tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Wyprawa motocyklowa do Azji Centralnej - strona 2
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Wyprawa motocyklowa do Azji Centralnej - strona 2

Autor: Justyna Jakubowska 2008.10.03, 15:37 11 Drukuj

Wjeżdżamy na wysokość 4200 m n.p.m. Odpoczywamy chwilę w klimatycznej chatce, na totalnym wygwizdowie. Obsługiwani przez skośnookich Kirgizów, których dużo w Tadżykistanie, pijemy ciepłą herbatę i jemy zupki jeszcze z Rosji. Bolą nas głowy i czujemy się nieswojo. Na tej wysokości brakuje tlenu i człowiek czuje się, jak na gigantycznym kacu.

Dojeżdżamy do Murgab. I znów rejestracja w punkcie milicji. Drobne zakupy na miejskim targu, gdzie można kupić wszystko - od artykułów spożywczych, przez leki, kończąc na benzynie. Żyją tu praktycznie tylko Kirgizi, noszący charakterystyczne, wysokie białe czapki z ciemnymi haftami.

NAS Analytics TAG

Jedziemy dalej kierując się na Kirgistan, a dokładniej na jezioro Karakul. Przed nami najwyższa przełęcz Pamiru AkBajtal 4655 m n.p.m. Pogoda pogarsza się. Zaczyna padać deszcz, a zaraz za nim śnieg!! Jedziemy w śnieżycy z minimalną prędkością, widoczność na parę metrów, co chwila trzeba przecierać szyby kasków, ściągając solidną warstewkę śniegu. Gdy zjeżdżamy trochę niżej, śnieżyca przechodzi. Zatrzymujemy się przy jurtach otoczonych stadami koni i jaków. Korzystamy z zaproszenia do jednej z jurt na ciepłą herbatę i kefir z jakowego mleka. Niesamowite przeżycie. Widzimy prawdziwe życie Kirgizów w tych trudnych warunkach klimatycznych. Jurta jest ciepła i bardzo przytulna. W środku jest piec, a wokoło siedziska. Starsza kobieta własnoręcznie plecie dywan. Sympatycznie rozmawiamy z liczną rodziną. Przychodzi miejscowy weterynarz. Jest bardzo gadatliwy, oglądamy razem "gospodarstwo" i zwierzynę, robimy zdjęcia z jakiem.

Góry Pamir - rewelacja. Wyjątkowe i oryginalne. Droga prosta, biegnąca na płaskowyżu pomiędzy czerwono-piaskowymi pagórkami i skalistymi, ośnieżonymi szczytami gór sięgającymi 7000 m n.p.m.

Jesteśmy na wysokości 4000 m n.p.m. i dojeżdżamy do granicy tażdżycko-kirgiskiej. Sympatyczni pogranicznicy po stronie Tadżykistanu spisują tylko nasze dane do trzech różnych zeszytów i życzą szczęśliwej podróży. Do Kirgistanu jeszcze 17 km. I znów standardowe formalności, na szczęście bez opłat i jesteśmy w krainie jurt, koni i wielkich przestrzeni. Spotykamy wesołą rodzinę Polaków: tata, mama, dwie córki i babcia w starym Gazie - "ogórku" robią tą samą trasę, co my, tylko w drugą stronę.

Wyjeżdżamy z Pamiru, ośnieżone szczyty znikają w lusterkach. Przemierzamy parę kilometrów równiny i znów wjeżdżamy w górzysty teren. Droga jest fatalna, niby asfalt, ale usiany męczącymi dziurami z fragmentami kamienistego szutru. Dojeżdżamy do Sary-Tasz. Tankujemy 7l benzyny z beczki, płacimy dolarami po kiepskim kursie. W miasteczku, 80 km przed Osz, udaje się w końcu wymienić trochę dolarów w sklepie mięsnym. Bardzo głodni, jemy pyszną jajecznicę w kafe, gdzie spotykamy dwóch Polaków - rowerzystów. Siebie i rowery przetransportowali samolotem i jeżdżą po Kirgistanie. Wspólnie rozbijamy obóz i palimy ognisko.

Mijamy Osz i kierujemy się na Biszkek. Asfalt idealny, droga kręta i malowniczo położona - w dole podłużne błękitne jezioro, w górze barwne góry. Naprawdę pięknie, choć widoczna cywilizacja psuje klimat. Śpimy niedaleko miejscowości Toktogul nad urokliwym jeziorem otoczonym różnokształtnymi pagórkami.

Następnego dnia dojeżdżamy do rozjazdu na Biszkek i Issyk-Kul. Jedziemy na to drugie. Bardzo przyjemna trasa - dobra szutrówka wzdłuż rwącej górskiej rzeki. Często mijamy cmentarze muzułmańskie - duże grobowce z półksiężycami. Wkrótce zjeżdżamy z trasy w jeszcze podrzędniejszą polną drogę, do jeziora Song-Kul. Prowadzi nas GPS, na azymut. Wydawało się 5 km w bok i tyle, okazuje się jednak, że do pokonania mamy parę przełęczy... Jedziemy i jedziemy, przecinamy rzeki, pniemy się coraz wyżej. Droga raz się zwęża, raz ginie w pastwiskach i znów się pojawia. Strome podjazdy i rozrzedzone powietrze na tej wysokości dają się we znaki naszym dzielnym rumakom. Na jedynce, na pełnym gazie brakuje mocy. "Babcia" Darka kilka razy się krztusi i wywraca. Trzeba przyznać - jest ciężko, ale widoki zapierają dech w piersiach. Słońce coraz niżej. W końcu, zdobywając ostatnią przełęcz, naszym oczom ukazuje się jezioro i zielona dolina z kilkoma jurtami, stadami koni, krów i owiec. Zjeżdżamy do samej wody. Kompletnie dzikie jezioro ma niepowtarzalny klimat. Siedzimy dłuższą chwile, wpatrzeni w ten piękny obrazek.

Wracamy tą samą drogą. Niestety noc dopada nas, wcześniej niż się spodziewamy. Bez kolacji rozbijamy namioty. Prosimy babuszkę z pobliskiej jurty o coś do jedzenia. Babcia nie mówi w ogóle po rosyjsku, ale mimo to rozumie, o co nam chodzi, bo w chwilę potem przynosi gorącą herbatę i własne wyroby: masło, mleko, kefir, lepioszki (bułki) i kajmak. Kajmak to ani masło, ani śmietana, ani ser, a wszystko po trochu - ma specyficzny smak. Mamy niezłą ucztę!

Wracamy na główną trasę. Dojeżdżamy do strefy jeziora Issyk-Kul. Stoimy przed szlabanem i kombinujemy jak ominąć obowiązkową opłatę wjazdową 500 Somów za motocykl. Wkurza nas to okrutnie, bo Kirgizi płacą po 50 Somów, a nasze 500 jest przeznaczone na ostatni bak paliwa w Kirgistanie! Mateusz niewiele myśląc "odwraca się na pięcie" i omija szlaban polną drogą. My i Darek, intensywnie kłócąc się z młodym cwaniaczkowatym cieciem, płacimy po 500 Somów i przejeżdżamy legalnie szlaban. Grożą nam wezwaniem milicji za Mateusza i dziesięciokrotnie większym mandatem. Trudno, co będzie, to będzie.

Dojeżdżamy do największego jeziora Kirgistanu i jedziemy wzdłuż jego północnego brzegu. Faktycznie ogromne - woda po horyzont, jak morze. Ale niestety jesteśmy rozczarowani. Mimo otaczających gór miejsce to "śmierdzi" komercją. Mnóstwo wczasowiczów opalających się na piaszczystych plażach, przybrzeżne miasteczka to kurorty i bary. Dużo Rosjan i Kazachów przyjeżdża tu wypocząć. Robimy sobie przerwę - kąpiemy się w zimnej i słonawej wodzie Issyk.

Objechawszy jezioro "od góry", odbijamy na Almate i zbliżamy się do granicy z Kazachstanem. Zachodzi słońce i formalności graniczne załatwiamy już po ciemku. Po stronie kazachskiej idzie wyjątkowo sprawnie i szybko. O dziwo, nie dostajemy dokumentu "wriemiennyj wwoz". Dopytujemy się o niego, jednak celnik mówi "nie nada". Jedziemy więc dalej i wkrótce znajdujemy miejsce na nocleg.

Zwiedzamy drugi, co do wielkości kanion na świecie (po amerykańskim) - Czarny Kanion. Fotografujemy ze wszystkich stron wysokie ściany kanionu i siedzimy chwile nad jego sprawczynią - rzeczką. Jedziemy na Almata. Na trasie spotykamy parę Polaków na Africe, jadących z Singapuru do Polski najdłuższą drogą, jaka może być - przez całą Azję, Afrykę i Europę! Siedzimy w kafe, długo rozmawiamy i rozstać się nie możemy. W końcu życzymy sobie "szerokiej drogi" i odjeżdżamy dalej do Almat.

W Almatach tankujemy i wymieniamy pieniądze w kantorze. Podchodzi do nas chłopak i mówi, że jest motocyklistą i zaprasza nas na nocleg do ich klubu motocyklowego. Jest już późno, więc decydujemy się zostać i zobaczyć z bliska życie kazachskich motocyklistów. Kwaterują nas w garażu, w którym remontują sprowadzane motocykle z Niemiec, Japonii, USA i Emiratów Arabskich. Jemy co nie co i jedziemy "wieloosobowym" samochodem, sporą grupą zwiedzać Almatę nocą, a docelowo do baru motocyklowego "Żest". Miasto wygląda... jak miasto - nowoczesne, zakorkowane, pełno ludzi, światełek, centr handlowych itp. Klub "Żest" - rewelacja: świetna muzyka - kapela na scenie, klimatyczna sceneria, striptizerki na barze, jedyny minus - piwo po 10 zł. Świetnie się bawimy prawie do rana.

Rano dalej w trasę. Tniemy, ile się da na Astanę. Dojeżdżamy nad jezioro Balchasz i szukamy noclegu. Chcąc dojechać do samej wody, wjeżdżamy w jakieś dziwne miejsce. Pełno tu ruin jakiś fabryk, czy innych wielkich budynków, które zapewne lata swej świetności przeżywały w czasie sowieckiego sojuza. Teraz to wszystko niszczeje i rozkłada się na naszych oczach. Okazuje się, że jesteśmy przy rosyjskiej bazie wojskowej, a pobliskie miasteczko jest zamknięte. Wojskowi mówią, że nad jezioro możemy dojechać i rozbić namioty. Jesteśmy nieco przerażeni tym miejscem, ale jest już za późno na odwrót. Śpimy na wysokiej skarpie, nad samym jeziorem. Widok jest piękny - ogromny księżyc odbijający się w falującej wodzie ogromnego jeziora. Balchasz to pół słone i słodkie jezioro. Na środku podobno jest wodospad, który oddziela i nie pozwala na zmieszanie się wód. W Biblii jest napisane, że jest na ziemi właśnie takie jezioro w połowie słodkie, a w połowie słone, a naukowcy podejrzewają, że chodzi właśnie o Balchasz.

Dojeżdżamy do Astany oblanej wielkim czerwonym słońcem. Miasto widać już z 30 km, jak wyrasta z pustego stepu. Staramy się za bardzo w nie wjeżdżać i dalej kierujemy się na Pietropawłowsk i Czelabińsk.

Jesteśmy na granicy. Kazachscy celnicy doczepiają się, że nie mamy "wriemiennego wwozu", tego samego, o który wypytywaliśmy przy wjeździe. Murem stoimy, że nam go nie wydano i to nie jest nasza wina. Grożą sądem, ale jesteśmy nieugięci. Biorą nas więc na rewizję. Przeszukują bardzo dokładnie każdy nasz bagaż z podejrzeniem przemycania narkotyków. W końcu "wszyscy motocykliści to narkomani", a my wracamy z Kirgistanu, kraju gdzie marihuana rośnie za każdym zakrętem. Bardzo nas denerwuje ich podejście do nas, ale cóż, kontrola to kontrola. Wyprowadzają nas w końcu z równowagi, gdy każą Maćkowi pokazać żyły, a Darkowi rozkręcać motocykl. W końcu nas puszczają. Strona rosyjska przyjęła nas już spokojniej, milej i przyjemniej. Rozbijamy się tuż za granicą w krzakach.

Jedziemy na zachód, do domu typowym tranzytem. Robimy po 600 - 700 km dziennie i każdy z nich wygląda podobnie. Wstajemy, zwijamy obóz, jemy śniadanie i wyjeżdżamy w trasę. Po 200 km stajemy na tankowanie i kawę. W środku dnia jemy obiad w przydrożnym, niedrogim kafe. Za kolejne 200 km znów pijemy kawę, tankujemy i robimy zakupy spożywcze. Gdy zachodzi słońce, szukamy miejsca na nocleg. Rozbijamy namioty, jemy kolację, myjemy się w rzece i pierzemy. Wstajemy rano... itd.

Dojeżdżamy do Toliati. Umawialiśmy się z Olą i Saszą, że znów ich odwiedzimy. Zabierają nas na biwakowanie na wyspę na Wołdze. Wyjeżdżamy z miasta, zostawiamy motocykle na kei, zabieramy wartościowe i potrzebne rzeczy i płyniemy motorówką śmiesznego kapitana Bogdana na miejsce Saszowego obozowiska. Dużo Rosjan z pobliskich dużych miast, żyje w lato w ten sposób. Tu jest bardzo przyjemnie - czysta woda, góry, przyroda, spokój, kuchenka na ognisku, a w mieście duchota, mnóstwo komarów, szaro i brudno... Postanawiamy posiedzieć tu jeden dzień, nie robiąc absolutnie nic. Tylko relaks i odpoczynek. Pływamy w rzece, co chwila coś gotujemy i jemy, pijemy co nieco z sympatycznymi Rosjanami. Dzień upływa pod hasłem " wielki spokój", ale pod jego koniec zaczyna nam brakować motocykli. W końcu pierwszy dzień bez jazdy!! Wieczorem oczywiście biesiada.

Następnego dnia kapitan Bogdan odwozi nas z powrotem do naszych stęsknionych rumaków. Pakujemy się i żegnamy z naszymi Rosjanami. Gnamy dalej na zachód. Słońce nam sprzyja - dzień coraz dłuższy. Przy samej granicy łapie nas deszcz. Pierwszy poważny deszcz od początku podróży. Ubieramy kombinezony przeciwdeszczowe Louis, które dostaliśmy od firmy M&M motocykle oraz rękawice i buty przeciwdeszczowe Held od firmy Powerbike. Jedziemy niewzruszeni deszczem pod samą granicę.

Procedury graniczne idą sprawnie i szybko. Celnicy ukraińscy próbują wyłudzić kasę, ale się nie dajemy. Już wiemy, żeby nie wpisywać "tranzyt" przez Ukrainę, tylko "turizm". Zbliżamy się coraz bardziej do kochanej Polski. Jedziemy na Kijów. Strasznie nas denerwują ciągłe objazdy i remonty dróg. Pełno patroli milicji czyhających na nasze Grywny. Kijów omijamy sprytnym objazdem od północnej strony. Dalej na Sarny i Kowel. Robimy ostatnie zakupy spożywcze i ostatnia granica!

Mijamy długą kolejkę samochodów i ekspresowo wyjeżdżamy z Ukrainy. Po naszej stronie trochę czekamy na odprawę celną. Jesteśmy w Polsce!!!

Przy samym Chełmie, 150 km od domu, siada ładowanie w BMW. Okazuje się, że zerwał się pasek wieloklinowy. Dobrze, że tutaj, a nie gdzieś w dzikim Pamirze. Jedziemy dalej, Mateusz bez świateł, na tyle, na ile pozwoli nam jego akumulator. W Lublinie zajeżdżamy na prawdziwy "polski kebab", o którym marzyliśmy pół wyprawy. Spotykamy się z Africanerami - Michałem z Lubartowa i moim bratem Kubą. Żegnamy się z Darkiem, który odjeżdża do siebie - do Bielska Podlaskiego. My ruszamy w stronę Kozienic. W Puławach pada akumulator w BMW i dalej, ostatnie parę kilometrów BMW jest holowane przez Kubę.

I tak 27 sierpnia, po 40 dniach w trasie, przejechawszy 16 000 km szczęśliwie dotarliśmy do domu. Całą drogę przebyliśmy na jednym komplecie opon firmy Heidenau, model K60, które okazały się bardzo dobrym wyborem. Podróż należy do jak najbardziej udanych, pełnych wrażeń i przygód. Co zobaczyliśmy, to nasze. Powrót do szarej codzienności nie był łatwy. Już po dwóch dniach tęskniliśmy za motocyklem i bolącymi pośladkami.

Już siedzimy nad mapą i planujemy trasę na przyszły rok...

Zapraszamy do zapoznania się z relacją wideo z całej wyprawy.

Dziękujemy bardzo:

Firmie Powerbike za mega-zniżki na oleje i smary BelRay, ochraniacze przeciwdeszczowe Held;
Firmie Motorad za opony i dętki Heidenau w atrakcyjnej cenie, dzięki którym nie złapaliśmy żadnej gumy!!
Firmie M&M motocykle za kombinezony przeciwdeszczowe i worki Louis.
Dziękujemy również portalowi scigacz.pl, czasopismu Motovoyager i Scenie 26-900 za patronat nad wyprawą.

muzeum maszyn wojskowych Rosja Toliati
Pamir
nad Wolga
nocleg na Kazachskim stepie
nocleg na Uralu Rosja
nocleg w Rosji
odpoczynek przy arbuzie Kazachstan
osniezone szczyty Pamiru
rogi czesty widok w tadzykistanie
Pamir dluga droga
przelecz Ak-Bajtal 4655 m n p m Tadzykistan
Pamir Tadzykistan Magda Kirgizka Justyna
Pamir gesiego
Kazachstan Czaryn Kanion
Registan Samarkanda Uzbekistan
stacja benzynowa Kazachstan
Tadzykistan
Tadzykistan G Zarawszan
Tadzykistan oszalamiajacy widok
Tadzykistan Pamir droga
Tadzykistan Pamir inna perspektywa
Tadzykistan Pamir postoj
wzdluz granicy Chin
Wolga
Uzbekistan Samarkanda
darek z wiecznie zywym Laninemw Murgab Tadzykistan
bazar w Samarkandzie
Darek na osiolku Tadzykistan
sniadanie w Pamirze Tadzykistan spawanie stelaza Kazachstan Uzbek
NAS Analytics TAG

Komentarze 11
Poka¿ wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze s± prywatnymi opiniami u¿ytkowników portalu. ¦cigacz.pl nie ponosi odpowiedzialno¶ci za tre¶æ opinii. Je¿eli którykolwiek z komentarzy ³amie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usuniêty. Uwagi przesy³ane przez ten formularz s± moderowane. Komentarze po dodaniu s± widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadaj±cym tematowi komentowanego artyku³u. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu ¦cigacz.pl lub Regulaminu Forum ¦cigacz.pl komentarz zostanie usuniêty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz równie¿

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualno¶ci

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep ¦cigacz

    na górê