tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Grecja 2007 - strona 3
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Grecja 2007 - strona 3

Autor: Darek Habrat "M³ody" & Olivia 2008.01.03, 14:37 6 Drukuj

Jedziemy cały czas autostradą i ekspresowymi drogami, a pogoda coraz to gorsza. Nagle zaczęło ostro padać, a temperatura wynosiła ledwie 15 stopni. Zatrzymujemy się i Olivka wchodzi do kondona, a ja zapinam podpinki. Jest zimno, biorąc pod uwagę wcześniejsze upały, ale jedziemy dalej. Tego dnia postanowiliśmy dojechać do miejscowości Nei Pori - tam gdzie byliśmy wcześniej, ponieważ tam podobało się nam najbardziej i tam byli nasi nowo poznani znajomi. Po drodze spotykamy na CPN-ie Anglika, który jechał na jakimś plastiku z kuframi. Docieramy do Nei Pori i postanowiliśmy, że zostaniemy tu trzy dni. Rozbiliśmy się na tym samym campingu i nawet w tym samym miejscu. Wydawał się on najfajniejszy i tuż przy plaży za rozsądne jak na Grecję 17.5 euro. Poplażowaliśmy trochę i udaliśmy się do miasteczka na jakąś pizzę oraz do naszych znajomych. Okazało się, że miasteczko to jest jeszcze fajniejsze, niż nam się wydawało, a pizza, którą jedliśmy, była najlepszą, jaką dotychczas w życiu jadłem - po prostu idealna. Nasi znajomi byli totalnymi luzakami i bardzo fajnie się z nimi spędzało wolny czas (w tym miejscu ich pozdrawiamy). Wróciliśmy na camping wieczorem i zmęczeni po dniu pełnym wrażeń poszliśmy spać...

Następnego dnia wstaliśmy i udaliśmy się na plażę. Tam pływanie, opalanie, pływanie, opalanie do znudzenia, a później powrót na touratechowy obiadek. Po południu znowu wypad do miasta, ale tym razem na kolację zjedliśmy zamiast pizzy coś innego. Ja wybrałem moje ulubione kalmary, a Olivka wielką sałatkę grecką. Nie dało się jej namówić na kalmary, po tym jak pierwszy raz jadła je w Chorwacji. Na camping wróciliśmy tak, jak poprzednio - bardzo późno. Tak minął nam kolejny dzień.

NAS Analytics TAG

Kolejny dzień również spędziliśmy bardzo podobnie, z tym że ja wstałem wcześnie i pojechałem w góry, w stronę Olimpu. Olivka dłużej pospała i była na plaży. Nie chciała jechać ze mną, ponieważ miała już dosyć jazdy i odpoczywała przed długą drogą powrotną do domu. Zwiedziłem przy okazji Leptokarię, a tam tłumy na plaży - nie było nawet gdzie leżaka rozłożyć, a plaża wcale nie była jakaś nadzwyczajna. Później kierowałem się w stronę Olimpu i bocznymi drogami dojechałem do jakiegoś szlabanu, który był końcem drogi... Przejeżdżałem pod wiaduktami i tunelami często takimi, że musiałem pochylać głowę, szutry nie szutry, typowe endurzenie. W końcu dostałem się na dobrą drogę i kieruje się w stronę Karii. Pnę się z winkla na winkiel, wysoko w góry, podziwiając przepiękne widoki oraz miejscowe przydrożne kózki...

Kiedy wróciłem z przejażdżki, wszystko z namiotu leżało na zewnątrz, jakby przeszedł jakiś tajfun. Tym tajfunem była Olivka, która zabrała się za porządki. Po skończonej akcji poszliśmy razem na plażę i później do miasta. Tak mijały nam ostatnie dni, nie jeździliśmy dziennie po 1500km, tylko leżeliśmy na plaży i opalaliśmy się. Na obiad tym razem była przepyszna pizza, którą musieliśmy zjeść jeszcze raz przed wyjazdem, a na kolację ja znowu kalmary i Olivka rybę. Spacerowaliśmy po mieście i cieszyliśmy się ostatnimi chwilami spędzonymi tutaj. Odwiedziliśmy też naszych znajomych, którzy ugościli nas schłodzonym winkiem. Oni też wyjeżdżali następnego dnia z tym, że wcześniej. W hotelu, w którym spali, było mnóstwo Polaków i właśnie przyjechał nowy turnus. Wracamy do namiotu, przed nami ostatnia noc i jutro powrót do domu.

Jest czwartek, a więc czas wracać do domu. Musiałem wrócić do soboty, ponieważ moi rodzice wyjeżdżali, a ktoś musiał pilnować domu (pomijając mojego młodszego brata...). Spakowaliśmy się na spokojnie o normalnej godzinie i byliśmy gotowi do jazdy. Bardzo nam było szkoda już wyjeżdżać, bo było naprawdę bardzo fajnie. Kasa jeszcze była, pogoda również i mogliśmy siedzieć następny tydzień. Następne wakacje może będą dłuższe... Ludzie na campingu byli bardzo przyjaźni i gościnni, sąsiedzi podczas pobytu nagrali nam zdjęcia na CD i poczęstowali nas ich przysmakiem - cipurą (oczywiście nie w dzień wyjazdu...). Jest to jakaś mocna wódka anyżowa, która ostro nas rozgrzała. Bezpieczeństwo na campingu było na bardzo wysokim poziomie. Kufry, ciuchy, kaski i resztę bagażu mieliśmy pod namiotem, a raz, kiedy szliśmy na plażę, kluczyki od viaderka zostawiłem na siedzeniu, ponieważ zapomniałem o nich. Kiedy wróciliśmy, wszystko było na swoim miejscu. To jest super, że nie trzeba wszystkiego wiecznie pilnować. U nas w Polsce takie coś jest nie do pomyślenia, no ale może za kilka lat się to zmieni. Bardzo zadowoleni, a jednocześnie smutni, że musimy już wracać, ruszamy w drogę. Kierunek Saloniki, później około 170km Macedonią, a następnie Serbia, Węgry, Słowacja i Polska.

Jedzie się nam bardzo dobrze, pogoda dopisuje, jest bardzo gorąco. Połykamy kilometry i po krótkim czasie jesteśmy w Macedonii. Jazda po takiej przerwie, to sama przyjemność. Osobiście nigdy nie czułem motowstrętu. Tego dnia planowaliśmy dotrzeć jak najbliżej Węgier. Nie mieliśmy zaplanowanej bazy noclegowej, dlatego jechaliśmy przed siebie, dopóki nam się znudzi. Macedonię również przelecieliśmy bardzo szybko i wjeżdżamy do przefajnej Serbii. Zatrzymujemy się i tankujemy Viaderko, a po chwili przyjeżdżają nasi znajomi na cruiserkach. Jak to się stało, że ich wyprzedziliśmy w tak krótkim czasie i tego nie zauważyliśmy? Ano cięliśmy autostradą ok 150km/h cały czas, a oni gdzieś na chwilę zjechali. Zajechały też dwa motocykle z Dubaju, jedna „Afryka" i jakiś gejowozik. Nieźle chłopaki się wożą. W końcu zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyliśmy dalej w drogę. Było tak ciepło, że ich motocykle miały problem z odpalaniem, ponieważ paliwo bardzo szybko wyparowywało z gaźników i musieli palić na ssaniu. W Varadero tego problemu nie było...

Jedziemy, jedziemy autostradą i znaleźliśmy jakąś dużą restaurację przy CPN-ie. Zatrzymujemy się i zamawiamy cevapi (już o tym pisałem w relacji z Bałkanów). Wszystko fajnie, ale jak kelner nam przyniósł potrawę, to nas zatkało. W życiu takich dużych cevapi nie widziałem, jedną porcją spokojnie byśmy się najedli. Każdy zjadł, ile się dało, a resztą nakarmiliśmy miejscowe psy, które były bardzo wygłodzone. Później popiły wodą z wiadra, która służyła do mycia szyb w samochodach - mam nadzieje, że nie było tam żadnego płynu... Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej i dojeżdżamy w okolice Belgradu.

Kiedy dojechaliśmy do Belgradu, było już ciemno. Pogoda diametralnie się pogorszyła. Niebo było czarne, jak nigdy, wiało bardzo mocno, a pioruny były takie wielkie i częste, że nigdy takich nie widziałem. Powtarza się sytuacja z ubiegłego roku, kiedy to wracaliśmy z Chorwacji. Olivka zaczyna się bać, a motelu jak nie było, tak nie ma. Obiecałem, że zatrzymamy się przy pierwszym, jaki tylko będzie. Minęliśmy jednak Belgrad, a za miastem nie było nic. Jedziemy dalej autostradą, jest bardzo ciemno i pioruny co chwile strzelają, zapaliły się jakieś trzy duże budynki i co chwile jeździły straże. Wiało tak mocno, że trzeba było nieco zwolnić. Do pełni szczęścia brakowało tylko deszczu, na który bardzo się zanosiło. Rozglądamy się za motelami, ale ciągle nic nie ma. Dopiero 80 km od granicy z Węgrami znaleźliśmy motel, w którym się zawsze zatrzymujemy podczas drogi do Serbii. Jest to stacja paliw, motel i restauracja dostępna tylko dla jadących w kierunku Belgradu. My musieliśmy przeciąć podwójną ciągłą i zakaz skrętu, żeby tam się zatrzymać. Tak też robimy, ponieważ wiedziałem, że do granicy na pewno motelu nie będzie, a pogoda jest coraz gorsza. Udaje nam się i dostajemy bardzo elegancki pokój za 40 euro. Nie spodziewałem się, że w tym motelu warunki będą aż takie dobre. Pokój niczym hotelowy apartament, z telefonem nawet koło kibla... Kiedy weszliśmy do pokoju, momentalnie tak zaczęło padać, że nie było widać świata. Uff, udało się nam w ostatniej chwili. Bierzemy kąpiel po dniu pełnym wrażeń i kładziemy się do ogromnego łoża...

Następnego dnia obudziły nas promienie serbskiego słońca, które dostawały się do naszego pokoju. Pogoda zupełnie inna, aż chce się jechać. Ubraliśmy się, zapakowaliśmy motocykl i poszliśmy na śniadanie do restauracji. Jak się później okazało, kuchnia jest nieczynna i można zjeść tylko dania z grilla. Jakoś nam to nie odpowiada i postanowiliśmy pojechać dalej, zatrzymując się po drodze na śniadanie. Rano na parkingu hotelowym stały dwa polskie motocykle, których wczoraj w nocy nie było. Albo chłopaki przyjechali bardzo późno albo bardzo wcześnie. Ruszamy dalej w drogę, kierunek Budapeszt.

Tuż przed granicą z Węgrami zatrzymujemy się na Mol-u, pijemy kawę i jemy na śniadanie. Kiedy wróciłem się po telefon, zobaczyłem kałużę pod moim Viaderkiem. Ej..Co jest ?? Przecież to Honda! Obczajam, o co chodzi, zacząłem oczywiście od chłodnicy, ale żadnych wycieków nie widzę. Przeglądnąłem wszystko i nic nie zauważyłem. Dopiero po jakimś czasie zobaczyłem ramę silnika oraz całe gmole oblane czymś klejącym. Okazało się, że butelka z resztką fanty, która była w moim uchwycie na gmolu nie była dokręcona i powoli kapało po wszystkim. Uff, ulżyło mi i mogłem spokojnie dokończyć śniadanie. Naklejamy jeszcze naklejkę SRB na kufer i w drogę.

Goodbye Serbia - I love you... Wjeżdżamy na Węgry i pogoda nas nie rozpieszcza. Słońce zaszło i jest ledwie 20 stopni. Pierwszy raz stanie w korkach w Budapeszcie nie było takie męczące z powodu upału. Spotykamy Ferrari Pana Misztala, przedzieramy się między samochodami i wylatujemy na autostradę M3 do Miskolca. Jedziemy cały czas prosto, prosto i prosto, aż w końcu zaświecił się komornik (rezerwa). Tankujemy furmankę i chwilę odpoczywamy. Zaczyna kropić, ale postanowiliśmy się nie przebierać, bo nawet nam się nie chciało.

Ostatnie kilometry podróży mijają nam bardzo spokojnie. Deszcz jednak nie padał i mogliśmy bez utrudnień jechać w stronę domu. Tuż przed Słowacją zatrzymujemy się ostatni raz na dłuższy postój i dalej jedziemy do domu bez przerw. Jest około godziny 14-tej i mamy do domu jakieś 180 km. Bez żadnych przygód meldujemy się na Barwinku. Witaj Polsko - jak tu zimno. Zadowoleni, że dojechaliśmy cali i zdrowi, ruszamy na podbój ostatnich 35-ciu kilometrów. Uważamy na tym odcinku jeszcze bardziej, niż podczas całej podróży, ponieważ takie odcinki z reguły są najbardziej niebezpieczne. Tankuję już w Polsce ostatni raz motocykl (co by z pustym bakiem nie przyjechać) i jestem w szoku, jak drogie u nas jest paliwo. W Grecji widziałem po 0.85 Euro, a przeważnie kosztowało około 1 Euro. W Polsce zaś paliwo kosztuje 4.5zł. Zatankowani pod korek, połykamy ostatnie kilka kilometrów.

Jesteśmy !!! Nie było nas 13 dni, zrobiliśmy 5200km, odwiedziliśmy 5 krajów i byliśmy w najniższej części Europy, czyli na Krecie. Jednym słowem było EXTRA.

Podsumowanie: Grecja jest bardzo dobrym i pięknym krajem pod turystykę motocyklową, jednak nie jest ona tak krajobrazowa "z drogi" jak np. Chorwacja, gdzie od samego Dubrovnika po Rijekę można podziwiać piękne widoki. Oczywiście jest kilka miejsc, które zapierają dech, jednak często trzeba zjechać z drogi i wjechać do miasta, żeby cokolwiek zobaczyć. Generalnie wyjazd był bardzo udany, pomijając może epizod z Kretą, ale dziś pisząc zakończenie relacji, śmieję się z tego bardzo głośno. Nawet Kreta była fajna tylko powiedzmy, że złapaliśmy lekkiego doła... Może kiedyś tam wrócę, żeby objechać ją dookoła - na pewno nie dam za wygraną. Bardzo fajnie spędziliśmy wakacje, a motocykl jak zwykle spisywał się bez zarzutu.

Informacje: Najszybszą drogą do Grecji jest droga przez Serbię i Macedonię, jednak za autostrady w Serbii trzeba liczyć ok. 25 Euro. W Macedonii opłaty są groszowe, ok. 1 Eu i to nie na każdej bramce - tak samo jest w Grecji.

Z motelami po drodze nie powinno być problemów, ale w okolicach większych miast.

Campingi w Grecji są , ale nie jest to samo, co w Chorwacji. Tutaj trzeba ich szukać i ich ceny są stosunkowo wyższe. Najmniej za dwie osoby, motocykl i namiot zapłaciliśmy 17.5 Euro, właśnie na campingu w Nei Pori. Średnio trzeba liczyć 20 Euro, ale spanie w pokojach, czy hotelach to minimum 45-50 Euro. Nie udało się nam znaleźć tańszych, dlatego nie było sensu tyle za nie płacić tym bardziej, że spanie pod namiotem w Grecji przy plaży jest ciekawsze.

Paliwo, tak jak pisałem wyżej; od 0.85 Euro do 1.05 Euro, czyli tańsze, niż u nas.

Jedzenia zabrałem bardzo dużo i jak się później okazało niepotrzebnie. Wcale nie jest takie drogie, jak myśleliśmy i często jedliśmy w barach, czy restauracjach.

Prom na Kretę kosztował mnie 156 Euro za dwie osoby i motocykl, w obydwie strony. Bilet powrotny był otwarty, tzn. mogłem wracać, kiedy chciałem.

Grecja to generalnie nocne życie. Dużo klubów i barów otwiera się dopiero wtedy. W dzień wszyscy wylegują się na plaży lub miejscowi pracują, a wieczorem miasto tętni życiem i zabawą. Pod tym względem Grecja jest naprawdę bardzo dobra, dużo lepsza, niż Chorwacja. Jeśli ktoś planuje wyjazd wakacyjny po to, żeby imprezować cały czas, to Grecja się do tego nadaje, a w szczególności wyspy (tak, jak murzyńska ulica na Krecie). Ludzie są bardzo mili i gościnni. Zielona karta jest potrzebna w Serbii i Macedonii.

Podziękowania: Dziękujemy wszystkim którzy przyczynili się do naszego wyjazdu, a w szczególności moim rodzicom za pomoc finansową oraz kolegom za przydatne wskazówki.

Dziękujemy również Prałatowi z forum motocyklistów i jego przyjaciołom, z którymi bardzo miło spędzaliśmy czas.

Dziękuję też wszystkim tym, którzy przeczytali do końca tą relację i się nie zanudzili...

Wszystkich, których spotkaliśmy na trasie i podczas naszego pobytu serdecznie pozdrawiamy.

W razie jakichkolwiek pytań chętnie służę pomocą.

Trasa: 5200 km

Polska: Krosno, Barwinek, Słowacja: Presov, Kosice, Węgry: Miskolc, Budapest, Serbia: Subotica, Novi Sad, Belgrad, Macedonia: Kumanovo, Titov Veles, Gevgelija, Grecja: Saloniki, Nea Moudania - płw. Kassandra dookoła, płw. Sithonia dookoła, następnie wycieczka statkiem na Athos (klasztory), powrót do Saloników następnie: Katerini, Paralia i New Pori (kilka dni odpoczynku), wycieczka w kierunku Olimpu do miejscowości Karia, Larissa, Trikala, Kalambaka, Ioannina, górski odcinek do miejscowości Preveza, Patra, Peloponezem przez Korynt do Pireusu. Następnie promem na Kretę do Heraklionu, Agios Nikolaos, Sithia, Lerapetra, Pirgos, Heraklion. Prom powrotny do Pireusu i następnie: Ateny, Lamia, Larissa, New Pori, Leptokaria, Katerini, i droga do domu czyli Macedonia, Serbia, Węgry, Słowacja - tak jak poprzednio.

Termin: 29.07.2007 - 10.08.2007

Polska przejscie graniczne-powrot
port noca
Prom
Ptak w locie
Ptaki w locie  karmienie
restauracja
ruch miejski
sen na pokladzie
Sithia
stara budowla
Statek
statki na wybrzezu
Trasa przez gory
trasa przy morzu
Trasa widoki
tunel
Ulice na krecie
Varader i Mlody  nad morzem
Varadero i gory
varadero i namiot
Varadero Mlody
Varadero Mlody przed wyjazdem
Varadero na promie
Varadero nad morzem krajobraz Varadero w gorach waska droga w gorach
Wieczor na plazy wieczor na plazy 2 wjazd na prom
grecja obiad pizza zycie noca
zycie nocne zachod slonca Zamek na gorze
Zamek na szczycie gory Zamewk na skalach Zamek noca
NAS Analytics TAG

Komentarze 4
Poka¿ wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze s± prywatnymi opiniami u¿ytkowników portalu. ¦cigacz.pl nie ponosi odpowiedzialno¶ci za tre¶æ opinii. Je¿eli którykolwiek z komentarzy ³amie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usuniêty. Uwagi przesy³ane przez ten formularz s± moderowane. Komentarze po dodaniu s± widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadaj±cym tematowi komentowanego artyku³u. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu ¦cigacz.pl lub Regulaminu Forum ¦cigacz.pl komentarz zostanie usuniêty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualno¶ci

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep ¦cigacz

    na górê