Sanok i Solina, co warto zobaczyć? Komańcza, Cisna, Baligród, Lesko i trasa motocyklowa na 1 dzień (TPM #43)
Przebieg trasy: Grabownica Starzeńska-Sieniawa-Komańcza-Cisna-Wołkowyja-Baligród-Lesko-Bezmiechowa-Tyrawa Wołoska-Mrzygłód-Grabownica Starzeńska (łącznie około 220 km)
W okolicach Sanoka, którego tym razem nie będziemy zwiedzać, choć jest pełnym zabytków uroczym miasteczkiem, jest niewielka miejscowość. czyli Grabownica Starzeńska. Mieszka tutaj mój znakomity kumpel i podróżnik motocyklowy Janusz Cichocki. Od niego też dowiedziałem się, że istnieją w tym rejonie ciągle czynne i nawet dość wydajne źródła wydobycia ropy naftowej, obrabianej potem w nieodległej rafinerii w Jedliczach. Zresztą muzeum-skansen w Bóbrce opisałem już w jednej z poprzednich tras:
Podkarpacie, co warto tam zobaczyć? Polecana trasa motocyklowa wokół Krosna (TPM #37) |
Tym razem, posiłkując się rozległą wiedzą Janusza na temat zamieszkałych przez niego rejonów, udajemy się na wycieczkę w stronę nieodległych górek, czyli Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Tutaj drobna rada, żeby nie wybierać się na jazdę w tym rejonie, kiedy "stonka turystyczna" w czasie weekendów, rozwielmożnia się na drogach i zalega po wszystkich ciekawszych miejscowościach.
Pierwszym obiektem, który obejrzeliśmy, była solidna tama, tworząca na Wisłoku spory zalew. Zalew ten jest koło miejscowości Sieniawa. Swoją drogą to ciekawe jak mizerny jeszcze w tym miejscu Wisłok, dzięki potężnej tamie, potrafił zrobić taki masywny zalew. Ale proszę nie mylić tej Sieniawy (wioski) z Sieniawą (miastem), leżącą nieopodal Sanu przy drodze z Jarosławia do Biłgoraja. Z Sieniawy jedziemy w stronę Komańczy. Droga wiedzie wśród niewysokich, obłych pagórków beskidzkich. Minąwszy Bukowsko wzniesienia stają się coraz bardziej uwypuklone i tak docieramy do krzyżówki z drogą Zagórz - Komańcza.
Takim korytem po opuszczeniu zapory dalej zmierza Wisłok do Sanu
Na tle łagodnych stoków Beskidu Niskiego
Tuż przed Komańczą nie wolno przegapić odbicia w prawo, aby dojechać do klasztoru ss. Nazaretanek, w którym przez ostatni rok swego ponad trzyletniego internowania (wrzesień 1953- październik 1956) był odosobniony Prymas Tysiąclecia. Popatrzywszy na zadbany obiekt ruszamy dalej. Komańcza oprócz nazwy kojarzącej się z plemieniem Indian (Komanczów) i cerkiewki grekokatolickiej (wyjazd na Tylawę) nie posiada specjalnie nic ciekawego do obejrzenia. Ruszamy zatem dalej, tym razem już w geograficzne Bieszczady. Droga wije się często wzdłuż torów kolejki wąskotorowej, wiodącej z Zagórza aż na teren Słowacji doliną rzeki Osławy. Potem ta sama droga, wiodąca do Cisnej, będzie towarzyszyć raz po raz rozmaitym mostkom na wspomnianej Osławie. Przed samą Cisną znowu dotrzemy do "żelaznej drogi" (wąskotorowej), którą aktualnie przemieszcza się już tylko turystyczny pociąg, wiozący z Cisnej na przełęcz Balnica najrozmaitszych miłośników Bieszczadzkiej przyrody i krajobrazów. Przed dojazdem do Cisnej na jednej z licznych tu serpentyn jest posadowiony punkt widokowy. Warto się tu zatrzymać, aby popatrzeć na wspaniałą panoramę tych niezbyt wysokich, ale przepięknych gór.
Przed Komańczą zaczynamy natykać się na cerkiewki
Klasztor ss. Nazaretanek koło Komańczy
Cisna to rojowisko ludzkie i rozmaitych gastronomicznych garkuchni. Nawet motocyklem jest trudno tutaj zaparkować. A zatem stwierdziwszy, że cepeliowska "Siekierezada" ciągle istnieje ruszamy dalej.
Na parkingu przed Cisną przy punkcie widokowym...
...z którego roztacza się taki widok na Bieszczady
Słynna "Siekierezada" w Cisnej
W pobliskiej Dołżycy jest schronisko, w którym ciągle jeszcze nie istnieje zapowiadany motocyklowy zajazd. Ale kawę i desery mają dobre. Czeka nas teraz najładniejszy (zwłaszcza w czasie "złotej polskiej jesieni") odcinek drogi. Może jakość asfaltu nie zachwyca, ale to, co się dzieje na karuzeli drogowej, jest zachwycające. Można oczywiście przyjąć dwa sposoby przebycia odcinka Dołżyca-Wołkowyja. Pierwszy to udowodnienie sobie, że ci mistrzowie z wyspy Man to są mięczaki, snujące się po szosie, a drugi to wijąc się po niezliczonych zakosach drogi, przeżuwać ten otaczający nas oczopląs krajobrazowy. Nie trudno się domyślić co ja, jako proponujący tę trasę, zrobiłem. Zresztą wiek też pomaga w podjęciu pewnych, statecznych decyzji. Przed Wołkowyją zaczniemy się ocierać o jedną z odnóg Jeziora, a właściwie Zalewu Solińskiego. Natomiast z Wołkowyi tym razem nie pojedziemy dalej wzdłuż Zalewu, tylko odbijemy na Baligród. Przed dojazdem do Baligrodu kilkakrotnie natkniemy się na niecodzienne zjawisko, gdyż będziemy pokonywać bardzo dobrze umocnione brody na rzeczce Wołkowyjce. W Baligrodzie był kiedyś pomnik ku czci tego, który się "kulom nie kłaniał" (gen. Karol Świerczewski), czyli komunistycznego wiceministra obrony narodowej, zabitego tutaj przez oddział UPA w marcu 1947 r. Jako człowiek czynnie i na ochotnika walczący u boku bolszewików w 1920 roku z niepodległą Polską, a potem wyjątkowo nieudolny dowódca, gdyż jego rozkazy doprowadziły do śmierci tysięcy żołnierzy II Armii Wojska Polskiego w czasie operacji budziszyńskiej w 1945 r, zdecydowanie nie powinien posiadać w wolnej Polsce żadnego pomnika.
Dołżyca. W tej "Karczmie" ma być zajazd motocyklowy
Z Baligrodu jedziemy do Leska. I choć drogi już nie wiodą przez tak piękne krajobrazy, to nadal jesteśmy w "pieknych okolicznościach przyrody".
W Lesku warto zobaczyć rozłożysty, biały zamek z potężną basztą. Stąd Janusz poprowadził nas do lotniska w Bezmiechowej, w której dotychczas nigdy nie byłem. To bardzo ciekawe miejsce. Na stoku góry zrobiony jest bowiem ześlizg, po którym nabierają rozpędu szybowce przed lotem w dalekie strony. Okazuje się że istniejące tu znakomite warunki wznoszące, spowodowane termiką i wiatrami, a znane od przedwojnia, pozwoliły na zbudowanie tego nietypowego lotniska, z którego od dawien dawna wylatywali, po rozmaite "diamenty", polscy szybownicy, znani i uznani na całym świecie.
A to już zamek w Lesku
Bezmiechowa. Taki widok rozpościera się przed pilotem startującego szybowca
Z Bezmiechowej przez Monasterzec, nad którym są ruiny zamku, dotarliśmy do Załuża. Teraz kierując się w stronę Przemyśla za chwilę znaleźliśmy się na najsławniejszych w Polsce serpentynach, czyli w Masywie Słonnego. Myślę że ogromna większość ludzi w Polsce, jeżdżących turystycznie i sportowo motocyklami, zna te zakosy. Przy pięknej pogodzie, kiedy jest sucho. to każdemu w duszy zagra demon każący "zamknąć opony" na tych wirażach. Asfalt jest wspaniały i droga świetnie wyprofilowana. Niestety tutaj też, przy drodze, spotyka się krzyże, jako "memento mori", czyli tych, co jednak przeliczyli się ze swoimi umiejętnościami. A zatem "mierzmy siły na zamiary", ale z umiarem.
Tyrawa Wołoska. A to widzimy kiedy pokonamy serpentyny Masywu Słonnego
Dumna, po pokonaniu serpentyn, czwórka jeźdźców
Kiedy już przebrniemy przez Masyw Słonnego. to skierujemy się na Mrzygłód. Ciekawa nazwa, nieprawdaż? My jednak zjedliśmy w Monasterzecu, więc nic nas tu nie "mrzy", tylko obejrzawszy pomnik króla Jagiełły w tej sporej wsi położonej nad Sanem, jedziemy dalej, minąwszy Dydnię, do naszego noclegowiska w Grabownicy Starzeńskiej. Kiedy poczytałem w internecie na temat dziejów tej miejscowości, to ho, ho jakie było moje zdziwienie, dotyczące rodu Starzeńskich, właścicieli tej wioski. Mówi się o rozwiązłości naszych czasów. Proponuję poczytać, co wyprawiały w kwestiach seksualnych skądinąd wysoko urodzone damy z końca XVIII i początku XIX w. "O tempora o mores - o czasy o obyczaje". Teraz, zrobiwszy stosowne zakupy, spędzamy wieczór, wspominając przy ognisku, co było i planując co będzie.
Mrzygłód. Król Jagiełło pewnie żałuje że nie miał takiego wierzchowca
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze