Robiê co najmniej 12 000 rocznie. W wieku 77 lat! Ile i kiedy powinno siê je¼dziæ motocyklem?
Zdarzało mi się, zwłaszcza w latach 80tych, kiedy powróciłem do jazdy motocyklowej, przebywać w ciągu roku i ponad 30 tys km. Teraz jeszcze rzadko sezon zamyka mi się mniejszą niż 10-12 tys km liczbą, która dodaje się na liczniku (licznikach). Jak na moje osobiste uprzyjemnianie sobie życia, to nie mogę zbytnio się uskarżać. Myślę, że daj Boże i innym mieć takie wyniki w moim wieku! A może dlatego mam ciągle oskomę na jeżdżenie, że właściwie ledwie od prawie 40 lat jeżdżę motocyklem. A u mnie nie jest to przecież: "całe życie". Zatem zima i te lodowe ślizgawki, to już mi nie są potrzebne, a czas wtedy spędzony służy mi nad zastanawianiem się, jak jeszcze, jak długo i dokąd Pan Bozia pozwoli mi sobie pojeździć oraz na umawianiu rozmaitych kumpli, aby chcieli w moim towarzystwie te trasy, a potem i wieczory motocyklowe przepędzać.
"Lecz pan każe, sługa musi, skąpał się biedak po szyję". Chyba mało kto nie zna, choćby tylko w urywkach, ballady Adama Mickiewicza "Pani Twardowska", z której to ballady pochodzi motto tej pisaninki. Nawiązując do tego "skąpania" przypominają mi się, z wczesnej młodości, takie sytuacje, kiedy w czasie dość siarczystych zim udawałem się z łyżwami (tzw. turfy, przykręcane do rantów podeszwy butów, z "platkami" w obcasach) na jeziorko Kamionkowskie nieopodal Stadionu Narodowego, czyli wówczas X-cio lecia (oczywiście PRLu). Bywało i tak, że mróz był dość krzepki, a opadów sniegu nie było i wtedy niepokryta "pierzynką śnieżną" tafla lodu, tajemniczo, a przerażająco, ukazywała tonie jeziora, często porośnięte rozmaitymi moczarkami i innym wodnym zielskiem. Lód ostrzegawczo trzeszczał, ale przezwyciężywszy początkowe wahania śmiało nasze łyżwy wycinały linie w lodowej pokrywie. Kiedyś jednak na kanale Portu Praskiego okazało się, że przybrzeżny lód nie ma stosownej warstwy i zrobiwszy własnym ciężarem przerębel wpadłem (szczęśliwie dla siebie, a mniej dla aktualnych czytelników Ścigacza), tylko po pas do wody. Oczywiście spodnie suszyłem (przy kaflowym piecu) w domu kolegi, bo rodzice niewątpliwie by mi urządzili niezłą "bonanzę".
Dlaczego przywołuję tamte, zamierzchłe wspomnienia? Otóż uważam, że maksyma "gdzie konie kują, tam żaba niech nie podstawia łapy" jest mocno uzasadniona, a ja będąc między kowadłem (finansowym i niekiedy nadmiarem wolnego czasu), a młotem (którym jest Redakcja vel Alonzo, Almagro czy Albuquerque) wpychany jestem na czasami cienki lód, którym jest pisanie takich fidrygałów, jak to obecne. Nawet w "Trasach Pana Marka" czuję się często nieswojo, że zbyt mało, albo zbyt niejasno, albo też nadmiernie wymądrzam się, opisując naszą Ojczyznę z siodełka motocyklowego.
A w tym moim snuciu jakichś wynurzeń sprawy motocyklowe, którymi zajmuje się to forum, są tylko jakąś cząstką (całeczką). Ale "mądrej głowie dość dwie słowie" i mam głęboką nadzieję, że już czytelnik, który niebacznie tutaj zajrzy, będzie umiał odsiać "ziarno od plew". A propos tego lodu, to czasami uda mi się obejrzeć w internecie rozmaitych desperados, śmigających na swoich motocyklach po zamarzniętych, często przestrzennych, akwenach wodnych. Widowiska są często niebywałe! No cóż "chcącemu nie dzieje się krzywda", byle tylko niepotrzebnie nie niszczył przyrody. Innym takim ciekawym spektaklem są wyścigi na lodzie motocykli, których opony są zaopatrzone w potężne kolce. Odbywa się to, tak jak i na żużlu (speedwayu) na owalnych torach. Tam z kolei momentami ma się wrażenie, że pewne prawa fizyki nie istnieją, kiedy motocykle, w zakrętach, właściwie leżą na lodzie.
Czy płynie z tych powyższych spostrzeżeń jakiś praktyczny wniosek dla motocyklowych turystów? Oczywiście nie czuję się upoważniony, aby mówić za innych, a nawet moich dobrych kumpli, z którymi już wiele tysięcy kilometrów wspólnie przewędrowałem. Ja natomiast uważam (zwłaszcza coraz "ostatniej") że nie po to mamy cztery (nierówne) pory roku, aby ich nie widzieć i nie czuć. Ponieważ motocykl już od wielu, wielu lat w naszej strefie klimatycznej, ekonomicznej i kulturowej przestał być pojazdem pierwszej potrzeby, w przemieszczaniu się, więc (przynajmniej ja) traktuję jazdę motocyklem jako (przede wszystkim) przyjemność.
Wiem, każdy ma inne odczucia dotyczące przyjemności. Przyjemność dla mnie, to poranny rozruch z jego całą manipulacją (w OK jak wiadomo nie ma wtrysków i elektroniki). Potem rozgrzewka kilkunastu kilometrów (tutaj też wiele zależy od pogody) i wczuwanie się w motocykl oraz jego coraz lepiej przylegające do szosy opony. Potem zaczyna się chłonąć otoczenie. Zarówno aurę, jak i zmieniające się krajobrazy. Dochodzą do tego rozmaite fajne obiekty architektoniczne, czy techniczne. W międzyczasie zatrzymanie się po drodze w jakiejś, czasami już znanej, knajpce i konsumpcja. No i w pewnym momencie, na ogół po kilku godzinach, zaczyna się przeborowywać przez mózg myśl, że jak dojedziemy tam, gdzie zamierzaliśmy, to zrobimy to i tamto i będzie znowu "gitestenteges". Oczywiście, że czasem ta przyjemność, zwłaszcza w dalszych od domu miejscach, dokąd się zapędzimy, staje się iluzoryczna z powodu warunków pogodowych. Ale od tego mamy, współcześnie, coraz lepsze wyposażenie osobiste, aby niwelować te niedogodności. Zatem wcale mi nie brakuje specjalnych zimowych opon, czy też nie zamierzam zakładać bocznych nart do swego motocykla. Zdarzało mi się, zwłaszcza w latach 80tych, kiedy powróciłem do jazdy motocyklowej, przebywać w ciągu roku i ponad 30 tys km. Teraz jeszcze rzadko sezon zamyka mi się mniejszą niż 10-12 tys km liczbą, która dodaje się na liczniku (licznikach). Jak na moje osobiste uprzyjemnianie sobie życia, to nie mogę zbytnio się uskarżać. Myślę, że daj Boże i innym mieć takie wyniki w moim wieku! A może dlatego mam ciągle oskomę na jeżdżenie, że właściwie ledwie od prawie 40 lat jeżdżę motocyklem. A u mnie nie jest to przecież: "całe życie". Zatem zima i te lodowe ślizgawki, to już mi nie są potrzebne, a czas wtedy spędzony służy mi nad zastanawianiem się, jak jeszcze, jak długo i dokąd Pan Bozia pozwoli mi sobie pojeździć oraz na umawianiu rozmaitych kumpli, aby chcieli w moim towarzystwie te trasy, a potem i wieczory motocyklowe przepędzać. Kiedy już rozsądnie uda mi się pojeździć w danym roku i naładować aparat fotograficzny aktualnymi zdjęciami, to wówczas już coraz trudniej Redakcji (+ 3A) zepchnąć mnie na ten przezroczysty, trzeszczący lód, tych moich motocyklowych pisaninek, a ja trzymając się przyczepnego asfaltu, o wiele pewniej czuję się, gdy (trochę jednak kompetentniej) zanudzam, włócząc się po krajobrazach i obiektach rozsianych po Polsce. Pozdrawiam wszystkich turystów, w tym tych o podobnym do mnie wieku, którzy równie jak ja starają się przeżuwać piękno Ojczyzny. Więc: aby do wiosny!
Komentarze 5
Poka¿ wszystkie komentarzeco to za be³kot, nic ciekawego to chyba artyky³ wygenerowany przez sztuczn± inteligencjê
OdpowiedzKto nie ,,poczu³ tego wiatru we w³osach " ten tego nie zrozumie. To jest jak z bluesem trzeba czuæ. A je¼dzi siê dot±d dopóki zdrowie i zdrowy rozs±dek pozwala. Mam 67 lat i nie mam zamiaru ...
OdpowiedzO czym jest ten tekst?? Lewa wszystkim!
OdpowiedzTekst jest na zamówienie redakcji. Wszelkie zastrze¿enia proszê tam sk³adaæ i ewentualnie próbowaæ rozgry¼æ o co chodzi³o temu starowinie.
OdpowiedzPieknie napisany tekst, niczym szklanka czystej mineralnej wody ...robi swoj± robote i zap³aciæ trzeba. LwG
OdpowiedzPana Marka relacje z wycieczek zacz±³em czytaæ w 1997 za spraw± pewnego miesiêcznika motocyklowego. Upewni³em siê, ¿e Polska jest ciekawa i niekoniecznie musze lubiæ wy¶cigi i jazdê na gumie. Mam ...
OdpowiedzNo to kiedy do³±cz do naszego jakiego¶ wyjazdu w Polskie!!!
OdpowiedzBardzo przepraszam ale Redakcja mnie odm³odzi³a. Co prawda nie bardzo bo o 1 rok ale zawsze to jednak nie jest w porz±dku dla Czytelników.
Odpowiedz