tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem po południowej Europie - część trzecia
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem po południowej Europie - część trzecia

Autor: Grzegorz Stasiak 2009.11.16, 11:11 4 Drukuj

Poniższa relacja została nagrodzona w konkursie na najciekawszą opowieść motocyklową zorganizowanym we współpracy z firmą Halvarssons. Autor otrzymał rękawice Halvarssons Newman o wartości 348 złotych. (dodano 1.12.2009)

Hiszpania bardzo rozczarowuje, a Wenecja niezmiernie zachwyca. Po grillowaniu z Chorwackim gospodarzem, powrót do Polski przez Bośnię i Hercegowinę, Węgry oraz Słowację

„Motocyklem dookoła południowej Europy - czyli jak chciałem, ale nie dotarłem na Gibraltar."

Zapraszamy do lektury trzeciej i już ostatniej części relacji Grzegorza Stasiaka z motocyklowej wyprawy po południowej Europie.

Noclegi we Francji organizowaliśmy przeważnie na dziko, oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku, lub na państwowych kempingach. Tego typu miejsca różnią się od prywatnych pól namiotowych przede wszystkim ceną. We Francji i Hiszpanii biwakowanie na dziko jest teoretycznie zabronione, w praktyce jednak, jest tolerowane przez służby porządkowe. Od czasu do czasu warto zasnąć, mając pewność bezpiecznego snu, dlatego miejsce pod namiot można znaleźć na różne sposoby: obok stojącego na poboczu kampera, na środku wioski lub w pobliżu skupisk wędrownych Romów. Pierwszy wariant grozi nocną libacją alkoholową ze znudzonymi właścicielami samochodu kempingowego, drugi przebudzeniem się ze śpiącym obok włóczęgą, który potraktował nas jak swoich, a ostatni... w najlepszym razie szybką ewakuacją w skarpetkach. Przerobiliśmy wszystkie możliwe sposoby i zdecydowanie najciekawszym jest ten pierwszy.

Przy granicy z Andorą, w jednej ze wsi francuskich, postanowiliśmy zatrzymać się w „centrum". Niewiele to miało wspólnego z rynkiem, ale jakiś kształt był zachowany. Rozłożyliśmy namiot na skrawku trawnika przed domem sołtysa, tuż obok stojącego tam od dwóch dni samochodu kempingowego. Dwoje emerytowanych nauczycieli na stare lata postanowiło pojeździć kamperem i pozwiedzać kraje. Dowiedzieliśmy się, że od dwóch dni siedzą i czekają na nadjeżdżający Tour de France. Szybko się zaznajomiliśmy z nimi przy kolacji. Byliśmy przygotowani na skromny posiłek, a otrzymaliśmy kilkudaniowe menu. Na sam koniec, gospodarze zaserwowali nam, jak przystało na Francuzów, sporą ilość wina... Ostatnie, co pamiętam to gorączkowa rozmowa o globalnej polityce francusko - algierskiej z połowy XX wieku, a potem ktoś zgasił światło... Skutkiem tego był poranny, duży ból głowy.

Jadąc jednostajnym, emeryckim tempem przez kraj serów i podstarzałych prostytutek z placu Pigalle, dotarliśmy po kilku dniach do Andory. Księstwo leżące w sercu Pirenejów przywitało nas niską ceną benzyny w kwocie 0.98 €, co przy francuskiej 1.4 € wydawało się być za darmo. Samą Andorę warto zobaczyć. Państewko jest tak mikroskopijne, że aż sympatyczne samo w sobie. Takie irracjonalne zjawisko w Europie. Ceny, z uwagi na to, że jest to raj podatkowy, kształtują się na podobnym poziomie jak u nas. Poza główną drogą nie znajdziemy innych, więc każdy jest w stanie przejechać od granicy do granicy w ciągu 2 godzin. Wszystkie mijane sklepy oferują towary regionalne lub zagraniczne po normalnych cenach - akceptowanych przez nas. Ponadto mieliśmy możliwość zjedzenia śniadania w dużym domu towarowym, gdzie wszystkiego można było spróbować. Widać naszych tu jeszcze nie znają...

Z głowami pełnymi opowieści o pięknej Hiszpanii przekroczyliśmy granicę w La Farga de Moles. Gwałtowne załamanie pogody zaskoczyło nas po minięciu Pirenejów. Niebo spowijały dawno przez nas nie widziane chmury deszczowe, tworząc ołowiany, przygnębiający widok. Wystarczył przejazd przez kilka miasteczek i przekonaliśmy się, że opinie o słonecznej i malowniczej Hiszpanii są mocno przesadzone. A może to opinie kogoś, kto wybiera z katalogu jedną nadmorską miejscowość, wykupuje wczasy All Inclusive i oprócz pokoju w hotelu i piasku na plaży, nie widzi nic podczas całego pobytu w tym kraju? My widzieliśmy obskurne, odrapane domy, biedne wioski śmierdzące nawozem, śmiecie walające się przy drodze, suszę, szarość i pył. I byliśmy coraz bardziej zawiedzeni. Mieliśmy chyba wyjątkowego pecha podczas tego odcinka trasy. Mimo tego, parliśmy na południe z nadzieją, że może wybrzeże poniżej Barcelony będzie lepsze. Niestety, gdy dotarliśmy w rejony tegoż miasta, a później Tarragony i Walencji, nic się nie zmieniło. Pojawiło się tylko więcej brudnych plaż. Po kilkuset kilometrach drogami Hiszpanii dojrzeliśmy do decyzji o powrocie. Krajobraz i pogoda w tych rejonach wydawały się być nie do wytrzymania. Czy zrobiliśmy źle? Wydawać się może, że zadecydowaliśmy zbyt pochopnie, jednak, aby to zrozumieć, trzeba by być na miejscu. Wracając teraz wspomnieniami, zastanawia się człowiek, czy dobrze zrobił. Cóż, decyzja została podjęta nieodwracalnie.

Droga powrotna została wyznaczona wzdłuż hiszpańskiego wybrzeża, skąd dostaliśmy z powrotem na francuskie Lazurowe Wybrzeże. Jak pisałem wcześniej, Pireneje były miejscem, gdzie pogoda diametralnie się zmieniała w ciągu kilku godzin. Od skwaru, do deszczowego ziąbu. Francja przywitała nas upałami i pustymi drogami. Humory od razu się poprawiły i jadąc wzdłuż Morza Śródziemnego, zwiedziliśmy dokładnie Montpellier, Marseille, Tulon, St. Tropez, Niceę i Cannes. Z tego ostatniego miasta, skierowaliśmy się do Włoch, poprzez Alpy Francuskie. Znowu zostaliśmy wciągnięci w wir zakrętów i motocykli. Radość nie trwała długo. Po kilku godzinach wjechaliśmy na płaskie tereny rolnicze u podnóża Alp - do Lombardii i Toskanii.

Cały dzień spędziliśmy na „zwiedzaniu" najbardziej rozwiniętej pod względem rolniczym i przemysłowym części Włoch. Brzmi to pięknie, jednak w rzeczywistości ciągnące się kilometrami uprawy i gospodarstwa rolne nudziły nas niemiłosiernie. Dodatkowym denerwującym elementem był styl jazdy włoskich kierowców. Legendarne gorące temperamenty Włochów, nastawiły nas na ułańską walkę o każdy centymetr drogi. Ci jednak nas zaskoczyli. Włosi jechali w ślimaczym tempie, mogącym wkurzyć nawet polskiego, niedzielnego kierowcę. Nikt nikogo nie wyprzedzał, nie przyśpieszał, przez, co tworzyły się bardzo wolno sunące gąsienice samochodów. W pewnym momencie mój zasób niewybrednych epitetów został wyczerpany. Trzy dni jazdy w tamtych rejonach zapadną mi na długo w pamięć. Jedna tylko rzecz budziła mój duży szacunek - Włosi zawsze ustępowali miejsca motocyklistom, bez złośliwych blokad, jak to często bywa u nas. Można było jechać środkiem drogi lub chodnika (w zależności od natężenia ruchu), po podwójnej ciągłej i każdy zjeżdżał na prawą stronę. Zgadzam się, że łamanie prawa o ruchu drogowym jest niewskazane, jednak upał, zmęczenie, zapakowany motocykl i tysiące kilometrów zmieniają taktykę jazdy.

Ojczyzna Fiata przygotowała dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Tereny rolnicze nie obfitują w pola namiotowe, więc pod koniec dnia musieliśmy dojechać w pobliże Alp. Tam mieliśmy nadzieję przenocować. Niestety nie zdawaliśmy sobie sprawy, ilu turystów szturmuje te okolice i jakie ceny tu obowiązują. Dziesiątki kempingów zlokalizowanych nad wybrzeżem jeziora Lago di Garda, jeden koło drugiego, oferowały miejsca dla dwóch osób i namiotu za minimum 45€, a bywało, że i drożej. Wyjątkiem był kemping miejski za 38€, niedostępny jednak z powodu przepełnienia. Zdenerwowani zbliżającą się nocą, wjechaliśmy przez uchylony szlaban. Obszar o powierzchni ok. 2 hektarów był zajęty przez ponad 1500 osób, jak nas poinformowano. Nie znaleźliśmy ani jednego wolnego boksu, więc nie pytając nikogo o zgodę, w desperacji rozbiliśmy namiot koło pary rowerzystów, którzy zajmowali pełnowymiarowy kwartał przygotowany pod samochód kempingowy.

