tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem do Turcji - Istambuł
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem do Turcji - Istambuł

Autor: Kamil Skwiot 2009.09.02, 09:45 Drukuj

Zobaczyliśmy Błękitny Meczet, Haga Sofia, muzeum turecko-islamskie, podziemne cysterny, Topkapi, wielki bazar, bazar egipski i zabytkową część miasta. Strasznie dużo chodzenia, a o każdym z tych obiektów można by napisać książkę

Moje urodziny! Na dzień dobry deszcz. Byliśmy przekonani, że z lotu balonem nic nie wyszło. Nic bardziej mylnego. Mimo niezbyt przychylnej pogody udało się pofruwać. Wrażenia ponoć niesamowite. Niestety chmury i opady odebrały wydarzeniu sporo uroku, gdyż dopiero w promieniach wschodzącego słońca widać piękno rozległych zabytków. Jednak dumni z siebie i z dyplomami w rękach kierownictwo udało się na śniadanie. Julka i ja za nimi. Po szybkim i skromnym posiłku na motocykle. Cel: miasto potężnych hetytów, Bogazkale.

Ten odcinek drogi wbił mi się najbardziej w pamięć. Gorszych warunków nie było, ani wcześniej, ani później. Padało, było zimno, droga była gorsza nawet od tych w Polsce. Dziury, śliskie łaty, piach na asfalcie. Do tego ścieżka kręta i wąska. Z powodu deszczu, dziury były zalane wodą i nie było ich widać. Płakać mi się chciało, gdy po raz kolejny walnąłem przednim kołem o wertep. Strasznie żal motocykla. Do tego o przyjemności z jazdy nie mogło być mowy. Kiedy w końcu dojechaliśmy do Bogazkale, zatrzymaliśmy się w pierwszym hotelu. Okazało się, że mają tam kominek. Od razu poprawił się nam humor. Właściciel zachęcał abyśmy się przy nim ogrzali. Uraczono nas herbatą, po czym zaproszono na posiłek. Był to obiad typu szwedzki stół. Niestety niezbyt już ciepły. Na domiar złego składał się prawie z samych warzyw. Nie cieszyło nas to wcale. Jak się potem okazało, gościnność właściciela miała swoją cenę. Pomijam milczeniem zwiedzanie. Po zapłaceniu słusznego rachunku, udaliśmy się w dalszą drogę. Niestety nie było lepiej. To znaczy dziury zniknęły, ale w okolicy były same remonty dróg. Z powodu deszczu na asfalt naniósł się jakiś szlam, który nie tylko paskudził motocykle, ale i skutecznie okrywał nam szybki w kaskach. Efektem był brak jakiejkolwiek widoczności. Trzeba było stawać na czyszczenie co kilka kilometrów. Kiedy wydostaliśmy się z tego piekiełka, godzina była jeszcze młoda. Postanowiliśmy dojechać jak najbliżej Istambułu. Nauczeni przygodą z bardzo drogim hotelem w Serbii z początku naszej podróży, postanowiliśmy jechać mimo deszczowej pogody, bez perspektywy na poprawę. Był to błąd. Okazało się, że przy tureckich autostradach nie tylko brakuje stacji paliw, ale w szczególności hoteli, chociaż po wjechaniu w góry jazda była super. Gdy tak szaleliśmy po łukach, dostaliśmy się nagle w jakąś chmurę czy inne zjawisko i stała się ciemność. Było już późno i stopniowo ściemniało się, ale czegoś takiego wcześniej nie przeżyłem. Momentalna i gwałtowna ciemność. Fajnie, chociaż lekko strasznie. Wtedy udało się namierzyć stację benzynową. Od jakiegoś czasu ciągnęliśmy na oparach. Tam dostaliśmy wskazówki, jak dotrzeć do hotelu. Okazał się jeszcze droższy, niż ten z Serbii. Sto czterdzieści lirów za pokój, czyli jakieś dwieście osiemdziesiąt złotych. Przynajmniej śniadanie było wliczone w cenę. Co do standardu, nie można było mieć zastrzeżeń. Może poza faktem, że nikt nie znał angielskiego. Morał? Nie przejmować się deszczem i jechać, ale jednak trzeba zacząć się rozglądać za miejscem na nocleg jakąś godzinę, dwie przed planowanym postojem.

Pokonaliśmy 590 km.

Trasa: Z Goreme z powrotem do miasta Nevsehir. Drogą 765 w kierunku Kirsehir. Przed tym miastem dobiliśmy do drogi 260. W pewnym momencie trzeba było skręcić w prawo na drogę 785 na miasto Yozgat. Nieco wcześniej (za miejscowością Yerkoy) droga zmieniła status na 200 (E88). W Yozgat trzeba było skręcić w lewo na Bogazkale. Jadąc stamtąd dotarliśmy do drogi 785 lub 190 (niedokładna mapa) Tam skręciliśmy w lewo na miasto Kirikkale. W międzyczasie droga zmieniła oznaczenia na 200. Prowadziła do Ankary. Za Ankarą kierunek Istambuł. Autostrada najpierw nosiła oznaczenie E89, następnie zmieniła nazwę na E80. Stanęliśmy jakieś 100km przed Istambułem.

04.05.2008r.

Od rana pogoda nam nie sprzyjała. Było zimno i padało. Nawet dopadł nas grad. Temperatura osiągnęła zawrotne 3C°. Początkowo śmigaliśmy koło 120km/h. Stopniowo jednak przyspieszaliśmy. Prędkość dochodziła do 160km/h. Wtedy zrozumiałem. Dzidowanie turecką autostradą w ten deszcz i w ten wiatr, po śliskim asfalcie to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Przyczyniała się do tego mocno ograniczona widoczność. Dochodziło do tego, że po otarciu szybki palcem była ona powrotnie zachlapana wodą, zanim ręka trafiła na kierownicę. Przy tych warunkach dość dziwne wrażenie towarzyszyło wyprzedzaniu autobusów. Na budziku nie mniej niż 140km/h, a poczciwy PKS mijaliśmy w tempie jakbyśmy przechodzili koło budki z piwem.

Pierwszy postój przy McDonald's. Ucieszyła nas ta „ostoja cywilizacji". Poczuliśmy się jakbyśmy wracali do domu, po przejściach wczorajszego dnia. Do tego zaczęło wychodzić słońce. Mogliśmy ściągnąć sztormiaki. Po szybkim posiłku udaliśmy się w dalszą drogę. Zresztą z tymi sztormiakami to nie taka prosta sprawa. Nie poddawałem się łatwo. Nie chciałem się z nim rozstawać. Szczególnie, że w miejscu gdzie wydawało mi się, że leży Istambuł, widziałem podejrzanie wyglądające chmury. Jednak tak mnie reszta towarzystwa zamotała, że postanowiłem zrobić jak inni i deszczówka trafiła do kufra. Potem okazało się, że miałem rację i zaczęło ponownie padać. Nie mieliśmy jednak serca znowu wbijać się w te ustrojstwo. Tuż przed Istambułem zatrzymaliśmy się jeszcze na ustalenie trasy dojazdu do wybranego miejsca postoju w mieście. Z powodu nawigacji musiałem objąć prowadzenie. Wtedy też wydarzyło się kilka zabawnych (mniej lub bardziej) sytuacji.

Od razu po wjechaniu do miasta nadzialiśmy się na korek. Jakoś nie lubię tego zjawiska drogowego, więc zacząłem kombinować, jak wszystkich wyprzedzić. Po prawej był wolny pas. Sądziłem, że dla autobusów. Pierwszą dziwną rzeczą było to, że reszta wycieczki za mną nie pojechała. Następnym, co zobaczyłem w lusterku, był cywilny pojazd z kogutem na dachu. Zatem to tak. Szybko uciekłem na lewy pas. Po chwili refleksji uznałem, że takie zachowanie nie przystoi cywilizowanemu turyście. Wróciłem na pas dla pojazdów uprzywilejowanych i stanąłem blisko bariery. Postanowiłem udawać, że zabłądziłem, że padła mi nawigacja, mapę ukradli i zgubiłem resztę wycieczki. Pojazd z kogutem przejechał nie interesując się mną, więc wróciłem do szyku. Wtedy też zobaczyłem, że lewą stroną, przy barierce energochłonnej śmignął sobie skuter. Wyciąłem za nim. Miejsca było mało, ale uznałem, że się zmieszczę. Minąłem trzy auta i kiedy zacząłem nabierać prędkości okazało się, że maszyna z bocznymi kuframi jest jednak znacznie szersza niż to, do czego byłem przyzwyczajony. Lewym kufrem otarłem o barierkę. Odbiłem się od niej energicznie i wpadłem przed auto. Jakimś cudem nie zarysowałem tego samochodu. Fajne było to, iż mimo mojego głupiego manewru i stworzenia zagrożenia dla mienia innych użytkowników drogi, nikt nie trąbił i nie machał rękoma. Od tego momentu postanowiłem jechać grzecznie w korku i się nie wychylać. Dodatkowym argumentem przemawiającym za takim zachowaniem było znaczne oddalenie się od reszty grupy. Potem okazało się, że jakimś cudem nie uszkodziłem kufra. Dlatego właśnie nie powinny być one lakierowane!

Kiedy przejeżdżałem nad cieśniną Bosfor, jakiś narwaniec w Skodzie próbował mnie wyprzedzić. Nawet kosztem staranowania, ponieważ miejsca na wyprzedzanie nie było. Musiałem cały czas przyspieszać oddalając się od reszty. Po zjeździe z mostu udało mi się zatrzymać gdzieś na chodniku i poczekać na nich. Do centrum dojechaliśmy już bez przygód, mimo, że kręte wąski uliczki i fantazja tureckich taksówkarzy wymagały zwiększonej uwagi. Kiedy dotarliśmy do wyznaczonego celu, czyli dużego parkingu pomiędzy Haga Sofia, a Błękitnym Meczetem okazało się, że nie do końca mamy pomysł na znalezienie noclegu. Jola i ja udaliśmy się na poszukiwania wolnych pokoi. Można by to długo opisywać, ale generalnie nic nie znaleźliśmy. Potem Andrzej i ja wybraliśmy się na dalsze poszukiwania. Bez rezultatów. Kiedy mieliśmy już wyjeżdżać w celu znalezienia czegoś w większej odległości od zabytków pojawił się tajemniczy jegomość. Na pierwszy rzut oka wyglądał na kloszarda. Pogadał z nami po angielsku. Wtrącił kilka słów po polsku, wyciągnął komórkę i gdzieś zadzwonił. Powiedział, że załatwił nam pokoje i garaż. Super! Chciał, żeby za nim pójść. Poszedłem z Jolą. Okazało się, że hotel pierwsza klasa. Mimo, iż nieco droższy od tego, co obiecywał nieznajomy, zdecydowaliśmy się na niego. Gdy jechaliśmy już motocyklami do naszych kwater, podczas postoju na czerwonym świetle, podszedł do mnie policjant motocyklista. Uprzejmie zapytał skąd jedziemy, co już zwiedziliśmy, czy podoba nam się w Turcji. Na koniec przeszedł do sedna. Jaki mam silnik i ile to max pójdzie!

W hotelu standard był wysoki, a różnica w cenie z hostelem wynosiła piętnaście lirów, czyli jakieś trzydzieści złotych. Warto nadmienić, że w hotelu cena za pokój obejmowała łazienkę i śniadanie. W hostelu takich luksusów nie przewidziano. Błogosławieństwem okazał się parking. Garażu oczywiście nie było, ale kiedy potem spacerowaliśmy po Istambule okazało się, że nawet pięciogwiazdkowe hotele nie mają takiego wynalazku. Wynikało to ze starej, ciasnej zabudowy miasta. Po zajęciu pokoi daliśmy sobie kilka chwil na odświeżenie i wybraliśmy się na spacer. Podczas niego zdecydowaliśmy, że zasłużyliśmy na rakiję. W sklepie natrafiliśmy na miłego i malutkiego Turka, który pragnął nam pomóc w wyborze. Przy tym używał bardzo ciekawych słów. „Normal price fourthy lira. For you my brother special price..." i tu wypowiadał bliżej niesprecyzowane słowo, które brzmiało jak krzyżówka angielskiego trzynaście i trzydzieści. Zadowoleni dokonaliśmy zakupu za trzydzieści lirów. W drodze powrotnej coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić cenę w większym sklepie. Można powiedzieć supermarkecie. Tam okazało się, że cena za trunek wynosi dwadzieścia jeden lirów. Jak się dowiedziałem od obsługi, w całej Turcji ceny na alkohol muszą być takie same, ponieważ ustala je państwo. Od tej pory, gdy ktoś do nas mówił „special price for you my brother" (a nie było to rzadko), uciekaliśmy z tego miejsca bardzo szybko.

Przejechaliśmy ok. 120 km.

Trasa: autostradą E80 do miasta i dalej na stary rynek.

W Istambule spędziliśmy trzy dni. Okazało się, bowiem że warte obejrzenia zabytki są dość wcześnie zamykane. Do tego w poniedziałek, który był pierwszym dniem zwiedzania, większość z nich jest zamknięta w ogóle. Zobaczyliśmy Błękitny Meczet, Haga Sofia, muzeum turecko-islamskie, podziemne cysterny, Topkapi, wielki bazar, bazar egipski i zabytkową część miasta. Strasznie dużo chodzenia, a o każdym z tych obiektów można by napisać książkę. Ograniczę się, zatem do kilku uwag.

Błękitny Meczet to piękny i imponujący architektonicznie obiekt. Żeby do niego wejść, trzeba zdjąć buty. W środku imponuje sklepienie i kolumny, które je podpierają. Zwiedzanie jest za darmo. Pięknie wygląda w nocy, kiedy iluminuje specjalnie ustawionymi światłami.

Do Haga Sofia trzeba kupić bilety, ale definitywnie warto. Również tutaj imponują rozwiązania architektoniczne sprzed ponad półtora tysiąca lat. Do tego pasjonująca jest historia tego miejsca. Początkowo chrześcijańska świątynia, opanowana przez islamistów i przerobiona na meczet. Obecnie użytkowana jako muzeum. W ramach prac remontowych odsłaniane są symbole chrześcijańskie. Każdy z nich ma swoją odrębną i ciekawą historię.

Muzeum turecko-islamskie bogate jest w ciekawe eksponaty, prezentujące dokonania kultury tureckiej. Są tu zdjęcia z różnych okresów tego kraju. Prezentowane są makiety ilustrujące sposób życia w dawnej Turcji. Są dywany z różnych okresów i specjalne meble służące do przechowywania Koranu. Często niesamowicie zdobione. Niestety nie można tam robić zdjęć. Przed muzeum znajduje się egipski obelisk. Mimo ponad dwóch tysięcy lat zachwyca precyzją wykonania i rozmachem. Posąg waży około dwustu ton!

Podziemne cysterny są obiektami wybudowanymi w celu zapewnienia olbrzymiemu miastu zapasów słodkiej wody. Ich wielkość przyprawia o zawrót głowy. Szczególnie, gdy uświadomiliśmy sobie ich niesamowitą solidność. Mimo setek lat, trzęsień ziemi, wojen, wybudowanych hoteli, ruchliwej drogi na górze obiekty dalej stoją. Tym większe wrażenie robi fantazja budowniczych w upiększaniu tych typowo użytkowych budowli.

Topkapi to sułtański pałac. W większości komnat nie można fotografować. Jednak należy je zwiedzić. Są tam niesamowite klejnoty sułtańskie. Przedmioty codziennego użytku, stroje, bronie, a wszystko bajecznie zdobione. Na terenie obiektu podziwiać można pokoje przeznaczone dla haremu sułtana. Poza wyjątkowym wykończeniem ścian, sufitów i podłóg na uwagę zasługuje pomysłowość w rozmieszczeniu urządzeń zapewniających higienę.

Wielki bazar jest bazarem. Jednak jego rozmiary są przytłaczające. Masa świecidełek, mniej lub bardziej użytkowej porcelany, słodyczy, przypraw, tekstyliów (głównie podróbek wszystkiego), fajek wodnych, obuwia itp. Przed zakupem należy się ostro targować. Zasada, że cena na pół nie powinna zawieść.

Bazar egipski, to głównie owoce morza. Różne ryby, ale i przyprawy. Do tego cała masa produktów rzemieślniczej pracy. Wiklinowych koszy, krzeseł, łopat i innych.

W tym miejscu mała anegdota. Podczas spaceru zauważyłem sklepik z dywanami. Na tle zewnętrznej ekspozycji postanowiłem uwiecznić małżonkę za pomocą dobrodziejstwa, jakim jest aparat fotograficzny. W tym momencie ze sklepu wyszedł elegancko ubrany jegomość z aparycją właściciela tego kramu. Kulturalnie zapytałem czy pozwoli, że zrobię zdjęcie żonie na tle pięknych dywanów, które sprzedaje. Zgodził się bez zastrzeżeń. Kiedy pstryknąłem fotkę zapytał nawet, czy ładnie wyszła? Kiedy mu odpowiedziałem, że jak najbardziej chciał ode mnie zainkasować 5 dolarów! Oczywiście ich nie dostał.

07.05.2008r.

Po wielu kilometrach zwiedzania, obkupieniu się w pamiątki nadszedł czas pożegnania się z Istambułem. Był to również pierwszy dzień naszego powrotu do domu. Aby uniknąć porannego szczytu i fantazji tureckich kierowców wstaliśmy o 6.00 rano. Wcześniej z obsługą hotelu dogadaliśmy się, że w ramach ekwiwalentu za śniadanie przygotują nam prowiant na drogę. Wyjazd z miasta był bardzo prosty. W zasadzie zaraz po opuszczeniu centrum wjeżdża się na autostradę. Niestety było bardzo zimno i byliśmy zmuszeni zatrzymać się na stacji paliw w celu uzbrojenia się w dodatkowe ocieplenie. Mimo, że znaki wskazywały na możliwość zatankowania, nie było śladu po dystrybutorach. Przy okazji pogadaliśmy z motocyklistą z Rosji. Gnał do Istambułu na BMW GS1150. Na tym odcinku towarzyszyły nam mgły. Niestety wspomniany motocyklista nie tchnął w nas nadziei na poprawę widoczności. Celem urozmaicenia zjechaliśmy z autostrady na górskie drogi. Nawierzchnia była raczej słaba, a wstążka asfaltu wąska i zapiaszczona. Tym sposobem dostaliśmy się do granicy z Bułgarią. Zanim opuściliśmy Turcję musieliśmy odbyć rajd po okienkach. Odprawa graniczna w Bułgarii była pierwszą, na której kontrolowano nam zawartość kufrów.

Droga nieco się poprawiła, jednak wilgotna i chłodna pogoda nie pozwalała cieszyć się winklami. Tuż za górami złapał nas deszcz. Zatrzymaliśmy się na nowobudowanym osiedlu w celu ubrania deszczówek. Wpakowaliśmy się pod balkony i rozpoczęliśmy gimnastykę. Zabieg okazał się bezsensowny, ponieważ po kilku kilometrach przestało padać. Kiedy wjechaliśmy do jakiegoś miasta zatrzymaliśmy się na tankowanie i gorącą kawę. Dziewczyny zmęczone długą drogą zaczęły nawet rozważać możliwość powrotu do kraju samolotem. Kiedy jednak niebo się rozchmurzyło, słoneczko zaczęło przygrzewać a humory wszystkim wróciły. Zdjęliśmy deszczówki, poza mną. Wietrzyłem jakiś podstęp w zachowaniu pogody. Postanowiłem jechać w kondomie, szczególnie mając w pamięci sytuację z wjazdu do Istambułu. Droga była naprawdę przyzwoita. Prowadziła Jola. Tak się zaangażowała w przewodzenie, że zapomniała o obiedzie. Na krótkim postoju gdzieś na poboczu poddałem się i zdjąłem sztormiak. Jednocześnie objąłem prowadzenie z misją znalezienia czegoś jadalnego. Po kilku kilometrach ukazał się przyzwoicie wyglądający zajazd. Zjedliśmy tam naprawdę słuszny obiad. Porcje były uczciwe, a cena atrakcyjna.

Zaraz potem dojechaliśmy do granicy z Rumunią. Przejechaliśmy mostem, bardzo zresztą ładnym, ciekawie zdobionym i dość długim. Samo przejście graniczne po stronie rumuńskiej mnie rozczuliło. Wyglądało jak jakieś opuszczone i zapomniane koszary. Natomiast droga była fatalna. W szczycie jednego z zakrętów od wewnętrznej strony była taka dziura, że gdyby wpadła tam krowa, to jedynie rogi by wystawały.

Po dotarciu do zjazdu na Bukareszt nie mogłem wyjść z podziwu. Świetna czteropasmowa droga. Co prawda po dwa pasy na kierunek, ale naprawdę super asfalt. Nawet rowy były wybetonowane! Niestety szczęście nie trwało długo. Jedyne, z czym można porównać to, po czym przyszło nam jechać, to dojazdówka na plac budowy. Dziura na dziurze. Jakieś placki z betonu czy gliny. Maxymalna prędkość to 60 km/h. Jeśli ktoś twierdzi, że w Polsce są słabe drogi, zapraszam w tamte rejony. Szybko zmieni zdanie. W tych warunkach zaczęliśmy szukać noclegu. Już poważnie się ściemniło, a oznakowanie było beznadziejne. Dostaliśmy się na obwodnicę Bukaresztu. Sytuacja drogowa uległa zmianie, ale nie jest do końca pewne czy na lepsze. Zamiast dziur pojawiły się koleiny głębokie na 20 cm. To wszystko w towarzystwie wszechobecnych tirów. Ciężarówka na ciężarówce. W jedną i drugą stronę. W tej sytuacji ciężko było zjechać z drogi i zorientować się, gdzie właściwie jesteśmy. Niestety w tych warunkach nawigacja Garmin nie przydała się na wiele. Odpaliłem swoje ustrojstwo w celu namierzenia hotelu. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że od godziny krążymy wokół hoteli, jednak z drogi nie było ich widać. Tablic informacyjnych też nie było. Zrobiło się już bardzo ciemno i późno. Do tego Julka się rozchorowała. W tych warunkach byliśmy zdeterminowani na nocleg, za każde pieniądze. Musieliśmy zawracać. Pierwszy hotel, do którego dotarliśmy był pełen. Do drugiego już nie dojechaliśmy, bo po drodze natknęliśmy się na inny. Niestety też pełen. Jednak bardzo uprzejmy menadżer zakładu obdzwonił wszystkie hotele wokół w poszukiwaniu wolnych miejsc. Przy okazji okazało się, że pokoje na obwodnicy Bukaresztu są prawie zawsze zajęte. Znalazł się jeden przy autostradzie A1 w stronę Pitesti. Nie było nam to po drodze, bo docelowo mieliśmy kierować się w stronę Brasov. Jednak w zaistniałej sytuacji zdecydowaliśmy się brać, co jest. Szczególnie, że dojazd był bardzo prosty.

Już potem uświadomiliśmy sobie, że chyba jednak nie dojechaliśmy tam, gdzie mieliśmy. Zjechaliśmy z autostrady, gdy zobaczyliśmy pierwszy hotel. Niestety był pełen. Gdy zapytaliśmy o możliwe wolne pokoje kazano nam jechać dalej w stronę Pitesti. Trochę nam się to wydało dziwne, ponieważ zaraz obok znaleźliśmy motel. Nie wnikając za bardzo uzgodniliśmy pokoje z młodym człowiekiem z recepcji, który nie bardzo rozumiał angielski. Oczywiście nie wszystko poszło jak miało, ale koniec końców wylądowaliśmy w pokojach, zresztą bardzo dusznych z powodu bezpośredniego sąsiedztwa basenu. Dodatkowo naszym towarzyszom trafił się jacuzzi...

Zmęczyliśmy 828 km.

Trasa: Z Istambułu wyjechaliśmy na autostradę E80 prowadzącą na miasto Edirne. Przed nim odbiliśmy w prawo na drogę 555 (E87) w kierunku miasta Kirklareli. W Bułgarii w dalszym ciągu jechaliśmy drogą E87 na miasto Burgas. Dalej kierunek na Shumen bliżej nieokreślonymi drogami. Następnie odbiliśmy na E70 w kierunku granicy z Rumunią w mieście Ruse. W Rumuni droga nosiła podwójne oznaczenie E70/E85. Nią dotarliśmy na obwodnicę Bukaresztu. Do miejsca noclegu dotarliśmy autostradą o potrójnej nazwie A1/E70/E81.

balonem nad Kapadocja
Blekitny Meczet
Blekitny Meczet fasada
Blekitny Meczet wnetrze
Blekitny Meczet zwiedzanie
Bogazkale
ciesnina Bosfor
cukierki
Haga Sofia
Kapadocja z lotu ptaka
koniec
lot balonem nad Kapadocja
Meczet
planowanie
podziemna cysterna
policja na motocyklach
policyjne GS1150
przed Blekitnym Meczetem
Rumunia zamawianie herbaty
rumunskie Karpaty
swierze miesko
sztuka uliczna
Topkapi
fajki
Haga Sofia wnetrze
ratusz chyba
egipski obelisk
NAS Analytics TAG

Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę