Ścigacz.pl

Na YouTube pojawił się nowy film z nieprzepisowej jazdy motocyklistów na ulicach jednego z dużych miast. Poza śmiganiem pod prąd, przekraczaniem linii podwójnej ciągłej, "stójce" na motocyklu i wheelie, można dostrzec, że motocykle mają zaklejone tablice rejestracyjne. Tak jest dobrze i nie ma się czego czepiać?

Jasne, chłopaki realizują swoją pasję, robią fajny pokaz i generalnie jest w dechę, ale jedno cały czas mnie zastanawia. Dlaczego, kiedy mówimy o spokojnej jeździe i konieczności przewidywania niebezpieczeństw oraz ryzykownych zachowań kierowców puszek, wszyscy kiwają głowami z aprobatą, ale kiedy punktujemy niebezpieczną jazdę motocyklistów, często pojawiają się komentarze popierające takie wyczyny?

Oczywiście każde środowisko broni "swoich" i to jest naturalne, ale czas wreszcie zacząć mówić otwarcie, że taka zabawa jest zła. Stunt to niesamowite połączenie umiejętności opanowania motocykla i jego rozbrykanych, mechanicznych koni, ale publiczna droga, to nie miejsce na pokazy.

Co z tego, że nie doszło do wypadku i nikomu nie stała się krzywda? Dziś nie, ale jutro motocykl może wyfrunąć spod ręki ulicznego kaskadera i wjechać w grupę przechodniów. Może twoją siostrę, a może dziewczynę lub matkę.

Dopóki za brak wyobraźni płaci jedynie sprawca, możemy zgodzić się na każde wariactwo. Świat potrzebuje takich nieustraszonych gości z fantazją jak Pastrana i Knievel. Ale bandyterka na publicznych ulicach nijak ma się do ducha motocyklizmu i prawdziwego stuntu, chyba że chcieliśmy świata bezprawia na podobieństwo Mad Maxa.

Ale taki świat dobry jest tylko w rzeczywistości filmowej. Nie uważacie?