Następny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Wenecji oraz próbie dotarcia do Słowenii. Wbrew powszechnym opiniom, w Wenecji nie czuliśmy zapachu cuchnącej wody i ryb. Faktem jest, że miasto jest niesłychanie zniszczone i niewyremontowane, ale robi wrażenie. Ujrzałem pierwszy raz metropolię, w której nie ma ani jednego samochodu. Człowiek cofa się w czasie widząc takie widoki. W samym mieście rozpoznaliśmy również kilku aktorów, znanych z polskich, niskobudżetowych tasiemców. Zdjęć im nie zrobiliśmy, gdyż jakiś poziom trzeba trzymać.

Do granicy ze Słowenią nie mieliśmy żadnych przygód poza kolejną walką z nawigacją. Źle oznaczone ślimaki zjazdowe, nowo wybudowane drogi i późna pora powodowały błądzenie. Sporo czasu nam zajęło dotarcie do wybrzeża tego małego kraju. Jak co wieczór, pojawiło się pytanie, co z noclegiem? Kempingi może nie były drogie, ale zawsze szkoda kilku €. Spanie na dziko są w Słowenii, jak i w Chorwacji jest bezwzględnie zabronione i ścigane przez służby porządkowe, tak więc mieszkańcy boją się udzielać pozwolenia spania nawet na prywatnych działkach! Kilka prób dyskusji ze Słoweńcami nie dało pozytywnych rezultatów. Dopiero w jakieś zapomnianej wiosce spotkało nas dużo życzliwości ze strony tubylców. Alkohol ułatwia pertraktacje międzyludzkie, a nasi gospodarze byli już bardzo łatwi w kontakcie. Spod budki z piwem ruszyli na swoich skuterach ochoczo, żeby pokazać nam miejsce, w którym możemy zanocować. Co kraj to obyczaj. Trudno nam było dogonić pijanych skuterzystów.

Wylądowaliśmy na działce, obok opuszczonego stadionu do siatkówki. Woda z kranu, zadaszenie, stoliki i liczne drzewa owocowe gwarantowały spokojną noc. Dostaliśmy zapewnienie, że jest tu bezpiecznie, a policja nic nam nie zrobi. Czy jednak tubylcy nie zatęsknią za towarzystwem w nocy - tego nie wiedzieliśmy i woleliśmy się zabezpieczyć rozpinając wokół namiotu sznurki i wieszając aluminiowe kubki na motorze. Obyło się bez przygód tym razem, a miejsce okazało się doskonałe. Na kolację zjedliśmy figi rosnące nad stołem, a spanie było wygodnie jak nigdy, dzięki grubej warstwie trawy.

Kolejne dni spędziliśmy na podróży wzdłuż wybrzeża Chorwacji, w kierunku Dubrownika. Byliśmy zaskoczeni pustymi drogami i brakiem turystów. Kryzys spowodował mniejszy ruch w turystyce, a co za tym idzie - możliwość targowania się na kempingach i kwaterach. Chorwacja niewiele się zmieniła od mojej ostatniej wizyty kilka lat temu. Nadal wygląda przyzwoicie wzdłuż morza. Wystarczy jednak wjechać w głąb kraju, a ujrzymy setki zrujnowanych i opuszczonych wsi oraz miasteczek. Zdarza się czasami, że elegancka droga nagle się kończy i musimy jechać szutrem przez wiele kilometrów. Niezmiernie irytował mnie system oznakowań drogi w północnej części Chorwacji. Wszystkie znaki prowadziły na autostradę, co nie dawało nam możliwości podróżowania bezpłatnymi drogami. Jedyną szansą jest dokładne sprawdzanie mapy i uważne czytanie nazw mijanych wiosek.

Po wielogodzinnej jeździe przeplatanej kąpielami i nocami na prywatnych kempingach dotarliśmy w pobliże miasta Makarska. Wynajęliśmy tam apartament za 30 €, tuż przy plaży. Przez kilka kolejnych dni robiliśmy wypady do pobliskich atrakcji turystycznych. Zwiedzanie Dubrownika, Stonu, Trogiru czy wyspy Brać zasiedlonej przez kolibry, są standardowymi elementami każdej turystycznej wyprawy do tego kraju. Wieczory spędzaliśmy na grillowaniu na tarasie apartamentu i kąpielach w morzu. Nasz gospodarz, z początku niechętnie odnosił się do spoufalania się z klientami, jednak po jakimś czasie przystał na naszą propozycję grillowania. Do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć, jak można pić ich narodowy trunek Cujkę (destylat z owoców - odpowiednik naszej śliwowicy). Toż to jest prawdziwy rozpuszczalnik, po którym kac nabiera nowego znaczenia.

Po tych kilku dniach lenistwa, skierowaliśmy nasze kroki w kierunku Bośni i Hercegowiny. Tuż przed Splitem odbiliśmy na północ, w kierunku Jajcy i Banja Luki. Droga przez BiH jest zaskakująco dobra i wygodna. W tym kraju znacznie trudniej było znaleźć oznaki niedawnej wojny. Mieszkańcy w błyskawicznym tempie odbudowali lub wyremontowali zniszczone domy, w odróżnieniu od Chorwatów, którzy tego nie robią. Oni, na terenach wiejskich stawiają nowe budynki, tuż obok zniszczonych. Pamiętam jeszcze sprzed kilku lat, groźne kontrole na granicy BiH. Teraz niewiele z tego pozostało. Uśmiechnięci celnicy wpuszczają wszystkich do kraju bez dokuczliwej kontroli, a ceny zachęcają do turystyki.

W ciągu jednego dnia minęliśmy Bośnię i zdecydowaliśmy się na spokojny nocleg na małej stacji benzynowej na Węgrzech. Wygodny trawnik, całodobowy sklep i łazienka doskonale nam wystarczyły. Ciekawe miny mieli klienci stacji, gdy w środku nocy mijałem ich w piżamie, niosąc ze sklepu kolejne wino rocznik Środa.

Kolejne dwa dni spędziliśmy na powolnej podróży przez Węgry i Słowację. Z tą ostatnia mieliśmy znowu problem, gdyż przepisowa prędkość na pustych drogach potrafiłaby rozwścieczyć nawet kierowcę walca drogowego. Strach przed złodziejskimi łowami słowackich „stróżów prawa" spowodował moją kolejną niechęć do tego niegdyś wspaniałego kraju.

Polska przywitała nas jako jedyny kraj (!) dziurami, korkami, ciągnącym się w nieskończoność terenem zabudowanym i milionami nakazów i zakazów. Pomimo tego, miło było znowu wrócić do domu, który się zna i kocha, a z policją można się dogadać w ojczystym języku.

Z ciekawostek zaobserwowanych podczas wyjazdu:

- Motocykliści w większości krajów starej Unii, traktowani są z szacunkiem i ostrożnością. Jednoślad to pojazd „uprzywilejowany" i może lekko naginać przepisy o ruchu drogowym.
- Najlepiej podróżowało mi się po Austrii, Szwajcarii, Francji i na Węgrzech.
- Najniebezpieczniej jeżdżącymi kierowcami, byli Bośniacy (wymuszenia i spychanie motocykla to norma) .
- Najbardziej denerwującymi kierowcami (wolna jazda i sztuczne korki) są Włosi.
- Najbrzydszy kraj - Hiszpania.
- Najładniejszy kraj - trudno określić, gdyż każdy posiadał inne walory.
- Najbardziej złośliwymi, nieuczciwymi i podstępnymi funkcjonariuszami są słowaccy i czescy policjanci. Strach tam jeździć. (Chciałem to zdanie zmiękczyć humorem, ale nie da się.)
- Włoscy motocykliści, jako jedyni, nie pozdrawiają się ruchem ręki lub nogi (prawdziwy festiwal Wsi i Obory).
- Pogoda była zaskakująco łaskawa, a temperatury nie spadały poniżej 28 st. C.
- Średnie spalanie obciążonego Transalpa kształtowało się na poziomie nie większym, niż 4.5l/100 km.
- Drogi we wszystkich opisywanych przeze mnie krajach są w bardzo dobrej kondycji.
- W ciągu ponad 3 tygodni, przejechaliśmy 9024 km, często nadkładając drogi i zmieniając kierunek. Autostrad praktycznie nie używaliśmy, poza kilkoma dojazdówkami.
- Opony zostały zdarte prawie do zera, a te resztki kostek które pozostały, zaczęły niepokojąco pękać u podstawy.

Zapraszamy do zapoznania się z poprzednimi częściami relacji oraz z pełną galerią zdjęć

Więcej na www.transalpclub.pl. Dziękujemy serdecznie firmie Redline za ufundowanie ubioru motocyklowego.

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
halvlogo
rekawice newman 01
Wyprawa na Gibraltar 8 lipca poranek przerwa na kawe w okolicy Montpellier
Wyprawa na Gibraltar asfaltu brak
Wyprawa na Gibraltar Grzesiek
Wyprawa na Gibraltar Hiszpania
Wyprawa na Gibraltar jezioo
Wyprawa na Gibraltar zakopany
Wyprawa na Gibraltar przy granicy Francja Wlochy
Wyprawa na Gibraltar sesja
Wyprawa na Gibraltar tepa maszynka
Wyprawa na Gibraltar Woda ciepla ale rybek malo
Wyprawa na Gibraltar z klifu
Wyprawa na Gibraltar plecaczek
Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę