tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Rumunia i nie tylko - wyprawa na motocyklach - strona 2
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Rumunia i nie tylko - wyprawa na motocyklach - strona 2

Autor: Michał Sielewicz 2009.10.13, 12:19 6 Drukuj

07.07.2009 r.

Poranek piękny, jeszcze nie pada. Wcinamy śniadanko i w drogę. W TV pokazują powodzie we wschodniej i północnej Rumuni. Decyzja: jedziemy na przełom Dunaju, a potem do Albanii. Jest fajnie. Po około 1,5 km dojeżdżamy do jeszcze niewykończonego ośrodka nad pięknym zalewem, wilgotność się wyraźnie zwiększa. Ubieramy „kondomy" i robi się parno. Droga zmienia się w szuter, zaczyna się robić bardzo ślisko i mgliście. Dojeżdżamy do szczytu, kończy się szuter, a zaczyna się kamienisty trakt. Deszcz już nie pada, leje! Po wyjściu z kolejnego zakrętu prawie najeżdżam na trampka Bażanta, który leży grzecznie na lewym boczku. Ogólnie bez strat i jedziemy dalej. W tej miłej atmosferze mija nam kolejne 40 km, czyli jakieś 2 godziny. W końcu trafiamy na asfalt. Nowa główna droga, tylko że w trakcie remontu. Z mijankami, bez wymalowanych pasów, za to z tirami i dużą ilością deszczu. Czuję jak „kondom" przemókł na wysokości pasa i wpuszcza przez zamek duże ilości wody. Mijamy tira z Polski - facet radośnie nam trąbi, miłe uczucie. Pioruny walą dookoła, ale kiedyś to się chyba skończy? Pogoda zmienia się niespodziewanie i nagle, w momencie dojechania do Dunaju, świeci słońce. Przerwa, robimy kawkę i fotki, suszymy ciuchy. Po posileniu i napojeniu dzida przed siebie. Winkle, szutry, skały, urwiska, psy, krowy i jeden żółw. I tak przez ponad 100 km - super. U kresu przełomu znajdujemy kamping z prysznicem i toaletą. Zamawiamy kolację i zimne piwo. W telewizji pokazują powodzie i pogrzeb Jacksona. Utwierdzamy się w przekonaniu, że powinniśmy jechać na południe. Około 21:00 przechodzi burza, właściciel mówi, że tu już tak leje od 20 dni, masakra. Noc, psy cały czas ujadają...

08.07.2009 r.

Pobudka wcześnie, namioty suche, wiało całą noc. Szybkie papu i jazda do Prisztiny.

Nagle okazuje się, że nie będzie to takie hop-siup. W Trampku z przodu kicha. Cóż, wyspecjalizowany serwis w naszym składzie błyskawicznie ściąga koło, wyciąga dętkę, kontroluje oponę, wkłada nową dętkę i z uśmiechem pompuje koło kompresorem.

Pompuje, pompuje, pompuje, nagle się opamiętuje, ściąga dętkę i eureka - „przyszczypana" w dwóch miejscach! No to jesteśmy w du...

Decydujemy, że ja oraz Piotr na koń i szukamy wulkanizacji (po drodze, na jednym z łuków eksploruję poletko kukurydzy - jakoś bez kufrów i pasażerki, Afri idzie trochę szybciej). Po około 50-60 km znajdujemy. Koszt po przeliczeniu wyniósł 6 pln. Wracamy, zakładamy koło i już jest 12:00 w południe. Jedziemy na granicę, kolejka złożona w większości z tzw. „mrówek" w Daciach. Omijamy ją i zostajemy szybko odprawieni. Wjazd do Serbii. Tu już czekamy grzecznie w kolejce, na szczęście krótkiej. Kontrola na granicy bardzo dokładna, ale tylko dokumentów. Stemple w paszporty i jazda. Od razu widać różnicę, wszystko pisane cyrylicą. Na szczęście jest też podwójna pisownia. Pogoda jest super, szukamy jakiegoś obiadu. Znajdujemy bar. Zatrzymuję się i pytam kelnerki, czy można coś zjeść? Oczywiście angielski jest tu językiem bardzo obcym. Na migi jest trochę lepiej, ale odpowiedź brzmi „nie", tylko napoje - patrz piwo. Załamany stoję w upale przy motocyklu. Robimy krótką naradę z Madzią i Piotrem. Bażant tankuje. Podchodzi tubylec z knajpki i zaczyna nam po angielsku (o dziwo!) tłumaczyć, że 200 metrów wcześniej jest grillbar z dobrym i smacznym jedzeniem. Miejscowy zaciekawiony pyta nas skąd i dokąd jedziemy, po czym życzymy sobie szczęścia i odjeżdżamy do rzeczonego grilla.

Bar jest i owszem, ale przez 10 min. nie jesteśmy w stanie niczego zmówić. Powód błahy - bariera językowa. Rozwiązanie jest jednak proste i skuteczne - sprzedawczyni zabiera Madzię do kuchni i pokazuje, co ma w lodówce. Zamówienie złożone i po kwadransie już spożywamy pyszne coś z mięsa, sałatkę pomidorową i bułeczki. Wszystko popijamy odrdzewiaczem, czyli Coca-Colą. Jest pięknie. Za całość płacimy ich pieniążkami, w przeliczeniu niecałe 20 złotych, co wprowadza nas w doskonały nastrój, którego nawet rozpoczynająca się ulewa nie jest w stanie zepsuć. Deszcz mija i mija czas, tylko my w tym samym miejscu. Wniosek jest prosty - na rumaki i naprzód. Decydujemy się na autostradę, żeby troszkę podgonić.

Gonimy całkiem nieźle, aż kończy mi się paliwo, co owocuje objawem paniki w moim jestestwie (na pewno coś się zepsuło). Na szczęście jest Piter, który uspokaja i przełącza już prawie ukręcony kurek na RES. Kierunek na jakikolwiek CPN, autostrada skutkuje spalaniem w granicach 7 l., co wyjaśnia niespodziewany brak paliwa. Robi się ciemno i nieciekawie, więc zatrzymujemy się na noc w przydrożnym motelu. Motocykle do garażu, a my do kąpieli i spania (jeszcze tylko piwko i Metaxa).

11 afri na stacji
11 afri na stacji
12 w slonecznikach
13 brod rzeki
14 jaskinia
15 afri na moscie
16 ekipa na trakcie
17 droga
NAS Analytics TAG

Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę