Brawura przed wzniesieniem. Szybko i niebezpiecznie
Są manewry, które mogą cię wynieść na szczyt... albo z niego zrzucić. Dwóch motocyklistów, a konkretnie 49-latek z Gdańska i 39-latek z Płocka, postanowiło sprawdzić swoje BMW na drodze krajowej 17 w Tarnawatce.
Gazu nie żałowali i wyprzedzali cały sznur samochodów. Problem w tym, że zrobili to przed samym wzniesieniem. Skończyło się na niebiesko. Mandat po tysiąc złotych i 10 punktów karnych na głowę. Ale przecież mogło być znacznie gorzej, i wcale nie chodzi o to, żeby odbierać chłopakom dobrą zabawę.
Wyprzedzanie przed szczytem wzniesienia to nie jest dowód odwagi ani umiejętności, lecz niestety bezmyślności. To zaproszenie do tragedii. Widoczność? Prawie zerowa. Reakcja? O ułamki sekund za późna. To nie jest tor wyścigowy, gdzie znasz każdy zakręt. To krajowa droga, na której zza wzniesienia może wyskoczyć tir, traktor, osobówka, autobus albo inny motocyklista.
Dla lepszego obrazu weźmy przeciętne auto jadące 90 km/h. Tyle właśnie porusza się większość pojazdów na drogach krajowych. Taki samochód pokonuje 25 metrów na sekundę. Wzniesienie o długości 200 metrów przy kącie nachylenia około 4 stopni - a to najczęściej spotykany w Polsce scenariusz - auto pokona w około 8 sekund. A teraz wyobraź sobie motocyklistę, który przy 100 km/h (bo przecież chce wyprzedzić) pokonuje ten sam dystans w mniej niż 7 sekund. Wyprzedzając pięć samochodów z prędkością 100-110 km/h potrzebuje nawet 250-300 metrów, by zrobić to bezpiecznie. Na górce nie ma tyle miejsca. Ani tyle czasu. Ani widoku na cokolwiek, co nadjeżdża z naprzeciwka.
To dlatego wyprzedzanie przed wierzchołkiem wzniesienia to rosyjska ruletka na dwóch kołach. Możesz wygrać kilka sekund. Możesz przegrać całe życie. Policja słusznie nie przebacza takich manewrów, bo one zbyt często kończą się czarnymi workami na poboczu. Tysiąc złotych i 10 punktów to dość, żeby dać do myślenia. Właściwie, jeśli rozważyć ewentualne konsekwencje, to kara nie była szczególnie sroga.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze