Fa³szywe A2, prawdziwe 60 tys. z³
Niektórzy myślą, że mogą przechytrzyć system. Przerobią papierki, ograniczą moc tylko na papierze i w drogę. Na potężnej maszynie, ale z prawkiem A2 w kieszeni.
Niestety rzeczywistość potrafi uderzyć mocniej niż motocykl w mur, o czym boleśnie przekonał się pewien motocyklista, który dziś musi zapłacić aż 60 tysięcy złotych.
Historia zaczęła się zwyczajnie jazdą w korku, przeciskaniem się między samochodami i... małą kolizją. Lekko przerysowany został bok Mercedesa. W sumie dwie pary drzwi i ćwiartka do poprawy. Pech chciał, że auto było z leasingu, więc musiało być zgłoszenie, oświadczenie, papierologia. Nic groźnego, ale do czasu.
Po kilku tygodniach przyszło pismo od ubezpieczyciela. Okazało się, że motocykl, którym poruszał się sprawca, był zarejestrowany jako maszyna kategorii A2. Problem w tym, że był to Kawasaki Ninja 636 z mocą 91 kW (czyli grubo ponad 120 KM), a to znacznie więcej niż dopuszczalne dla tej kategorii. Zgodnie z przepisami A2 pozwala na jazdę sprzętem do 35 kW i tylko wtedy można legalnie ograniczyć moc mocniejszego motocykla, jeśli oryginalnie nie przekracza 70 kW. Ninja 636 tego warunku nie spełnia, więc żadne "blokowanie" nie wchodzi w grę.
W oczach ubezpieczyciela sytuacja była jasna. Motocyklista nie miał odpowiednich uprawnień, więc jego jazda została potraktowana jak prowadzenie pojazdu bez prawa jazdy. A to zmienia wszystko. Szkoda została wyceniona przez autoryzowany serwis Mercedesa na blisko 60 tysięcy złotych. Cała kwota, którą ubezpieczyciel wypłacił poszkodowanemu, została teraz przerzucona na motocyklistę. Mówiąc wprost, musi oddać każdą złotówkę.
To nie pierwszy taki przypadek. W sieci wciąż można trafić na oferty motocykli, które mają rzekomo "przyblokowaną" moc i nadają się na kategorię A2, choć w rzeczywistości to maszyny klasy litrowej albo sportowe bestie o mocy grubo ponad 100 KM. Czy tak się da? Jasne, ale czasy się zmieniają. Dziś policjanci, rzeczoznawcy i ubezpieczyciele to często motocykliści, a to oznacza, że znają modele, parametry, wiedzą, czego szukać. I nie potrzebują wiele, by wychwycić fałszerstwo. A od 2021 roku jazda bez uprawnień to nie tylko mandat. To sprawa dla sądu. Minimalna kara to 1500 zł, a maksymalna aż 30 tysięcy.
I to dopiero początek problemów. W przypadku kolizji lub wypadku wszystko wraca do kierowcy, i to dosłownie. Odszkodowanie nie zostanie wypłacone, a pełną kwotę naprawy trzeba pokryć z własnej kieszeni. Tak jak ten motocyklista, który teraz ma 60 tysięcy powodów, by drugi raz pomyśleć, zanim wsiądzie na maszynę, której prowadzić nie powinien. Swoją historią podzielił się na jednej z motocyklowych grup Facebooka, prosząc jednocześnie o pomoc.
Jak skomentował jeden z internautów: "W życiu można wszystko. Trzeba tylko być gotowym na konsekwencje". Niestety w powyższej sytuacji nic już nie pomoże motocykliście i będzie musiał zapłacić.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze