Ścigacz.pl

W Polsce stacje ładowania pojazdów elektrycznych wyrastają jak grzyby po deszczu, ale wraz z ich rosnącą liczbą pojawił się nowy problem - złodzieje upatrzyli sobie grube, miedziane kable tych urządzeń.

Ostatnio ofiarą takiej działalności padły dwie ładowarki w Mysłowicach.

Kiedyś o kradzieżach kabli ze stacji ładowania słyszeliśmy głównie z Niemiec, ale teraz problem przeniósł się na nasze podwórko. Nic dziwnego - polska infrastruktura ładowania stale się rozwija, napędzana m.in. przepisami ustawy o elektromobilności. Zgodnie z nią ładowarki muszą być instalowane przy budynkach niemieszkalnych z parkingami na co najmniej 20 samochodów, co oznacza, że niemal wszystkie duże sklepy samoobsługowe są zobowiązane do ich montażu.

Niektóre sieci wybierają oszczędne rozwiązania, instalując tanie stacje ładowania prądem zmiennym o mocy 11 kW, które naładowanie auta mogą zmieniać w kilkugodzinną operację. Inni traktują jednak przepisy poważnie, inwestując w szybkie stacje prądu stałego (DC). Biedronka, na przykład, instaluje ładowarki DC od Powerdot, które przyciągają kierowców, ale niestety również złodziei.

Kradzieże kabli to plaga, która może narastać.  O problemie napisał m.in. radny Mysłowic, Adrian Panasiuk. W jego mieście ostatnio okradziono dwie stacje przy ulicach Wielka Skotnica i Laryska. Dlaczego złodzieje zaczęli interesować się stacjami ładowania? Drogie przewody mają kilka centymetrów średnicy i składają się z miedzianych przewodów, które są łakomym kąskiem dla złodziei. Cena nowego kabla może sięgać tysięcy złotych, ale na skupie złomu złodzieje dostają za kilogram miedzi kilkadziesiąt złotych, co pokazuje, jak ogromne są straty w porównaniu do ich "zysku".

Niestety, kradzież takiego kabla jest banalnie prosta. Wystarczą nożyce do cięcia metalu i odrobina zuchwałości. Ładowarki mają zabezpieczenia, które uniemożliwiają porażenie prądem, więc ryzyko jest minimalne. Amatorzy miedzi działają błyskawicznie, a nawet monitoring stacji nie zawsze pomaga. Kradzież trwa tak krótko, że policja lub operatorzy monitoringu nie mają szans, by interweniować na czas.

Eksperci przewidują, że problem może narastać, bo stacji ładowania będzie coraz więcej. Na dodatek naprawa wymaga czasu, a więc uszkodzone punkty będą wyłączane z użytku. Być może "łowcy katalizatorów" przerzucą się teraz na łatwiejszy cel…