tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Bałkany na dwóch kołach - strona 2
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Bałkany na dwóch kołach - strona 2

Autor: Wojciech „Twardy” Twardowski 2010.11.19, 14:20 9 Drukuj

Po godzinie pełnej wrażeń zjeżdżamy dalej - im dalej tym gorzej! Nie ma juz drogi! Jest dziura na dziurze, a na tym jeszcze jedna dziura... krajobraz jak po bombardowaniu... Zjeżdżaliśmy 3 godz., nie wiedząc, co może nas spotkać za zakrętem. Zwalone pnie, głębokie wykopy, łachy piachu naniesionego przez wodę i samochody. Kilka razy myślałem, że fiknę! Wreszcie zjechaliśmy! Stop, okazuje się, że kolega zostawił Karpatom aparat fotograficzny na wieczną pamiątkę...

Z gór jedziemy jakiś kawałek i jesteśmy w Certa de Agres – tankowanie, kawa, prysznic szlauchem... Po drodze mijaliśmy również słynny rumuński Disneyland - Zamek Draculi, nie pojechaliśmy tam jednak. Mój motocykl ma ślady pazurów Draculi i wystarczy atrakcji z nim związanych. Przejazd przez Rumunię mi się podoba - jak okiem sięgnąć step, szyby naftowe i potężne trakcje elektryczne. W Rumunii mieliśmy jeszcze jedną małą przygodę - chłopaki tankują na stacji i... jest problem, bo automat nie chce przyjąć karty i nie da im paliwa. W okolicy żywego ducha, pustki w zbiornikach, nie jest dobrze. W końcu podjeżdża Dacia z dwoma panami, też próbują z kartą i też nic. Koniec końców tankują kolegom paliwo za własne pieniądze! Pomogli nam bezinteresownie obcy ludzie - to się ceni! Dostali gadżety reklamowe i uścisk

Granicę Rumunia - Bułgaria przekraczamy na Dunaju w Calafat – Vidin. Wpakowujemy się przed samochodziki, nikt nie robi szumu, przecież to normalne, że się zmieścimy i ludzie ustępują nam miejsca. Dlaczego w Polsce trzeba ciągle walczyć o kawałek miejsca na drodze? Płacimy jakąś kwotę kilka euro, wjeżdżamy na promowisko i stajemy jak wryci! Niby Europa, a wjazd na prom strasznie niebezpieczny, klapy są opuszczone w wodę - nie widać ich, więc nie wiemy, ani jak szeroka jest klapa wjazdowa, ani jak głęboka jest woda. Klapy z płyty stalowej, bez żadnego żebrowania, po prostu gołe blachy - mokre i śliskie. Wjechałem za kolegami - to był wyczyn! Zdecydowanym pociągnięciem wspiąłem się tym metalowym trapem na pokład, a w głowie myśli tysiące, co będzie jeśli wjadę i się poślizgnę? Czy wpadnę do wody - jak głębokiej? Czy ktoś mi pomoże, czy będę się topił sam? Czy dam radę podnieść motocykl sam? Jaki jest tam grunt? Czy przeżyję ten wjazd nie okaleczając się? Jakie będą straty? Strach ma wielkie oczy - wjechałem i zaparkowałem miedzy tirami. Był to groźny moment tej wyprawy.

Zjeżdżamy pierwsi z promu - jesteśmy w Bułgarii i od razu jakoś inaczej, klapy już nie lądują w rzece, zjazd normalny. Wykupujemy ubezpieczenie i jesteśmy w Vidin. Przejechaliśmy przez kawałek Bułgarii, która okazuje się najbardziej zarośniętym i opuszczonym krajem posocjalistycznym. Gospodarstwa zaniedbane, obejścia również, drogi straszne. Może nad Morzem Czarnym i w Złotych Piaskach jest całkiem inaczej, ale tam nas nie zaniosło. Robi się coraz ciemniej, a my bez noclegu, niedobra sytuacja. Mijamy zapyziałe domy, pytamy o możliwość noclegu, wszędzie nam odmawiają. Boją się, czy co? To my w strachu! Szukając dalej noclegu mijamy klasztor. Od razu zaświtała mi myśl, że przecież zakonnicy, nie powinni odmówić nam pomocy? Powiedziałem o tym Markowi i nawrotka. Pukamy do klasztornej furty i otwiera nam młodziutki chłopak, pytam więc o możliwość noclegu. Oczywiście rozmawiamy po angielsku, dogadujemy się, brama zostaje otwarta, a nam kamień spada z serca – mamy nocleg. Nasz klasztor to Monastyr Bogurodzicy. Poznajemy kilku mnichów oraz mamę chłopca i jego braciszka. Mama pracuje w Monastyrze i w cerkwi, którą zobaczymy nazajutrz. Naprawdę zadowoleni zaczynamy rozpakowywać się, cały czas rozmawiamy, skąd dokąd itd. Pokazujemy nasze naklejki, plan wyprawy itd. Rzucamy graty do naszej wspólnej dzisiejszej sypialni, którą jest pokój konferencyjny. Dostajemy składane polowe łóżka, materace, poduszki. Parkujemy i zapinamy motocykle w obawie przed Cyganami, którzy są zmorą klasztoru i potrafią ukraść wszystko. Przed północą zostajemy zaproszeni na kolację! Naprawdę byłem w szoku! Przecież chcieliśmy tylko nocleg, a tu jeszcze kolacja! Dość długo ją pałaszowaliśmy i dalej rozmawialiśmy, nawet zapytali się, co pijemy z drinków? Whisky? Wódkę? Nie chcąc nadużywać gościnności gospodarzy poprosiliśmy o piwo, zimne... Było tym czego potrzeba dla ciała po dniu pełnym trosk i upałów. Prysznic także.

Nazajutrz podjechaliśmy z Ojcem Maximem obejrzeć cerkiew - w środku czekali na nas Teodor i Oleg, chłopcy poznani wczorajszej nocy, ubrani w liturgiczne szaty. Robimy zdjęcia, wymieniamy się małym pamiątkami w postaci obrazków. Ja rozstałem się z fajną pamiątką (miałem ją od wojska) - obrazek z Matką Boską, który to dostałem od gen. Głódzia - biskupa Wojska Polskiego z autografem. Stwierdziłem, że to jest ten czas gdy może powędrować dalej. Wiem, że został w dobrych rękach. Dziękuję za wypełnienie przykazania miłości naszym Prawosławnym Braciom. Przyjęli nas jak swoich!

Z Vidin, kierunek Kula - Zejcar i jesteśmy w Niszu, już w Serbii. Podczas przekraczania granicy Serbowie nie są zbyt uprzejmi, przeganiają nas z jednego pasa na drugi. Formalności załatwione, jedziemy przez Serbię. Całkiem fajne drogi, dojeżdżamy na stację paliw, tradycyjnie kawka i Internet... W Niszu bardzo chcieliśmy zobaczyć słynną Wieżę Czaszek, co nie udało by się bez pomocy serbskiego motocyklisty z South Serbia MC. Prowadzi nas pod samo centrum, wymieniamy się naklejkami i oglądamy zabytek Unesco - ową Wieżę Czaszek, która składa się z 900 ludzkich czaszek wmurowanych w ścianę. Po zwiedzaniu mieliśmy dylemat, którędy jechać do Kosowa? Serbski motocyklista, ale jednak Serb, odradza nam to, tak samo jak inni ludzie. Nagle zrywa się gwałtowna ulewa - jedyna na trasie naszej wyprawy. Przeczekujemy ją, naradzając się, który obrać kierunek. Obieramy drogę z Niszu na Vranje i wjeżdżamy do Gnjilane w Kosowie. Znajduje się tam druga co do wielkości cerkiew prawosławna na Bałkanach, niestety w opłakanym stanie. Planowany tam nocleg nie wypalił, więc pojechaliśmy dalej.

Wjazd do Kosova to przedsmak Albanii - Kosowarzy i Albańczycy to jeden naród, zresztą wielu z nich rozmawia po polsku, naprawdę! W latach 70 dużo ich było nad Wisłą. Na przejściu granicznym jest wesoło i przyjaźnie, ale nie wolno robić zdjęć. Wykupujemy obowiązkowe ubezpieczenie, po 15 euro na głowę i wjeżdżamy do Kosova. Zaraz po kilku kilometrach stoi wóz pancerny i żołnierze KFORu, Amerykanie, zatrzymują nas. Rozmawiamy i też nas proszą byśmy nie jechali tam gdzie zamierzamy - po prostu można zostać napadniętym i pobitym. Zabronić nam nie mogą, jedynie proszą. Bierzemy ich wskazówki do serca i jedziemy inną drogą.

Po drodze kolega zalicza wywrotkę na rondzie - śliskim jak diabli! Kładzie się na prawy bok i leży. Szybko stawiamy motocykle, zeskok i podnoszę kolegę! Benzyna się polała z baku, ale za chwilę zalany gaźnik odzyskał rytm. Oglądamy motocykl - ma ułamaną spacerówkę, kolega cały na szczęście! Robi się małe zbiegowisko, ale sytuacja opanowana i jedziemy na obiadek. Wszyscy w Kosowie się na nas patrzą, bo tam nie ma turystów, tylko takie dziwolągi jak my. Zajeżdżamy zatankować bardzo dobre tamtejsze paliwo. Po drodze cykamy zdjęcia i jedziemy do Macedonii - Skopje. W stolicy śpimy gdzieś na glebie, mając wartę co 2 godz. - bo tak jakoś dziwnie było. Ta nocka wpłynie na jutrzejszą jazdę. Raniutko zwijamy się i z Macedonii ruszamy na Gevgelija, a do Macedonii powrócimy od strony Albanii.

Jedziemy autostradą do granicy, zaczyna być gorąco... Odwijam manetkę gazu i robię różne dziwne rzeczy by nie zasnąć - ostatnia noc mnie wymęczyła nie tylko mnie. Przystanki co kilkadziesiąt kilometrów, kawa, Red Bull i głowa pod zimną wodę. Miałem taki moment, naprawdę niebezpieczny, praktycznie bym wjechał w kolegę przede mną! W ostatniej chwili się wybudziłem! Prawie byśmy we dwóch leżeli przy dużej prędkości. Wkurzyłem się na siebie, ale te upały są wykańczające! Na telebimie na autostradzie – temperatura ponad 40°C, a temperatura rozgrzanego asfaltu ponad 60°C! Podczas jazdy wcale się nie chłodzę, rozgrzane powietrze wpada do kasku i zamiast orzeźwiać - usypia.

Wjeżdżamy do Grecji, można smalić legalnie 130 km/h. Jesteśmy na obwodnicy Salonik - nasz cel to Kastraki. Po drodze bierzemy prysznic w pobliskim motelu. Autostrady greckie są dobrej jakości, praktycznie puste, długie, szerokie i ukryte w wielkich wąwozach, a greckie góry jakieś mniej drapieżne od rumuńskich. Zmierzamy do Kalampaki, do słynnych na cały świat Klasztorów Meteora, - obiektu Unesco. Jako mały urwis (chcę być nim nadal) oglądałem niemieckie czasopismo Burda i właśnie wtedy zobaczyłem rysunek Klasztorów. Jakiś czas później oglądam je na własne oczy! Niesamowite! Kręcono tu film o agencie 007, jak również wiele innych o wojennej tematyce. Dojechaliśmy do Kastraki, na camping. Droga do Kalampaki zamieniła się w powtórkę z Rumuni i całkiem dobrze, fajnie było znów poskładać się w zakręty! Miejsce campu super - na dole my, w górze nad nami Meteory! Gdy zobaczyłem basen, wiedziałem, że tego mi trzeba! Po rozmowach z właścicielem dostajemy 35 % zniżki na nocleg, rozbijamy szybko namioty, dobrze, że w cieniu drzew! Robimy jakiś posiłek i odciążeni od tobołów ruszamy w promieniach zachodzącego słońca na zwiedzanie Metorów. Naprawdę, lepiej z czasem nie mogliśmy trafić, rano, byliśmy tylko my i kilka osób które ruszyły po sjeście. Nazajutrz rano były tam już tłumy. Widok tych olbrzymich gór, pagórków, głazów i maczug Herkulesa robi wrażenie, szczególnie, gdy się do nich zbliżamy. Wjeżdżamy na szczyty gdzie widzimy Klasztory - teraz są już normalnej wielkości, nie jak oglądane z dołu. Pojawia się myśl - cóż takiego kazało zakonnikom osiedlać się na wierzchołkach gór?

Zjeżdżając po sesji widokowo - zdjęciowej zakupuję u pewnej babci jedzenie i kartki, które obiecała wysłać - doszły! Nazajutrz z rana pierwsze, co robię, to wskakuję do basenu i tam się studzę, niestety na niewiele to się zdaje, po chwili znów jestem zlany potem. Postanowiliśmy zwiedzić jeden z klasztorów - trzeba przejść tylko kilkaset stopni wykutych w skale, kilka pięter, jakieś pokręcone serpentynowe drogi i jesteśmy na miejscu. Dodam, że byłem w ubraniu motocyklowym z hełmem, czułem jak pieką otarte stopy, a jeszcze zejście na dół... Z góry roztacza się przepiękny widok na dolinę, w której leży Kastraki. Wszystkie domki mają czerwone, gliniane dachy i są malutkie. Bardzo dużo jest turystów – pielgrzymów prawosławnych. Diaspór z Kanady, Rosji, Ukrainy. W południe spakowani wyjeżdżamy z Kalampaki w kierunku Gravena - by wjechać do Albanii!

Na granicy wyciągamy paszporty, dostajemy stempelki i wjeżdżamy, chociaż można wjeżdżać tylko na dowód. Jesteśmy w Albanii! Nie do wiary! Od domu dzieli nas 3 tys. km! Jedziemy spokojnie i rozglądamy się na boki - toż to chyba ostatni jeszcze dziki kraj w Europie... Nie ma tu McDonalds’ów, ani biur turystycznych, ani turystów... Przejeżdżając Albanię, spotkaliśmy tylko 3 motocyklistów! Nie widziałem auta z zagraniczną rejestracją! I bardzo dobrze! Wszędzie góry, już inne niż te w Grecji, drogi w miarę dobre (później będą rarytasy).

Jesteśmy w Korczy, szukamy kantoru, banku, by wymienić euro na leki, albańską walutę. Niestety w niedzielę wszystko jest nieczynne, za to koniki - jak najbardziej! Wymieniają nam ile chcemy spod pazuchy i jest ok! Naprawdę czułem się w Albanii bezpiecznie dzięki ludziom, Albańczycy to miły naród. Nasz plan to miejscowość Lin - wioska rybacka. Leży nad Jeziorem Ochrydzkim - największym zbiornikiem wodnym na Bałkanach. Droga masakra, ledwie do 40 km/h – dziury, wyboje i koleiny. Przy drodze cygańskie szałasy, podczas drogi wjeżdżamy w stado owiec - beeeeeee. W końcu dojeżdżamy, zatrzymał się tu czas. Naprawdę warto było zobaczyć, jak jeszcze żyją ludzie w Europie XXI wieku, nie do pomyślenia, że są jeszcze takie miejsca!

Wioska, w której spaliśmy, to jeden pensjonat, właściwie jeden poziom wykończony - pokoje w odpowiednim standardzie, łazienka również i widok na Jezioro Ochrydzkie! Zasypiając, a trwało to kilka godzin, słuchałem rechotu żab! Na długo zostaną w mej pamięci! Kolacja, którą zamówiliśmy, składała się z ryb z jeziora, frytek i sałatki greckiej – najlepszej, jaką jadłem!

Po rozlokowaniu w pokoju, ruszyliśmy na spacer i szok - środkiem drogi pędzą stada owiec, kóz, spacerują osły, wzdłuż głównej uliczki wysiadują staruszkowie i spokojnie sobie rozmawiają. Z chęcią rozmawiają, pozują do zdjęć. Mijamy domy, które są budowane z kamienia i łączone spoiną z gliny, dachy kryte trzciną. Wszechobecny syf i smród, bo bez kanalizacji wszystko spływa do jeziora. Wzdłuż linii brzegowej śmieci i odpadów po kolana, a w tym wszystkim wiją się szczury, jak bobry (aż strach wspominać kolację). Taki widok zaśmieconej Albanii będzie nam towarzyszył do końca pobytu, stanie się normalnością. Mają piękny kraj i tak go dewastują! Na drogach mnóstwo rozjechanych psów, wokół których kręcą też się inne psy, do tego śmieci ciągnące się kilometrami w rowach obok dróg, które paląc się, wydzielają okropny smród. W każdej chwili można spodziewać się, że na drogę wskoczy koza lub owca, po prostu maksymalna uwaga. W wiosce znajduje się też meczet i cerkiew prawosławna i tam też wszystko tonie w śmieciowych „Górach”. Z drugiej strony bieda kontrastuje z bogactwem i nowoczesnością, nawet w tej biednej wiosce jest nowoczesna kafejka internetowa z szybkim netem, sprawdzamy więc pocztę, wysyłamy maile do domów z informacją, że żyjemy i za chwilkę wyruszamy dalej. Mimo wszystko widok tej wioski jest uroczy, tonie w liściach winogron i zachodzącym słońcu - taką ją zapamiętam.

Dojechalem do Republiki Kosova
Medugorje.Kosciol
Jedziemy,przerwa na zdjecia
Bunkier w Albanii - jest ich ponad 770000
dom pielgrzymow
meteora - Naprawde pieknie
Wlasnie tak.....jedzcie,Transalpina czeka na Was
Rajd Katynski dociera wszedzie,do Albanii rowniez
Wyspa Sw.Stefana i moja Yamaha
w albanii
Zdjecie zrobil mi kolega motocyklista z Czech
Autor na tle tablicy na granicy
BALKANY 2010
Mostar
przeprawa promowa na Dunaju
Rynek Zygmunta Augusta - Augustow PL. Wrocilem z traski 6.500 km
   
NAS Analytics TAG

Komentarze 9
Pokaż wszystkie komentarze
Autor:ss 22/11/2010 08:00

zaiste pięknie :)

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę