tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Najwścieklejszy naked w historii
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG

Najwścieklejszy naked w historii

Autor: Łukasz "Boczo" Tomanek 2014.04.18, 09:44 19 Drukuj

Podobno żyjesz najbardziej kiedy jesteś najbliżej śmierci. Adrenalina przepływająca przez ludzki organizm w momencie, kiedy wydaje ci się, że za chwilę zapadnie ostatnia kurtyna jest tak intensywna, że czujesz się jakbyś posiadał supermoce. Pozwólcie, że trochę zmodyfikuję tą tezę. Żyjesz najbardziej wtedy, kiedy tylne koło traci przyczepność, a motocykl nosem zaczyna celować w kierunku, w którym nie planowałeś. Żyjesz najbardziej, kiedy wbijasz trzeci bieg, a przednie koło nadal jest w powietrzu. Żyjesz najbardziej kiedy masz wrażenie, że nie jedziesz motocyklem, ale bombą atomową z lusterkami i tablicą rejestracyjną. Rozsądek to coś bardzo istotnego, jeśli chodzi o jednoślady. Dziś jednak nas to nie interesuje. Ponieważ postaramy się znaleźć najwścieklejszego nakeda w historii.

Poprawność polityczna

W dobie Fair Trade, Unii Europejskiej i zakamuflowanego socjalizmu wszystkie koncerny, nie tylko motocyklowe, starają się oprócz oddania w ręce ludu produktu ekscytującego i atrakcyjnego zrobić tak, aby był zgodny z wszystkimi konwencjami, rozporządzeniami i niepisanymi zasadami "Aby było wszystkim dobrze". Co jest rzecz jasna pozytywne, bo a rezultacie motocykle są bezpieczniejsze. Jeśli szukamy najwścieklejszego nakeda to obecnie nie ma co szukać go w Japonii. To prawda, Japończycy produkują ekscytujące motocykle, ale chromosomu szaleństwa musimy szukać w Europie. I to wcale nie na pożółkłych kartach historii współczesnej, bo na szczęście istnieje firma znana jako KTM. Wiecie o jakim motocyklu myślę, prawda? Oczywiście, że o Bestii. Marketingowcy zapowiadali nam, że ten sprzęt nas pożre, wypluje kości, a po wszystkim zapali papierosa. Z pewnością dane techniczne silnika to zapowiadały. Wszystko wskazywało na to, że tym 180-konnym V2 będzie można dokonywać inwazji na niewielkie państwa, ale po testach wszyscy dziennikarze motoryzacyjni byli zgodni. Super Duke owszem, był kreskówkowo szybki, ale nikogo nie chciał skrzywdzić. Coś jakbyś codziennie wychodził na spacer z niedźwiedziem polarnym na smyczy. A  co w temacie wściekłych nakedów mają do powiedzenia Włosi? Całkiem sporo. Co prawda obecnie oferta jest wzbogacana sprzętami klasy średniej, ale pamiętacie Streetfightera, lub jak go niektórzy zwali Ducati "Wredny Sukinsyn" Streetfighter. Nie bez powodu już się go nie produkuje. Ludzie z Ducati (szeptem) mówią, że ten motocykl był po prostu zbyt wredny i zbyt niemądry dla śmiertelników, którzy nie chcą każdej przejażdżki kończyć modlitwą dziękczynną. Do tego dochodzą gleby na torze podczas premiery prasowej oraz legenda o śmierci podczas jazd testowych, o której nikt nie chce mówić głośno. Zresztą, Włosi mają naturalną zdolność do budowania motocykli wściekłych, ale o tym za chwilę. Cofnijmy się w czasie 14 lat.

Nowy wiek szaleństwa

Kiedy z początkiem 2000 roku okazało się, że  nasze komputery nie wybuchły, a na świat nie przyszła apokalipsa, w motocyklowym świecie nastała nowa era przepełniona zaawansowanymi rozwiązaniami technicznymi i świeżymi  pomysłami na zaspokajanie niepoprawnych potrzeb wymagającej klienteli. W tamtej dekadzie, po raz kolejny, w kanonie szaleństwa królowali Włosi i Austriacy. Wariactwo Monsterów miało swoje apogeum, kiedy zaprezentowano S4R. Ten motocykl był po prostu chamski. Przypominał opryskliwego, krzykliwego klienta restauracji, który chce roznieść lokal, bo kelner przyniósł za mało bułeczek czosnkowych. Miał moment obrotowy jak V2, ale rozkręcał się jak rzędówka. Był energiczny i niekulturalny, ale przede wszystkim szybki i wściekły. Nie lubił, kiedy jeździłeś nim powoli, a kiedy zaczynałeś jeździć jak wariat, motocykl jakby wołał do ciebie "No co mięczaku, tylko na tyle cię stać?!". Na odpowiedź KTMa musieliśmy czekać do 2004 roku. Mając już doświadczenie z silnikami LC8 pomarańczowi zbudowali Super Duke'a. Nawet doświadczeni kierowcy zaliczali zgaśnięcie silnika przy ruszaniu, a jazda po mieście  poniżej 4000 obr/min przypominała psa próbującego się wyrwać ze zbyt krótkiej smyczy. Kiedy zdecydowałeś, że jesteś mężczyzną i odwinąłeś gaz, Książę przestawał być motocyklem i stawał się działem przeciwlotniczym na dwóch (częściej na jednym) kołach. Felix Baumgartner, człowiek, który skoczył z kosmosu ma takiego. Pomarańczowi dopiero po latach przyznali, że pierwszy Super Duke był lekką przesadą.

Być może wielu to zaskoczy, ale w tamtym czasie swoje karty na stole miała też Ameryka. Erik Buell jeszcze nie wiedział, że Harley-Davidson zakręci mu kurek więc płynąc na fali swojej kreatywności zbudował XB-12S. Sprzęt nie był specjalnie mocny i imponujący, ale po kilkuset przejechanych metrach dochodziło do ciebie, że musisz się na nowo nauczyć jeździć. Przede wszystkim, był to motocykl lekki, na genialnym zawieszeniu i z genialnymi hamulcami. Napędzał go antyczny silnik V2 autorstwa Harleya, który przez Buella był skalibrowany w taki sposób, aby XB nie miał nic wspólnego z emerytami toczącymi się po mieście poniżej dozwolonej prędkości. Motocykl był  śmiesznie krótki i miał niezwykle mały rozstaw osi, siedziałeś na nim jak na krześle w poczekalni do dermatologa. Co w połączeniu z kotłem momentu obrotowego w ramie sprawiało, że Buell częściej jeździł na jednym kole niż na obydwu. Rzecz jasna, skoro silnik zrobił Harley-Davidson nie było mowy o kulturalnej pracy i spokojnym rozwijaniu mocy. Pierwsza dekada XX wieku była okresem innowacji i nowych pomysłów, ale genezy szaleństwa i wściekłości w motocyklach musimy szukać gdzie indziej.

Japan Badass

Patrząc dziś na ofertę i misję japońskich koncernów motocyklowych trudno uwierzyć, jak bardzo hardkorowy był ten naród w latach 80-tych. Pomijając kwestię kosmicznego poziomu pożądania japońskich motocykli w tamtych czasach, inżynierowie mieli gdzieś poprawność polityczną i to, że ktoś sobie może zrobić krzywdę. Królem wściekłych motocykli była wtedy Yamaha. Jest rok 1981. Na rynek wchodzi dwusuwowa RD350LC. Ma niewielki rzędowy, dwucylindrowy silnik, który rozwija 48 KM. Niby niewiele, ale przecież to 350cc, które waży 141 kg. RD była szybsza od niektórych o 15 lat młodszych sześćsetek i bezustannie chciała wstawać na gumę. Coś, czego nie spodziewałbyś się po motocyklu, który w czasie swojej obecności na rynku był nazywany "sprzętem dla dziewczyny". Serio. W latach  80-tych zaczynała panować moda na big bike'i, czyli o wiele zbyt mocne i ciężkie motocykle jak na możliwości swojego podwozia. Co skutkowało ekscytującą  jazdą. Na początku dekady powstała Yamaha XS1100. Późniejsze big nakedy przyzwyczaiły nas do tego, że miały mocarne silniki, które stopniowo budowały moc. XS nie zaprzątając sobie głowy łagodnym oddawaniem mocy i rozpędzała swoje prawie 280 kg do 220 km/h bardzo szybko. A to wszystko na zawieszeniu, które dziś byłoby mniej zaawansowane od tego, jakie znajdziemy w motorowerze w supermarkecie. Jeśli rozmawiamy o najwścieklejszych nakedach, nie sposób wspomnieć o pierwszym V-Maxie 1200.Tak, wiem, że przez wielu jest zaliczany do cruiserów, ale ja mam inne zdanie. Ktoś wtedy w koncernie Yamaha musiał  zwariować. Nie tylko dlatego, że 30 lat temu powstał tak mocny silnik, ale dlatego, że wsadzono go na podwozie, które być może sprawdzałoby się w chopperze klasy 250cc. V4 nie tylko było fizycznie mocne, ale budowało swoją moc bardzo stanowczo, jednak płynnie. Co było przerażające. Sam fakt, że stary V-Max prowadził się jak wanna wcale nie dostarczał ci  relaksu. Zresztą, w latach 80-tych większość nakedów była wściekła, ponieważ inżynierom przyświecał tylko jeden cel - moc. Wszystkie inne zbędne zagadnienia, łatwość prowadzenia czy bezpieczeństwo, schodziły na drugi plan. Ten trend zaczął kiełkować w latach 70-tych. Świat ogarnęła wtedy ogólna mania wolności przekonań. I dokładnie dlatego Kawasaki wpadło na pomysł, aby  zbudować Z1300. Nawet wtedy, w czasach, kiedy uważano, że seks z tylko jedną osobą jest powodem do wstydu, ten sprzęt szokował. Mocą 120 KM, silnikiem sześciocylindrowym, prędkością maksymalną, wszystkim. Zresztą, ekscentryczność Kawasaki zapoczątkowała erę mocy w motocyklizmie w 1973 roku wraz z Z1. Wszystkie mocarne nakedy zielonych sprowadzają się do tego sprzętu. Absolutnie piękny, zupełnie beznadziejny w prowadzeniu i rozwijający niemal 40 lat temu prawie 220 km/h. Kiedyś życie było takie beztroskie...

Dawno temu, w odległej  galaktyce...

Poszukiwania najwścieklejszego nakeda zaprowadziły nas dla lat 40-tych ubiegłego stulecia. Wtedy bowiem w głowach Phillipa Vincenta oraz jego szalonego inżyniera Philla Irvinga zrodził  się pomysł, aby zbudować motocykl, który pojedzie z prędkością 200 km/h. Młodsi czytelnicy pewnie nie zdają sobie z tego sprawy, ale to tak jakby dzisiaj ktoś chciał zbudować motocykl, który będzie latał i przekroczy barierę dźwięku. No i stało się. Oto powstał Vincent Black Shadow. Miał wielkie, jednak dość wysublimowane, ręcznie produkowane litrowe V2, które dysponowało gigantyczną na owe czasy mocą 55 KM. Jak na podwójny amortyzator i dźwigniowe zawieszenie z przodu Black Shadow był stabilny. Aby w pełni uświadomić sobie, jak to było w 1948 roku jechać motocyklem bez owiewek (matkę aerodynamikę inżynierowie poznawali dopiero w latach 70-tych) 200 km/h, musiałbyś uczepić rower do startującego samolotu i usiłować go prowadzić. Jasne, dziś wszystkie Black Shadow są warte fortunę, a szczęściarze, którzy mają je w swoich garażach wyciągają je z nich raz na miesiąc, w niedzielne popołudnie, kiedy jest słonecznie i nie pada, aby zrobić kółko po okolicy. Ale wtedy cały zespół Vincenta był jak gwiazdy rocka. Mieli gdzieś  niebezpieczeństwo, a tym bardziej śmierć, startowali w Tourist Trophy i wpadali w szał, kiedy nie wygrywali. Byli misjonarzami prędkości i głosili słowo mocy. 

Koniec wściekłych nakedów?

Przyznamy się bez bicia, że kiedy KTM zapowiedział przyjście na świat tego maniakalnego Super Duke'a, byliśmy wniebowzięci. Ale nie z powodów, które podejrzewacie. Otóż, świat, zwłaszcza motoryzacyjny, idzie w kierunku bezpieczeństwa, poprawności, elektronicznych systemów wspomagających, życia w zgodzie z przepisami i ochroną środowiska. Koncerny chcą, aby wszystkim było dobrze i aby nikt sobie nie zrobił krzywdy. Chwała im za to. Jednak, w sercu czujemy lekki żal. Po pierwsze dlatego, że przykład Super Duke'a zwiastuje koniec pewnej ery. Ery wściekłych nakedów, które po prostu przestaną być produkowane w sposób, do którego przyzwyczaiła nas bogata historia. Zatem jaki jest najwścieklejszy naked wszechczasów? Czy będzie to Ducati Streetfighter? A może Godzilla, czyli Kawasaki Z1300? Czy też fenomenalnie szybki Vincent Black Shadow? Każdy niech sobie odpowie na to pytanie sam. Miejmy nadzieje, że minie jeszcze sporo czasu, zanim projektanci i inżynierowie zapomną, co to znaczy czuć mocarny pęd wiatru na klacie, kiedy przód motocykla zaczyna celować w niebo.

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
NAS Analytics TAG
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarze
Autor: Igoru 19/04/2014 22:58

*najwścieklejszy

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    NAS Analytics TAG
    na górę