tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Zimowej wyprawy na Półwysep Arabski ciąg dalszy
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Zimowej wyprawy na Półwysep Arabski ciąg dalszy

Autor: Robert Kocoń 2015.07.17, 09:08 1 Drukuj

"Od redakcji: W czasie kiedy większość motocyklistów zimuje swoje motocykle opatulone w żakardowe koce w przytulnym garażu, dwóch Robertów – junior i senior, postanowiło wykorzystać jedyny wolny od pracy czas, aby zrealizować swoją wyprawę na Półwysep Arabski. W tej historii pojawiają się zaśnieżone drogi, upierdliwi celnicy i sporo ciekawych przygód. A jeżeli do tej pory nie przeczytaliście pierwszej części tej wyprawy, polecamy kliknąć TUTAJ."

Poranek przywitał nas pięknym słoneczkiem i widokiem pustynnego wybrzeża Emiratów z wyłaniającymi się na horyzoncie wieżowcami. Delektowaliśmy się tym widokiem jakąś godzinę, dopóki nie zacumowaliśmy w porcie i nie zjechaliśmy na brzeg ziemi obiecanej (przynajmniej dla Irańczyków). Ziemia obiecana przywitała nas autobusami z kratami w oknach, którymi zostaliśmy (tak my, jak i wszyscy pasażerowie) przewiezieni do kontroli celnej, skąd tymi samymi autobusami wróciliśmy do portu.

Po powrocie już we dwójkę kontynuowaliśmy formalności wjazdowe, (Emiratów też nie doceniliśmy), które trwały ponad siedem godzin! Nie wspomnę o kosztach, tak kosztach, za możliwość przypłynięcia do Dubaju trzeba słono zapłacić! Nie mieliśmy innego wyjścia, więc zapłaciliśmy i opuściliśmy port, a tym samym osiągnęliśmy cel naszej wyprawy - Półwysep Arabski. Przybiliśmy sobie piątkę i udaliśmy się w kierunku lokalnego przedstawiciela Touratecha, gdyż tam (wiemy z pewnego źródła) można spotkać kompetentnych ludzi i w dodatku podróżników. 

Dubaj robi wrażenie, oj robi. Na środku pustyni, stoi wielkie i najnowocześniejsze miasto na świecie (a raczej najmłodsze), tu wszystko jest naj. Najwyższy budynek, najdroższy hotel, najbardziej znany hotel, największy kryty stok narciarski, największe centrum handlowe, największe akwarium, no nadzwyczaj dużo tu rzeczy które robią wrażenie. A propos wrażeń, nie mogliśmy się oprzeć temu, że całe to miasto pozbawione jest duszy. Tu liczy się tylko kasa, duuuuuża kasa. Wreszcie z dużymi oczami i otwartymi buziami dojechaliśmy do Touratecha, gdzie mieliśmy nadzieję dowiedzieć się jak stąd można wrócić do Europy (przypomnę, że wciąż nie mieliśmy planu na powrót, może poza tym, że nabraliśmy przekonania, że nie wrócimy przez Iran i Turcję). Na miejscu spotkaliśmy motocyklistów z Kuwejtu, którzy właśnie wracali z offroadowej wyprawy po Omanie, wypiliśmy pyszną kawkę i poznaliśmy Toniego, naszego Emirackiego anioła, który zaprosił nas do swojego mieszkania, ugościł jak królów, dał nocleg i wskazówki co mamy zwiedzić następnego dnia i jak poruszać się po Dubaju. Postanowiliśmy przemieszczać się metrem, to szybki i prosty sposób na dotarcie do wielu atrakcji tego miasta. Tony był tak miły, że dał nam swoje karty do metra wiec uniknęliśmy straty czasu na ich zakup. Samo metro jest całkowicie skomputeryzowane, nie ma nikogo z obsługi. Wagoniki poruszają się automatycznie, a na miejscu maszynisty są po prostu siedzenia dla pasażerów. Dzień w Dubaju obfitował w dużą ilość zdjęć, ochów i achów, pysznych posiłków i kilometrów przemierzonych pieszo. Plan na następne cztery dni – OMAN – piękne góry, kolorowa pustynia i białe plaże na których żółwie składają jaja.

Po wieczornych opowieściach w domu naszego gospodarza (kapitana w liniach lotniczych Fly Dubai), trwających do późnych godzin nocnych, krótkim śnie, rano pilotowani przez Toniego ruszyliśmy w stronę Omanu. Tony odprowadził nas do samej granicy, na której formalności załatwiliśmy w pół godziny i już dalej pognaliśmy sami. Chcieliśmy tego dnia dojechać nad Ocean Indyjski do miasta Sur, czyli trochę ponad 600 km.

Plan bez najmniejszych problemów zrealizowaliśmy. Pogoda była piękna, a temperatura doskonała. Wieczorem po krótkiej sesji fotograficznej na plaży zalogowaliśmy się w hotelu. Dodać muszę, że hotele są tutaj rzadkością, ale jak już są, to całkiem przyzwoite, choć bardzo drogie. Ponieważ w Dubaju dowiedzieliśmy się, że w Omanie można całkiem łatwo kupić piwo, to postanowiliśmy sprawdzić czy i nam się uda. Bar znajdował się zaraz obok hotelu, nam jednak znalezienie go zajęło pół godziny, a to dlatego, że bar wyglądał jak bunkier, żadnego okna ani reklamy, a drzwi wyglądały jak drzwi do piwnicy. Kiedy już weszliśmy do środka, a nie każdego tam wpuszczają, znaleźliśmy się w scenerii knajpy z czasów Gierka, siedziało tam kilku arabów i piło radośnie whiskey, pomachali do nas przyjaźnie, a my zamówiliśmy zasłużone piwko i zrelaksowaliśmy się przy jednym ze stolików.

Następnego dnia mieliśmy dotrzeć przez Muskat, stolicę Omanu, do podnóża gór, przez które kolejnego dnia mieliśmy przejechać offroadem. Ponieważ jednak jazda szła nam nadzwyczaj składnie do gór dotarliśmy w połowie dnia, więc nie było sensu szukać dogodnego miejsca na biwak, pstryknęliśmy kilka fotek, włączyliśmy kamerki i udaliśmy się w góry w celu spicia śmietanki tego wyjazdu, czyli naszego najpiękniejszego offroadu. Tego co widzieliśmy i co przeżyliśmy nie da się opisać nie będąc poetą. Jechaliśmy początkowo wzdłuż wadi, pomiędzy palmami i agawami, po szutrze i skałach. Wtrącić muszę odnośnie wadi. Wadi to koryta rzek epizodycznych czyli takich, które powstają tylko po burzy w górach, a że podłoże jest skaliste, to cała woda spływa do jednego koryta. Wadi to bardzo niebezpieczne zjawisko, możemy być daleko od gór i przy pięknej pogodzie jechać sobie korytem rzeki i nagle w ciągu kilkunastu-kilkudziesięciu sekund wyschniętym korytem płynie wielka rzeka niosąca ze sobą wszystko co napotka na drodze, niesamowite widowisko.

Potem w niewielkiej wiosce skręciliśmy między domy, przejechaliśmy przez czyjeś podwórko i zaczęliśmy wspinać się w górę. Podjazdy były momentami tak strome, a zakręty tak ostre, że grały zawory, a sprzęgła śmierdziały nieznośnie. Niezwykłe połączenie wysokiego stopnia trudności z pięknymi widokami wprawiało nas w świetny nastrój. Pomimo wysiłku jaki musieliśmy włożyć w przejazd tą drogą, po czterech czy pięciu godzinach bardzo z siebie zadowoleni dojechaliśmy do asfaltu, którego nie przywitaliśmy wcale z radością. I znowu po kilku fotkach i krótkim odpoczynku pojechaliśmy na południe szukać noclegu. Jak już wcześniej pisałem jazda tego dnia szła nam wyjątkowo sprawnie, więc mimo wcześniejszego planu powrotu do Emiratów po przejechaniu gór, postanowiliśmy ruszyć na południe Omanu do Salala.

Zmrok stawał się jednak coraz gęstszy więc po minięciu miasteczka o arabsko brzmiącej nazwie Adam zjechaliśmy z drogi na pustynię i kiedy uznaliśmy, że jesteśmy wystarczająco daleko od drogi, zatrzymaliśmy się i rozbiliśmy obóz. Po najprzyjemniejszym dniu tej wyprawy spędziliśmy najprzyjemniejszą noc w hotelu pod milionem gwiazd. Rozpaliliśmy ognisko, wyciągnęliśmy zakamuflowane piwo kupione dzień wcześniej w barze w Sur i delektowaliśmy się pięknym widokiem nieba tak rozgwieżdżonego, że aż świeciło i tak białej i wyraźnej drogi mlecznej jakiej nigdy wcześniej nie widziałem. Trochę psuły nam klimat białe skorpiony biegające wokół nas i ogniska z prędkością polnych myszy. Co prawda słyszeliśmy o tych skorpionach, że ich użądlenie jest jak użądlenie osy, ale nie mieliśmy ochoty przekonać się o tym na własnej skórze. W nocy z przykrością stwierdziliśmy, ze na pustyni może być zimno, na szczęście nasze śpiwory z Pajaka nie dały nam zmarznąć.

Rano nie bez żalu opuszczaliśmy tą piękną miejscówkę, jednak na południe Omanu mieliśmy jeszcze prawie tysiąc kilometrów więc szybko zwinęliśmy obóz i już gnaliśmy przez pustynię w stronę słońca. Pustynia w Omanie mieni się różnymi kolorami, widzieliśmy piękny bladoróżowy piasek powoli przechodzący w biały, by w końcu osiągnąć intensywnie żółty kolor. Kiedy pustynia powoli zaczęła ustępować miejsca zielono-szarym górom zobaczyliśmy w oddali ocean, a to znak, że nieuchronnie zbliżamy się do punktu najdalszego od naszych domów, miejsca z którego będziemy już tylko wracać. Nie popsuło nam to jednak humorów, bo wiedzieliśmy, że jeszcze trochę zabawy przed nami.

Przez Salala przejechaliśmy dość szybko, zatrzymaliśmy się tylko na chwilę na pięknej białej plaży gwałtownie kończącej się skalną ścianą, standardowo fotka i jazda dalej. Jadąc wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu miejsca na nocleg udało nam się zaliczyć przyjemny, trawiasto-piaskowo-skalny off, pogonić wielbłądy po łące i po 50-ciu kilometrach znaleźć świetną miejscówkę w hotelu w Mirbat. Tam spotkaliśmy małżeństwo Polaków mieszkających na stałe w Niemczech i przebywających właśnie na dwutygodniowych wczasach, a że wczasy były All Inclusive to i nam udało się załapać na niektóre, rzadkie w tych rejonach, przysmaki. Rozmowom i wspomnieniom „dawnych czasów” w Polsce nie było końca. Musieliśmy jednak choć na chwilkę przyłożyć głowy do poduszek żeby zregenerować siły.

Znowu z radością mkniemy motocyklami, tym razem na północ. Znowu 1000 km przez pustynię, która mimo naszych ponownych odwiedzin nie traci niczego ze swojego uroku. Na nocleg lądujemy w Bahla. Jutro mają być burze, to rzadkość w tych stronach świata, a po drodze trzeba przejechać przez kilkanaście wadi, oby nas oszczędziły. Kolejny dzień budzi nas słońcem, zadowoleni ruszamy w stronę Dubaju. Po kilku godzinach zaczyna się widowisko. Czarne chmury przesłaniają horyzont, a błyskawice magicznie rozświetlają ciemności. Granicę pokonujemy bez problemów, ale już w deszczu i chłodzie.

Nie jesteśmy na to przygotowani, wszystkie ciepłe rzeczy zostawiliśmy u Toniego. Zmarznięci mkniemy autostradami. Przez Emiraty do Dubaju jest niedaleko, jakieś 160 km, ale marne to pocieszenie, bo kierowcy tutaj nie potrafią jeździć po mokrym asfalcie. Deszcz pada tu tylko raz, dwa razy do roku, jest piekielnie ślisko. Tylko tego dnia było w Dubaju prawie 300 wypadków. Nam, na szczęście bez przygód udało się dojechać pod najsłynniejszy na świecie hotel Burj Al Arab, tam w deszczu zrobiliśmy kilka fotek ku pamięci (czy ktoś ma zdjęcia z Dubaju w deszczu, czy tylko my jesteśmy takimi „szczęściarzami”?), potem wróciliśmy do Toniego na pyszną kolację z mocnym postanowieniem poświęcenia jutrzejszego dnia na poszukiwanie możliwości powrotu do Europy.

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Cały dzień jeździliśmy od biura do biura, wypytując o transport motocykli do Europy. Byliśmy również w ambasadzie saudyjskiej, bo wizja jazdy motocyklem przez Arabię Saudyjską (do której jak wspominałem właściwie nie ma możliwości dostać się przez granicę lądową) do Jordanii i dalej do Izraela, skąd już mieliśmy zabukowany prom do Pireusu w Grecji, była niesłychanie kusząca. Niestety na wizy saudyjskie przyszłoby nam czekać tydzień, a jak do tego dodać jeszcze przynajmniej 4 dni jazdy i 3 dni na promie, to okazało się że znacznie przekroczylibyśmy nasz urlop, co nie mogło mieć miejsca. Pod koniec dnia trafiliśmy na dubaiskie cargo, gdzie znajdowała się firma o dającej nadzieję nazwie Rainbow Cargo.

Chłopaki z tęczy stwierdzili, że spakują nasze motocykle, pomogą nam załatwić papiery i wysłać przesyłkę do Aten. Ponieważ było już późne popołudnie, umówiliśmy się na następny dzień na dziewiątą rano. Po raz kolejny dzięki pomocy Toniego dotarliśmy szybko na cargo i rozpoczęliśmy zabawę, którą spodziewaliśmy się zakończyć po południu. W międzyczasie zabukowaliśmy bilety lotnicze na 17-tą do królestwa Bahrajnu, do którego zaprosił nas Paweł, poznany na zeszłorocznym GS Trophy (jak to dobrze poznawać tak fajnych ludzi). Motocykle po odpowiednim przygotowaniu, spuszczeniu paliwa, odpięciu akumulatora i zdjęciu szyb, powoli obudowywane były drewnianą skrzynią, my już biegaliśmy z papierami, czy powinienem przypominać że w krajach arabskich nie ma prostych i bezproblemowych procedur, co zajmowało baaaardzo dużo czasu i powoli dochodziła do nas myśl, że nie ma możliwości zdążenia na 17-tą na lot. Cóż było robić, przebukowalismy bilety na 19-tą i kontynuowaliśmy zabawę w kotka i myszkę. Później jeszcze dwukrotnie zmienialiśmy rezerwację, na 21-szą i 23-cią, okazało się jednak, że na terminal wbiegliśmy o 22.40, co nie dawało nam najmniejszych szans na lot o 23-ciej. Potwierdziła to niestety obsługa lotniska i z uśmiechami na twarzach zmienili naszą rezerwację na siódmą rano (tylko dzięki operatywności Roberta – juniora). Nie muszę chyba pisać jak się czuliśmy! Znaleźliśmy w miarę cichy kąt i położyliśmy się na podłodze z nadzieją, że sen skróci oczekiwanie do minimum. O wpół do piątej rano, jako pierwsi zameldowaliśmy się do odprawy, załatwiliśmy kartę boardingową i ruszyliśmy na bezcłówkę, gdzie po krótkich zakupach mieliśmy nadzieje odprężyć się trochę i naoliwić obolałe po nocy na kafelkach ciała.

Po krótkim godzinnym locie wylądowaliśmy na jednej z pięćdziesięciu wysp Bahrajnu. Z lotniska odebrał nas Paweł i zabrał na intensywne zwiedzanie tego ciekawego królestwa. Dzięki uprzejmości i znajomościom Pawła mieliśmy przyjemność zwiedzić tor F1 i przejechać się testowym samochodem, zobaczyć prywatną hodowlę ponad sześciuset wielbłądów sułtana, obejrzeć stary fort, targowisko i dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy na temat Bahrajnu. Czy wiecie, że to właśnie w Bahrajnie żyli znani ze starych filmów poławiacze pereł? Niestety ich ciekawą historię zakończyła przemysłowa hodowla małży w Japonii. Reasumując w Bahrajnie spędziliśmy dwa bardzo ciekawe i intensywne dni. Paweł wielkie dzięki dla Ciebie i rodzinki!

Podsumowując Półwysep Arabski, jeżeli się tam wybieracie, to pamiętajcie, że na alkohol potrzebna jest licencja, a wieprzowinę można kupić tylko w niektórych sklepach na specjalnych działach. A tak poważnie, to niech się nikomu nie wydaje, że w Dubaju jest podobnie jak w dużych Europejskich miastach – nie jest, a policja religijna czuwa i można się o tym boleśnie przekonać jak tylko wychyli się głowę z tłumu.

Ale przecież my, zrelaksowani, lecimy sobie do Aten, gdzie nasze motocykle grzecznie już na nas czekają. Jest piątek po południu, jedzenie dają, filmy puszczają, ech żyć nie umierać, lądujemy. W pięknej, jak mogliśmy się później przekonać, stolicy Grecji lądujemy tuż przed 18-tą. Udajemy się do informacji w celu zasięgnięcia języka na temat tutejszego cargo i co...? i dowiadujemy się, że cargo będzie otwarte w poniedziałek od 9-tej. Gryzę się w język, żeby nie wylać swych żali, ale chwileczkę, jesteśmy w Europie, w dodatku w Grecji i to w Atenach, to przecież jedno z najpiękniejszych miejsc na spędzenie weekendu, no i można jeść i pić czego tylko się zapragnie!Znajdujemy tani hotel 15 minut piechotą od Akropolu i już cieszymy się wolnym czasem. W restauracji nieopodal mamy własny stolik, w końcu jesteśmy tam trzy razy dziennie, a ostatnia wizyta każdego dnia nieco się przeciąga. Ech jak nas żegnali w niedzielę w nocy, chyba będziemy musieli ich odwiedzić raz jeszcze!

Poniedziałek, koniec odpoczynku, podmiejską kolejką udajemy się na cargo, zaczynamy, jak nam się wydaje, szybkie i przyjemne procedury odebrania motocykli. I co? Mimo pomocy jednego z pracowników cargo, motocyklisty, trafiamy na celnika, któremu kilka razy tłumaczymy co należy zrobić z naszymi CPD. Wtrącić muszę, na pewno nie wszyscy się orientują, że aby zostać celnikiem trzeba przejść specjalne testy i szkolenia, nie wystarczy być zwykłym ciulem, trzeba osiągnąć w tym poziom mistrzowski. Przepraszam jeżeli kogoś teraz obrażam, niestety nasze doświadczenie wyraźnie wskazuje na wspólnych przodków wszystkich celników z jakimi mieliśmy do czynienia.

Rzeczony celnik, zamiast zamknąć nasze karnety (takie dokumenty celne, które pozwalają na wjazd własnym środkiem transportu do m.in. Iranu), wbił nam do nich wjazd do Grecji. Niby nic wielkiego, ale uwaga, przez te pieczątki na złej stronie musimy teraz wyjechać z EU i ponownie do niej wjechać, żeby tym razem definitywnie zamknąć karnety. Przyczyna: totalna niekompetencja i ignorancja połączona z debilizmem czasami objawiającym się drgawkami i cieknącą śliną. Skutek: przejazd z Grecji do Turcji w celu opuszczenia UE i ponowny do niej wjazd, tym razem do Bułgarii, związane z tym procedury wizowe i celne, które mieliśmy mieć już za sobą.

Może niepotrzebnie rozwinąłem temat, a najważniejsze było, że w Atenach 15 – 18 stopni, troszkę mokro, ale przyjemnie. Tymczasem tuż za rogatkami miasta temperatura spadła poniżej 10-ciu i widowiskowo padał deszcz. Takie warunki towarzyszyły nam do samych Thessalonik, gdzie umordowani zanocowaliśmy, by następnego dnia, w podobnych warunkach choć z niższą temperaturą wyruszyć do Turcji. Wjazd poszedł nadzwyczaj szybko, później około 50 km przez Turcję pod granicę bułgarską i już meldujemy się na granicy. Jakieś skomplikowane przejście się nam trafiło, trzeba było dobrze kluczyć, żeby znaleźć wszystkich wbijaczy ważnych pieczątek. Na koniec jeden z najważniejszych wysłał Roberta - seniora na rentgen, hmmm, kolejne dwie godziny stracone, a do celu, czyli samochodu, jeszcze 200 km. Przez Bułgarię przyszło nam jechać w nocy w takiej mgle, że przez chwile doznałem niesamowitego uczucia nieważkości. Niczego oprócz mgły nie było widać, nie byłem w stanie określić nawet czy jadę z górki czy pod górkę, dopiero rzut oka na GPS rozwiewał wątpliwości. W ten sposób, późno w nocy dojechaliśmy do ośrodka wypoczynkowego, w którym zostawiliśmy samochód. Stróż na bramie wyskoczył z budki, przywitał nas uściskami ze łzami w oczach (okazało się, że śledził nasze losy w Internecie) i wpuścił nas do ośrodka. Pierwotnie zakładaliśmy sen dla odpoczynku i wyjazd następnego ranka, jednak adrenalina po górskiej jeździe we mgle nie pozwoliłaby nam zasnąć, więc po niedługim pakowaniu sprzętów na przyczepkę wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w kierunku domu.

Na tym właściwie kończy się nasza opowieść, dodam jeszcze że na granicy w Cieszynie, bez problemów zamknęli nasze CPD i już całkowicie zrelaksowani psychicznie wróciliśmy do naszych rodzin, które cierpliwie na nas czekały, za co niniejszym baaaaardzo dziękujemy. Bez Waszego wsparcia kochani nigdzie byśmy nie pojechali.

Podsumowując, wyprawa trwała od 2 do 28 stycznia tego roku. Przejechaliśmy na motocyklach 9300 km, odwiedzając: Turcję, Iran, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Oman, Bahrajn i Grecję.

Podziękowania:

  • Dla Firmy Rev’it, dzięki, której w trakcie naszej podróży mieliśmy możliwość wypróbować ubrań z serii Dominator, które pomimo śniegu, deszczu, kurzu i czasami nawet wyższej temperatury spisały się świetnie. Wysoka jakość i przemyślane rozwiązania sprawiły, że bez uszczerbku na zdrowiu, udało nam się przejechać przez szerokie spektrum warunków atmosferycznych.
  • Dla Firmy Wolas za zaopatrzenie w wysokiej jakości wędliny, były naprawdę pyszne!
  • Dla Firmy Elektrociuch.pl za grzaną odzież motocyklową, bez niej przejechanie niektórych odcinków naszej wyprawy byłoby niemożliwe.
  • Dla Firmy Pajak za wysokiej jakości śpiwory puchowe.
  • Dla Firmy Suchy.pl za wsparcie finansowe i pomoc w tłumaczeniach tureckich
  • Dla Marcina z Firmy Nieruchomości Real za bieżące relacje z naszej podróży.
  • Dla naszego Przyjaciela Mariusza za to, że był na starcie i podróżował z nami duchem.
  • Dla wszystkich naszych przyjaciół i znajomych, którzy śledzili nasze poczynania, dopingowali do dalszej jazdy i wspierali dobrym słowem.

Cytując klasyka: „Koniec i bomba, a kto nie czytał ten trąba”

Robert Sirek – senior
Robert Kocoń – junior

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
Bahrajn sniadanie
Dubai i Robert
Dubai rejestracja
Dubai wodne taxi
Hotel Moskwa
Iran
Iran Bandar e Abbas
Iran Bandar e Abbas port
Iran Bandar e Abbas prom
Iran gdzies w gorach wokol Esfachanu
Iran Persopolis
Iran Shiraz rekodzielo
Iran Shiraz suk
Iran Tabriz
Iran Tabriz hotel
Iran Tabriz sniezyca
Iran Tabriz sypie
Iran w drodze nad Zatoke Perska
na gorskiej trasie w Omanie
na pustyni w Omanie
Oman droga w gorach
Oman gory
Oman granica
Oman Mirbath
Oman Mirbath gotowi
Oman Mirbath spotkanie
Oman pustynia
Oman Sur
Oman szutrowa droga w gorach
Oman ZEA
Toni Kemah Robert
Touratech
Touratech ME
Turcja pierwsza laweta
Turcja snieg
Turcja snieg w gorach
Turcja sniezyca
w drodze nad Zatoke Perska
ZEA pakowanie cargo
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę