rzecz mnie powaliła: jak można tuż po wypadku pić coca-colę??? Trzeba było jeszcze wziąć frytki i wieśmaka w zestawie? Czy ratownicy wiedzieli, że piłeś płyny po wypadku? Powiedziałeś o tym komuś w karetce? I co za kretyn ci tę colę przyniósł, gość powinien odpowiadać za narażenie życia, ludzie na prawdę są bezmyślni... Nie uczyli was, że jest to poważne utrudnianie pracy anestezjologom? żaden nie weźmie za ciebie odpowiedzialności, bo gdybyś zadłwił się podczas narkozy, ty lądujesz w trumnie, a to on ma problemy. Chyba, że gdy się ciebie spytali kiedy coś jadłeś lub piłeś to nakłamałeś lekarzom..? Anyway, autora pozdrawiam i życzę mu powrotu do zdrowia! Zanim wsiądziesz na motor, zbadaj się szczególnie pod kątem neurologicznym (po wypadku tobie wykonają takie badania za darmo, normalnie trzeba za nie płacić); nie chcę cię straszyć, ale może być tak, że gdy po przebytym urazie i wypadku już wyzdrowiejesz i będziesz chciał wsiądziesz na motor, to jadąc, nagle stracisz przytomność. Dokładnie stosuj się do zaleceń i nie olewaj rehabilitacji.

Odpowiedz
Autor: sid 03/10/2013 15:50

Mam podobnie jak Ty... od ok 20 lat interesuję się motocyklami, już w wieku przedszkolnym ojciec woził mnie po osiedlowych uliczkach na swojej pomarańczowej "wuesce" (Pomarańczowa WSK Sport - do dziś pamiętam jak parzyłem sobie nogę o osłonę rury wydechowej) Jako mały bajtel ogładałem wszystkie wyścigi na eurosporcie, od zawsze marzyła mi się Yamaha R1... moim ulubieńcem był Max Biaggi, Troy Corser, Colin Edwards... na swoim bmx'ie naklejałem nalepki Repsol, jak miałem nową oponę piłowałem ją po asfalcie, żeby mieć slicka (wtedy to były tylko stomile "motylki") Później gdzieś ta pasja przycichła choć zawsze serce biło mi szybciej gdy tylko w oddali było słychać jakikolwiek warkot jednośladu... I tak przez ostatnie 20 lat sobie podziwiałem i się bałem... aż w końcu miesiąc temu stwierdziłem że albo teraz albo nigdy... stłumiłem te ciemne myśli i strach, zapisałem się na kurs... po zaliczeniu wykładów teoretycznych, wsiadłem na "motor" - Romet zetka 125... rety ile radości mi sprawiło jeżdżenie w kółko po placu!! W życiu się tak dobrze nie bawiłem w ubraniu... później jeszcze spać nie mogłem bo się następnych jazd następnego dnia doczekać nie mogłem... dzień następny zostałem posadzony na Hondę CB 500... wydawała mi się olbrzymim motorem o nieposkromionej mocy, po 2h jazdy robiła co chciałem, jechała tam gdzie chciałem ... rety ile radości mi sprawiło jeżdżenie w kółko po placu... parę godzin jazd później z jeszcze większym strachem i respektem wsiadłem na Suzuki SV650... wydawał mi się olbrzymim motorem o nieposkromionej mocy... pojezdziłem i strach przerodził się w drobną fuzję euforii i radości... te maksymalnie 40km/h jakie rozwijałem momentami na placyku dawało mi na prawdę wiele radości... na ostatnie 6h jazd miałem zaplanowane miasto, w momencie przekroczenia bramy placyku i wyjazdu na miasto poczułem się jak w domu, radość i smutek zarazem, dlaczego dopiero teraz? dlaczego tak późno zdecydowałem się na ten krok... jadąc tym motorem czułem się, że jestem u siebie i nagle cały strach o wszelkich wypadkach, śmierci, śrubach w nodze, rozbitych czaszkach, może nie zniknął, ale odszedł na dalszy plan... jestem pewien, że da się jeździć z głową i bez wypadku, wsiadając na motor masz swój los we własnych rękach. Oczywiście pomijając fakt, że możesz spotkać na swojej drodze pijanego idiotę, który to życie może nam w każdej chwili odebrać... ale na takiego można się natknąć nawet czekając na autobus na przystanku... można jeździć motorem, czerpać z tego nieskończoną przyjemność, a przede wszystkim jeździć bezpiecznie... ja sobie zdaję sprawę, że jak już zrobie to prawko na motor, to dopiero wtedy tak na prawdę mogę zacząć uczyć się jeździć i zamierzam jak na razie większość czasu spędzić na jakimś kawałku placu pomiędzy pachołkami zanim w ogóle zdecyduję się na jakąkolwiek dłuższą podróż... mam 33 lata

Odpowiedz
Autor: edek 03.10.2013 09:47

dobrze ci tak gówniarzu.

Odpowiedz
Autor: proch 02.10.2013 21:36

Utożsamiam się. Moment w którym dowiedziałem się, że nie ma konieczności amputacji- jedna z najszczęśliwszych chwil. Taki wypadek, to nieporządane, ale cenne doświadczenie o wartości własnego ciała i przestroga na całe życie. W wieku prawie 17 lat na swoim plastykowym 49ccm moto przeżyłem podobna akcję. Auto wymusiło na mnie pierwszeństwo z mojej prawej. Klamka hamulca, szybka gleba, moto wpadło z impetem pod przedni zderzak, a ja po odbiciu się od auta leżę kilka metrów z tyłu całkowicie świadomy, z wieloodłamowym otwartym złamaniem trzonu kości udowej i pękniętym szczytem rzepki- roztrzaskanie najgrubszej kości szkieletu również nie należy do przyjemnych... zupełnie pomijając rzepkę. Z kokpitu karetki dociera fragment rozmowy z dyspozytorem- nie chcą mnie w dwóch szpitalach. Trafiam do trzeciego. Na załączonych rentgenach widać szynę i gwóźdź śródszpikowy, miałem ten zestaw jeden po drugim, bo w trakcie zrastania się uda szyna pękła i zastąpili ją gwoździem. Wspominane cewnikowanie, jak i ból pełnego pęcherza wspominam bardziej przykro niż to kiedy po znieczuleniu podpajęczynówkowym zacząłem odczuwać ból na stole w trakcie zabiegu, zanim poczęstowali mnie narkozą. 3 zabiegi operacyjne, ponad litr przetoczonej krwi. człowiek poznaje czym jest ból, 3 miesiące gipsu, częściowy zanik mięśni uda, rok chodzenia o kulach, ponad 2 tygodnie w szpitalu, łącznie około metr szwów, cewnik, tabletki, zastrzyki i ciężka praca podczas rehabilitacji w ogóle nie zniechęciły mnie do motocykli, mało tego zacząłem dalej jeździć jak tylko mogłem dostatecznie zgiąć nogę, chwilę póżniej prawko kat. A. Plany na karierę sportowca, piłkarza szybko legły w gruzach. Dziś noga działa w porządku, ale czuję czasem, że nie jest 'spasowana' jak przed wypadkiem. Na razie studia ograniczają mój budżet na maszynę, ale jak się kiedyś odbiję to mam zamiar objechać jakąś część świata. Myślę, że może zachód Europy. Po rocznym pobycie zagranicą stwierdzam, że infrastruktura drogowa sprzyja tam bardziej. Pozdrawiam autora, życzę zdrowia i zniechęcam do powodowania bezpośredniego kontaktu z asfaltem i inną materią. LwG

Odpowiedz
Autor: auto 02.10.2013 16:36

artykuł kozak

Odpowiedz
1 2 3
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę