tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Wakacje na Teneryfie i wypożyczony motocykl
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Wakacje na Teneryfie i wypożyczony motocykl

Autor: Bandziorro 2011.06.17, 14:39 18 Drukuj

Wakacje na Teneryfie we dwoje? A może wypożyczyć motocykl? Łukasz, znany szerzej jako Bandziorro na RiderBlogu opowiada o tym, jak wyglądał jego wyjazd na hiszpańską wyspę oraz czy warto wypożyczyć tam motocykl.

Plany

Pomysł na wypożyczenie motocykla podczas urlopu chodził mi po głowie już przed wyjazdem. Uparcie wertowałem Internet w poszukiwaniu jakichkolwiek wypożyczalni na Teneryfie. Najlepiej, aby był to względnie mocny sprzęt, a wypożyczalnia mieściła się niedaleko naszego zakwaterowania. Cóż, już na tym etapie, podejmując decyzję, warto było pomyśleć o zabraniu chociaż kurtek motocyklowych i rękawic. Nie miałem jednak pewności, czy plan wypali. Informacje o wypożyczalniach były bardzo niekonkretne i nie dawały zbyt wiele nadziei na powodzenie.

W poszukiwaniu dwóch kółek

Podczas pierwszych spacerów po Puerto de la Cruz natknęliśmy się na mnogość wypożyczalni samochodów. Jednak o motocyklach niemal nikt nie słyszał. Dopiero w jednej z nich, miła tamtejsza pani poinformowała mnie o dwóch miejscach, gdzie mógłbym spróbować. O dziwo, jednym było to, które znalazłem przebywając jeszcze w Polsce. Wtedy jakiś Brytyjczyk polecał ten lokal drugiemu za pośrednictwem na forum turystycznego. W całej sprawie dziwne jest to, że wypożyczenie motocykla odbywa się w kawiarni (!) La Alpispa.

Już pierwszego dnia pobytu zajrzeliśmy tam, by przekonać się co mają w ofercie. Interesujące nas opcje to Suzuki Maruder 250 ccm i Suzuki V-Strom. Żona, początkowo wrogo nastawiona do moich dziwnych wymysłów na przygody, zachwyciła się V-Stromem. Miałem asa w rękawie! Po kilku minutach rozmowy z właścicielem, poznałem wszelkie niezbędne mi informacje i umówiliśmy się, że wpadnę w ciągu kilku dni.

Piątek - spacerując promenadą

Kolejny spacerek krajoznawczy wzdłuż nadbrzeżnych sklepików pozwolił nam natknąć się na drugi punkt, gdzie można wypożyczyć dwa kółka. Równie ciekawa lokalizacja: Hotel Las Vegas. Wewnątrz, na parterze znajdowały się lokale usługowe, a przed hotelem stał rządek maszyn. Pan od razu zauważył nasze zainteresowanie i zaprosił nas do środka.

Początkowo oferta nie brzmiała zachęcająco, cena wynajmu była wyższa niż w poprzedniej lokalizacji. W dodatku pan miał gigantyczne problemy z językiem angielskim. Ja natomiast, zrozumiałem tyle, ile potrzeba i wziąłem od niego telefon. Pan na początku nie rozumiał, że chcemy wypożyczyć dopiero po niedzieli (a był piątek) i kluczyki niemal wkładał nam do rąk..

Niezbędne informacje - zalążek planu

Spaleni słońcem, po całym dniu zwiedzania i opalania poszliśmy na spotkanie z rezydentką biura podróży. Dzięki temu zyskaliśmy szereg istotnych informacji:
- szczegóły techniczne, jak cena benzyny, ograniczenia prędkości itp,
- przestrogi - na co uważać,
- co najważniejsze - informacje, co warto zwiedzić i czego w poszczególnych miejscach szukać.

Z ramienia biura podróż, zyskaliśmy ofertę wycieczki fakultatywnej, za dodatkową opłatą oczywiście. Jednak, w głowie niedobrego Łukasza, ku przerażeniu żony, zaczął kiełkować niecny plan... Zwiedzimy wyspę na własną rękę – motocyklem!

Niedziela - zamknięte

Planowałem wziąć maszynę w kawiarni Alspispa... Niestety, było zamknięte - niedziela. Zły, tylko podsyciłem swoją upartość. No jak mógłbym wrócić z niczym? Odwołać wszystko? Nie ma mowy! Męska duma i chęć śmigania po hiszpańskich drogach na wyspie nie pozwoliły dać za wygraną. Nawet, jeśli miałbym zapłacić 10 Euro więcej.

Tym sposobem trafiłem do hotelu Las Vegas. Po kilku minutach ciężkiej komunikacji hiszpańsko-angielsko-polskiej(!?) wynająłem V-Stroma. Ciekawostką jest to, że łatwiej było panu zrozumieć polski wyraz „kufer”, niż po angielsku „trunk”. Zdaję sobie sprawę, że trunk zapewne zupełnie nie oddaje charakteru kufra motocyklowego... - Sorry, my english is not perfect.

Ultimatum

Żona postawiła sprawę jasno: Skoro forsowałem wynajęcie motocykla, zamiast składki z innymi na wynajem samochodu - jedziemy przez park narodowy Teide, w okolicach wulkanu. Chodziłem w życiu trochę po górach i nie raz jeździłem motocyklem we mgle. W związku z tym wizja jazdy w samych koszulkach napawała mnie niechęcią. Na pobliskim targu kupiłem kurteczkę o właściwościach przeciwdeszczowych. Cóż, przynajmniej żona będzie miała sucho.

Wyjazd

Wyjechaliśmy ok 10:00. Dzień był pochmurny, więc w tropikach w taką pogodę nie było nic sensownego do roboty, co czyniło naszą wyprawę jeszcze bardziej uzasadnioną. Już na początku, doszło do małej pomyłki. Zamiast pojechać w kierunku Santa Cruz, skręciliśmy w przeciwną stronę w kierunku Icod De Los Vinos. Czyli trasa zaczęła się w przeciwnym od planowanego kierunku. Cóż, pierwszy raz jeździłem za granicą Polski, więc, lekko stremowany (a nawet wystraszony), czułem się jak świeży uczestnik kursu na prawo jazdy. Nie śpieszyło mi się do horrendalnych mandatów.

Drago Milenario - symbol Teneryfy

Naszym pierwszym celem do obejrzenia była bardzo stara i wielka dracena - Drago Milenario. Wjechaliśmy do miasteczka Icod De Los Vinos. Wszystko wydawało się ładnie i logicznie pooznaczane. Nie przeszkodziło mi to jednak zgubić drogę i troszeczkę pobłądzić po ciasnych i stromych uliczkach. Pierwszy raz w życiu jechałem pod górkę o nachyleniu 45 stopni! To dopiero szkoła ruszania! Kursanci w „eLkach", wstydźcie się.

Po jakichś piętnastu minutach zaparkowaliśmy niedaleko celu, na przypadkowym parkingu. Nie wiedzieliśmy dokładnie czego szukać, więc spodziewaliśmy się jakiegoś parku z płatnym wejściem. Stąd omyłkowo odwiedziliśmy motylarnię. Omyłka okazała się przyjemna, choć troszkę droga (15 Euro za wstęp). Po wyjściu, okazało się, że szukane przez nas drzewo stoi luzem, w ogólnie dostępnym parku przed zabytkowym kościołem.

Garachico - Los Tangue, czyli miasteczko na języku lawy

W XIX wieku nastąpiła erupcja wulkanu. W efekcie, nadbrzeżne miasteczko zostało zalane lawą. Po tej tragedii pozostał piękny i malowniczy krajobraz miasteczka odbudowanego na jęzorze lawy. Co prawda, przegapiliśmy zjazd do tego ciekawego miejsca, jednak oglądaliśmy je z punktu widokowego, jakieś 100 metrów wyżej...

Z głową w chmurach - zimno!

Jadąc krętymi drogami, nieustającymi ostrymi i technicznymi winklami, pięliśmy się coraz wyżej i wyżej... Ręce dosyć szybko dały znać o swoim zmęczeniu. W końcu, osiągnęliśmy wysokość chmur. Zaczęła się „wielka zmarzłość”. Żona wściekła i zmarznięta, ja zestresowany i również zmarznięty. W co ja nas wpakowałem? Ona już chyba więcej nie wsiądzie ze mną na motocykl! Trzeba jechać - w końcu chmury muszą się skończyć...

Herbatka i hamburger na rozgrzanie

W jakiejś miejscowości za pasmem górskim w końcu zrobiło się cieplej. Nazwy miejsca nie pamiętam, ale zatrzymaliśmy się na herbatę i coś do zjedzenia. Pół godziny odpoczynku zaowocowało kilkoma zdjęciami i lekką poprawą nastroju. Można było raźniej ruszyć dalej w kierunku Los Gigantes. Nie było odwrotu, zwłaszcza, że wiązałoby się to z ponownym wjechaniem w chmury. Sądziłem, że zmarznięta i zła na mnie żona będzie chciała wracać, jednak powiedziała, że lepiej się przemęczyć, skoro już wydaliśmy tyle pieniędzy. Jak się później okazało - było warto.

Puerto de Santiago - widok na Los Gigantes

Dojechaliśmy do miasteczka Puerto de Santiago. Na wjeździe, przy jednym z krętych winkli znajdował się taras widokowy. Zatrzymaliśmy się tam by porobić zdjęcia niedostępnych i bardzo wysokich klifów Los Gigantes. Podsumowując: po 30 minutowej jeździe winklami w dół, od której okrutnie bolały mnie ręce i odmarzały nam pośladki, zatrzymaliśmy się na całe 5 minut by porobić zdjęcia...

W kierunku Teide - diabelskie górskie drogi

Byliśmy świadomi, że dalsza droga znowu biegnie przez wysokie góry. Napawało mnie to pewną niechęcią, ale raz kozie śmierć! Dalsza droga wiodła przez okrutnie kręte i niebezpieczne górskie odcinki. Wąska ścieżka prowadziła po zboczu góry, a w dół - kilkaset metrów przepaści. Nie raz skromna barierka urywała się, jakby ktoś właśnie w tym miejscu przebił ją ciężkim pojazdem i runął w dół. Na szczęście przede nami jechał jakiś samochód. Skupiłem się więc na jeździe za nim, aby nie patrzeć w przepaść.

Znowu zimno

Im bliżej wulkanu - tym zimniej. Co ciekawe, mroźne i mokre powietrze przychodziło gwałtownymi i niespodziewanymi falami. Miejscami, przez mleczną chmurę niemal nie było widać drogi. Szosa zaczynała być wyraźnie dziurawa. To niemożliwe, czyżby polscy drogowcy i tu dotarli?

Krajobraz zmieniał się bardzo radykalnie. Widać było wyraźnie częste zmiany warstw roślinności. Stopniowo zielone pasmo roślin zastępowało marsjańskie, kamieniste pustkowie.

Ponad chmurami - wjazd do parku narodowego

Chmury szły partiami. Coraz częściej przerzedzały się i fale skrajnego zimna przeplatały fale dość ciepłego powietrza. Ku naszemu zdziwieniu, robiło się coraz cieplej. W końcu, chmury urwały się i zupełnie z nich wyjechaliśmy. Droga wiodła na wysokości ok. 2000-2500 metrów. Natknęliśmy się na punkt widokowy. Z wiadomych przyczyn fizjologicznych, pilnie potrzebowałem zrobić postój. Poza tym, czas na odpoczynek. Ręce skostniały.

Czyste, bezchmurne niebo spowodowało, że w ciągu kilku minut ogrzaliśmy się w słońcu. Zaczęło się robić wręcz gorąco, skusiliśmy się więc na mały spacer szlakiem turystycznym. Zaowocowało to dobrym samopoczuciem i serią ciekawych zdjęć.

Obeszliśmy kawałek trasy w iście marsjańskim krajobrazie. „Houston, to mały krok dla człowieka, ale wielki krok motocyklisty.” Wulkan wszędzie wokół pozostawił dowody swojej potęgi. Ziemia (o ile można ją tak nazwać), miała kolor brunatno-czerwony, czasem brązowy. Skały były porowate, jak pumeks, tylko w większej skali. Wokół krajobraz zniszczenia. Zapierało nam dech w piersiach.

Powoli zbliżały się chmury, którym uprzednio uciekliśmy. Postanowiliśmy kontynuować podróż. Po powrocie ze szlaku, podszedłem do dwojga angielskich emerytów, by pomogli nam ustalić, gdzie znajdujemy się na mapie. Miła konwersacja i znów dosiadamy Suzuki.

Strajk motocykla

Z niewiadomych przyczyn, po przekręceniu kluczyka i wciśnięciu zapłonu usłyszałem jedynie nieśmiałe pstryk. „K***a! No nie! Bez jaj! Tutaj?!”. Ciśnienie mi skoczyło, gdy parę razy próba konwencjonalnego odpalenia nie poskutkowała. Pamięcią sięgnąłem do chwili, gdy nieporadnym angielskim, człowiek wypożyczający mi motocykl powiedział, że jak coś się zepsuje, trzeba zadzwonić. Na szczęście, zadziałałem instynktownie. Odruchowo, bez zastanowienia, wcisnąłem sprzęgło, lekko odepchnąłem się i po jakimś metrze rozbiegu puściłem sprzęgło. Silnik wrócił do życia... Uff!

Trochę ciepła, trochę zimna... Łał, jaki widok!

Droga znowu obfitowała w fale ciepła i zimna, naprzemiennie smagając nas zmianami temperatur. Trochę zimnej chmury, trochę ciepłego spokoju. W końcu pierzasty koszmar został z tyłu. Ciężko jednak było skupić się na jeździe, gdy wokół roztaczają się powalające krajobrazy - panorama marsjańsko-księżycowa skrzyżowana z Wielkim Kanionem. Jechaliśmy zaledwie z 5-10 minut, gdy znowu musieliśmy się zatrzymać, by zrobić parę zdjęć. Przy okazji, w tym samym punkcie widokowym zatrzymali się inni motocykliści. Opakowani w skóry, patrzyli na nas (ubranych w T-Shirty) dość dziwnie - wcale im się nie dziwię... Cudowny widok wynagrodził nam serię poniesionych trudności.

Winkle nad przepaścią

Dalsza droga wiodła wyniesiona to nad magmowym rumowiskiem, czymś w rodzaju płaskowyżu po wewnętrznej części krateru. Najgorsze, że często od przepaści nie dzieliła nas nawet barierka. Radziłem sobie z tym jadąc za jakimś samochodem. Łatwiej było się skupić na drodze. Nie dało się nawet zbytnio przekroczyć 50 km/h. Nieustane winkle. Przyśpieszanie, redukcja, 2,3,2,1... Tylko kilka minut wystarczyło, abym odczuł zmęczenie ramion i łokci. Ale ambitna trasa przynosiła satysfakcję. Widlasta dwójka V-Stroma DL650 płynnie oddawała moc. Dziwiłem się nie raz, że nie dławiła się na niskich obrotach, kiedy nie zdążyłem zredukować. Po radykalnym przyhamowaniu, w miarę żwawo rozpędzała nas po wyjściu z zakrętu.

Las nad chmurami

Droga zaczęła powoli opadać w dół. Jechaliśmy przez wysokogórskie lasy iglaste, krętymi serpentynami. W którymś miejscu, przez las dostrzegliśmy prześwitujące nad doliną chmury. Trzeba było zatrzymać się, by odpocząć przed strefą mokrego zimna, a przy okazji zrobić zdjęcie fantastycznej panoramy, na pograniczu chmur. 

Mokro!

Stopniowo zmniejszająca się wysokość nad poziomem morza sprowadzała nas w głąb pierzastego mleka. Widoczność spadła niemal do zera. Widziałem zaledwie jeden samochód przede mną, a raczej jego światła pozycyjne. Wlekliśmy się w sznurze pojazdów z prędkością ok 20-30 km/h. Parę razy złapałem się na chęci zredukowania z jedynki na niższy bieg...

Mżawka osiadała na kasku. Na rękach miałem wielką kałużę. Kropelki z wizjera zaczęły się odklejać od powierzchni, kapiąc mi przed oczami. Zamiast jednak przejmować się z żoną naszym stanem przemarznięcia i przemoknięcia, zaczęliśmy sobie żartować z punktów widokowych, obok których przejeżdżaliśmy. Punkt widokowy z widokiem na mleko! Nie zabrakło też hardcorowej rodzinki, która wewnątrz chmury robiła sobie - jak gdyby nigdy nic – grilla!

Bar La Curva

Ledwo po wyjechaniu ze strefy mlecznej, rozbawiła nas kolejna rzecz. Na ostrym zakręcie serpentyny, zauważyliśmy lokal o ciekawej nazwie (autentycznie) Bar La Curva. Niestety, zmęczenie nie pozwoliło nam na zatrzymanie się i uwiecznienie tego na zdjęciu.

W końcu hotel

Osiem godzin od wyjazdu, po przejechaniu ok 180 km górskimi serpentynami, zmęczeni ale usatysfakcjonowani dojechaliśmy do hotelu w Puerto de La Cruz. Kolacja smakowała wyśmienicie, chociaż myślę, że bez względu na to co byśmy zjedli i tak by to smakowało. Nie obyło się bez butelki wina na rozgrzanie. Z wielką satysfakcją oglądaliśmy wykonane zdjęcia...

Wiem jedno. Suzuki V-Strom jest stworzony do jazdy w takich warunkach. Nie sprawiał żadnych problemów w zakrętach - jechał sprawnie, zwinnie i gładko, jak po szynach. Zawieszenie, silnik i hamulce - wszystko działało doskonale.

Motocyklem po Teneryfie

Gdyby ktoś chciał wypożyczyć motocykl na Teneryfie w Puerto de La Cruz, znam dwa miejsca, gdzie jest to możliwe:

1) Kawiarnia "La Alpispa", taniej, właściciel zna angielski, Suzuki Maruder 250 lub Suzuki V-Strom 650. Kawiarnia znajduje się na ulicy Camino San Amaro. Dodatkowo, różnej maści skuterki. Cena wynajmu zależna od pojemności.

2) Hotel Las Vegas (motoslasvegas.com), Uwaga, właściciel niemal nic nie rozumie po angielsku. Mi udało się dogadać, ale ledwo ledwo. Drożej odrobinę, ale 7 dni w tygodniu i dużo większy wybór.

Warto pamiętać:

- Obie firmy nie oferują wynajmu odzieży motocyklowej. Dostajemy jedynie 2 kaski.
- Na autostradzie można jechać tylko 110 km/h.
- Aby wynająć motocykl należy mieć przy sobie prawo jazdy kategorii A.

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
suzuki V-Strom
zona i suzuki v-strom
bandziorro i vstrom
zona w chmurach
gdzie jestesmy
wycieczka po teneryfie
lukasZ na teneryfie
lukasz bandziorro
niezbyt bujna roslinnosc na teneryfie
pozostalosci po wulkanie
posilek w miasteczku teneryfa
droga w gory
krajobraz teneryfy
magmowy krajobraz
ladna roslinka
marsjansko ksiezycowy krajobraz
nad chmurami teneryfa
po wulkanie teneryfa
Teneryfa
skaly teneryfa
teneryfa wyspa hiszpania
Drago Milenario
punkt Samara na Teneryfie
icod de los vinos mapa
mapa trasa po teneryfie
Komentarze 13
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę