Pojazdy czysty w systemie, zajęty w rzeczywistości. Pułapka przy zakupie
Historia, którą nagłośnił Autokult.pl, to dowód, że kupując pojazd z drugiej ręki, można srodze się naciąć. Choć tym razem chodzi o samochód, identyczny scenariusz może spotkać również motocyklistę.
Wystarczy zaufać rządowej usłudze Historia Pojazdu i sądzić, że pokazuje pełen obraz. Niestety, w praktyce to tylko połowiczna prawda. Rządowa Historia Pojazdu działa od 2014 roku i miała być tarczą dla kupujących, którzy szukają używanego auta czy motocykla. Można tam sprawdzić ilu właścicieli miał pojazd, jakie przeszedł badania techniczne, a nawet czy licznik nie był cofany. To brzmi dobrze, ale szybko okazuje się, że brakuje w tym kluczowego elementu.
Pewien użytkownik Wykopu przekonał się o tym bardzo boleśnie. Znalazł auto, sprawdził je w Historii Pojazdu, nie zauważył nic podejrzanego i podpisał umowę. Dopiero przy próbie rejestracji w urzędzie wyszło szydło z worka. Okazało się, że samochód był zajęty przez komornika. W praktyce oznacza to, że nowy właściciel nie może zarejestrować pojazdu, a zgodnie z prawem windykacja trwa mimo zmiany właściciela. Innymi słowy, człowiek zostaje z autem, którego nie może legalnie użytkować, albo z niczym, bo pieniędzy również nie odzyska od ręki.
Są dwie ścieżki wyjścia z takiej sytuacji. Najpierw bezsensowne, ale możliwe, czyli nabywca spłaca cudzy dług, żeby pojazd odzyskał wolność od komornika. Można też, a nawet trzeba, powołać się na rękojmię i domagać zwrotu gotówki od sprzedawcy, który sprzedał pojazd z wadą prawną. Jeżeli trafi się uczciwy, szansa na wyjście z kłopotów jest duża. Jeśli nie, pozostaje droga sądowa, która wlecze się miesiącami, a w tym czasie kupujący zostaje z pustymi rękami.
Skąd ta pułapka? Niestety przez dziurawe przepisy. Samochód albo motocykl po zajęciu komorniczym formalnie nie powinien zmieniać właściciela, ale dopóki nie trafi na licytację, nadal zostaje w rękach dłużnika. A nie każdy ma skrupuły, by wystawić taki pojazd na sprzedaż. Historia Pojazdu nie ostrzega, bo choć miała to robić od 2018 roku, do dziś nie pokazuje danych o zajęciach. Dlaczego? Bo komornicy muszą przekazać informację o zajęciu, ale już nie mają obowiązku zgłaszać, kiedy dług zostanie spłacony i zajęcie zniesione. Ministerstwo Cyfryzacji tłumaczy, że przez to dane mogłyby być nieaktualne i wprowadzać kupujących w błąd. W efekcie, by nie pokazać starych danych, nie pokazuje się żadnych.
Właśnie w taki powstał absurd. Informacje o zajęciach są w Centralnej Ewidencji Pojazdów, ale zwykły Kowalski ich nie zobaczy. Kolejne rządy obiecują zmiany, tyle że od lat nic się nie dzieje, a kupujący nadal są narażeni na cwaniaków, którzy chcą pozbyć się problematycznych pojazdów. A przecież wystarczyłoby zobowiązać komorników do przekazywania informacji również o zakończeniu zajęcia, by dane były rzetelne i można było je udostępniać. Tyle że od lat nikt tego nie rusza.


Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze