Ta witryna używa plików cookie. Więcej informacji o używanych przez nas plikach cookie, ich zastosowaniu
i sposobie modyfikacji akceptacji plików cookie, można znaleźć
tutaj
oraz w stopce na naszej stronie internetowej (Polityka plików cookie).
Nie pokazuj więcej tego komunikatu.
Komentarze 99
Pokaż wszystkie komentarzeWitam wszystkich, Pomyślałem, że podzielę się moimi spostrzeżeniami z nauki jazdy w Holandii i egzaminu w Polsce (egzamin miałem 16 maja). Jako, że mieszkam od dłuższego czasu w Holandii do egzaminu chciałem podejść na miejscu. Niestety okazało się, że teorię można zdawać wyłącznie po holendersku i turecku (na kat.B jest możliwość wyboru języka angielskiego). Jest możliwy tłumacz ale biorąc pod uwagę, że egzamin przebiega podobnie do obecnego polskiego nie miało to sensu (tłumacz czytał by pytania na ekranie i czas na odpowiedzi jest ten sam co bez tłumacza). W związku z tym została podjęta decyzja o podejściu do egzaminu e Polsce. Teorię udało mi się zdać 16 stycznia na starych zasadach. Trzy dni przed ich zmianą. Uff. Następnie, na początku lutego poszedłem do Robbie’go, lokalnej szkoły jazdy pod domem w Hadze prowadzonej przez całkiem sympatycznego Surinamczyka. W międzyczasie wziąłem parę jazd z instruktorem z ANWB. Świetny koleś, prawdziwy pasjonat. Zasuwa naokoło ciebie na motocyklu i cały czas cię poprawia. Czy to w mieście, poza miastem czy na autostradzie. Uczyłem się na Hondzie CB500 i Yamasze XJ6. Innych motocykli do nauki nie widziałem (w sensie mniejszych pojemności). Nie ważne czy masz 150 cm wzrostu czy 190 cm. Nauka polegała na manewrach i jeździe w mieście/poza miastem/autostradą wliczając przeciskanie się pomiędzy samochodami w korkach. Manewry są podobne do nowych w Polsce ale jest ich bodajże 4 czy 5 więcej. Te, które są podobne są trochę trudniejsze (w moim przekonaniu) niż te w Polsce. Ósemka jest ciaśniejsza, słupki wolnego slalomu są ustawione dużo ciaśniej a ominięcie przeszkody wymaga prawdziwego ominięcia przeszkody i mocnego rzucenia motocyklem przeciwskrętem najpierw w lewo (bramka wejściowa jest bardzo ciasna, ma 1 metr, a przeszkoda jest ustawiona parę metrów w lewo dość blisko bramki wejściowej) i następnie jeszcze mocniej w prawo by zmieścić się w wyjazdową bramkę. W przeciwieństwie do manewru ominięcia przeszkody na egzaminie w Polsce, który można przejechać prawie na wprost. Manewr w Holandii symuluje prawdziwą sytuację wtargnięcia pojazdu/pieszego/zwierzaka na twój tor jazdy z prawej strony. Cały kurs był podzielony na manewry i miasto. Jazda w mieście/autostradzie to zachowanie, ustawianie się na drodze, przewidywanie zachowań innych użytkowników drogi, płynność jazdy, wykorzystywanie faktu, że jesteś jednym z szybszych pojazdów (czyli zawsze wybierasz najszybszy tor jazdy czy to na rondzie czy na światłach), po której stronie znaków poziomych (znaków namalowanych na jezdni) należy się ustawiać na światłach lub przejeżdżać na światłach, itd. Naprawdę widać, że kurs jest przygotowany pod kątem nauki bezpiecznej jazdy i utrzymywania płynności ruchu a nie „jak zdać egzamin”. Po 18 godzinach jazdy w temperaturach bliskich zeru, czasem poniżej (kurs robiłem w lutym i na początku marca, większość lekcji w deszczu lub mżawce) dostałem zielone światło, że jestem gotów do egzaminu praktycznego w Holandii. Warto nadmienić, że tutaj nie ma obowiązkowej ilości godzin do wyjeżdżenia. To instruktor stwierdza czy się nadajesz czy nie. Skoro wg. instruktorów byłem gotów na egzamin w Holandii to w Polsce też powinienem zdać. Zapisałem się na egzamin w ośrodku na Odlewniczej w Warszawie. W związku z tym, że przez ostatnie siedem lat jeździłem samochodem w Holandii pomyślałem, że będzie dobrym pomysłem pojeżdżenie po Warszawie motocyklem z instruktorem. Parę godzin, tak by wyeliminować nawyki 17 lat jazdy samochodem z czego sporo poza Polską i przygotowania się do polskiej rzeczywistości egzaminacyjnej. Okazało się to dobrym pomysłem ponieważ już na pierwszym skrzyżowaniu okazało się, że nie należy ustawiać się na wolnym lewym pasie (prawy zajęty) tylko karnie zająć swoje miejsce w rządku po prawej. Nie ma problemu, za trzy dni mnie tu nie będzie. Jeszcze parę korekt i wg. instruktora byłem gotów do egzaminu. Egzamin miałem o ósmej rano w czwartek. Przede mną zdawały cztery osoby (egzaminy są od szóstej rano). Specjalnie przyjechałem przed siódmą zobaczyć jak to wszystko wygląda. Nie zdał nikt z podchodzących do egzaminu przede mną. Tylko jedna osoba (chłopak, który zdawał ze mną i jechał manewry pierwszy) doszła do drugiej części pierwszego manewru czyli wolnego slalomu. Pozostała czwórka oblała na ósemce. Ło matko! Tuż przed egzaminem mój towarzysz niedoli zwierzył mi się nawet, że uczył się na 250’tce i nigdy nie robił nowych manewrów. Pozostałą czwórka chyba też nie. Hmm, mnie było by szkoda czasu i pieniędzy na liczenie na łut szczęścia. Początek egzaminu był całkiem zabawny. Po przebraniu się nastąpiła część kiedy egzaminator objaśnia przebieg egzaminu i manewrów. Po objaśnieniu ósemki i wolnego slalomu egzaminator płynnie przeszedł do „A teraz czas na egzamin". Jak jeden mąż zapytaliśmy co z dalszymi objaśnieniami na co egzaminator wymamrotał, że to to później jak już się uporamy z ósemką i wolnym slalomem. No tak, po co strzępić język jak i tak większość wtedy nie zdawała (3 tydzień egzaminów w 2013). Egzamin przebiegł bez niespodzianek chociaż szkoda, że nie można się najpierw przejechać Gladiusem przed przystąpieniem do egzaminu. Jest to motocykl z silnikiem VTwin i ma inną charakterystykę pracy. Tzn. na wolnych obrotach nie jedzie płynnie tylko „pulsuje”/szarpie. Także wymaga przyzwyczajenia. Po przejechaniu wolnego slalomu trzech obecnych egzaminatorów (dwóch właściwych i jeden obserwator) wyraźnie się rozluźniło. Reszta manewrów była już formalnością i jedziemy w miasto. Przyznam, miałem wrażenie że egzaminatorzy bardzo chcą żebym zdał. Przez bodajże pierwsze 10 minut musiałem wlec się za samochodową eLką. Spoko, nie będę narzekał. Potem reszta trasy tak jak mi pokazał instruktor z Sarbo. Żadnych niespodzianek. Dwa razy dostałem informację, że niepoprawnie coś zrobiłem i dwa razy była to sytuacja w której na jakiejś osiedlowej drodze z premedytacją przepuściłem inny samochód pomimo, że miałem pierwszeństwo. Egzamin egzaminem ale moje zdrowie jest ważniejsze. Nie wyglądało na to żeby osobówka a później półciężarówka mnie zauważyła. Osobowy hamował z piskiem wyjeżdżając z podporządkowanej więc ja też zwolniłem. No nic, ma się zawsze dwie szansy na zaliczenie manewru także za drugim razem było już ok. Po zaliczeniu egzaminu egzaminatorzy byli tak szczęśliwi, że tylko brakowało aby mi wręczyli kwiaty i czekoladki. Porozmawialiśmy o zdawalności i okazało się, że do 16 maja zdało ok. 20 osób na kat. A i A2 z czego byłem chyba 5 lub 6 osobą, która pomyślnie przeszła przez egzamin na kat. A. Podsumowując nie jest szczególnie trudno. W moim przypadku najtrudniej było opanować nerwy na początku egzaminu. Reszta już z górki. Jeżeli ktoś nie jest w stanie zdać tego egzaminu (pomijając sytuację, w której kogoś zżerają nerwy) to raczej nie powinien jeździć po drodze bo będzie stanowił zagrożenie dla siebie i innych uczestników ruchu. Jeżeli coś miał bym zmienić w samym egzaminie to rozbić pierwszy manewr na dwa osobne czyli ósemką i wolny slalom i zmienić manewr ominięcia przeszkody by naprawdę trzeba było się wykazać umiejętnością przeciwskrętu.
OdpowiedzBrak odpowiedzi do tego komentarza