tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 "Sky is the limit" - najdroższe motocykle świata
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG

"Sky is the limit" - najdroższe motocykle świata

Autor: Łukasz „Boczo” Tomanek 2009.08.18, 14:21 34 Drukuj

Aktorzy, muzycy, celebryci i celebrytki, właściciele centrów handlowych, butików, firm produkujących żelatynę. Sporo z nich nie ma co zrobić z kasą i w pewnym momencie wpada na genialny pomysł kupienia motocykla

Kryzys finansowy. Pojawił się i narobił większej dewastacji i paniki, niż granat wrzucony do ZUSu. Wielkie firmy zwolniły setki pracowników, desperacko próbując zaoszczędzić trochę kasy. Armie maklerów popełniły samobójstwa. Ludzie masowo kupowali cukier i mąkę, a z jednej torebki zaparzali herbatę dla całej rodziny. Ale nie wszyscy. Ci, którzy na ilość zer na koncie nie narzekają, spali spokojnie w swojej satynowej pościeli w sypialni z 300-calową plazmą. Część z nich lubi motocykle, a nawet jeśli nie lubi, to zawsze to jakaś miła odmiana od kolejnych Ferrari, czy Porsche. Aktorzy, muzycy, celebryci i celebrytki, właściciele centrów handlowych, butików, firm produkujących żelatynę. Sporo z nich nie ma co zrobić z kasą i w pewnym momencie wpada na genialny pomysł kupienia motocykla. Może ścigacz? One są takie ostre, szybkie, seksowne. Albo wypasiony chopper zanurzony w chromie … lub złocie. A może coś zupełnie odpałowego, robionego na zamówienie, np. motocykl z wbudowanym automatem do kawy i miejscem na rozpalenie ogniska? W sytuacji, gdy dla nabywcy „debet” to pojęcie zupełnie obce, ograniczeniem jest tylko wyobraźnia. Wiem, że to pytanie ciśnie się na usta wszystkich. Jakie są najdroższe i najbardziej nierozsądne motocykle, które można kupić za pieniądze? Czy można sprezentować sobie taki sprzęt, żeby sąsiad podczas czyszczenia swojego Lamborghini Gallardo zemdlał? Oto krótki przegląd zupełnie nieracjonalnych motocykli w których ceny części, serwisu czy koszty eksploatacji nie mają absolutnie żadnego znaczenia. Motocykli, których głównym zadaniem nie jest jeździć, tylko zadawać szpanu i wzbudzać szczękospad. 

Fast, furious, sexy

Wspomniałem na początku o motocyklach sportowych. Myślicie, że wśród jednośladów jest inaczej, niż w przypadku samochodów? Że skoro na podwórku celebrytów rządzą Ferrari, Aston Martiny, to kupią oni sobie Suzuki GS500? Nic bardziej mylnego. Moc i prędkość zawsze pociągały. Wszystkich. Z mocą i prędkością idealnie współgra piękno. W tym momencie może pojawić się tylko jedne skojarzenie – Włochy. Włosi nie robią nic, poza rzeczami szybkimi, mocnymi i pięknymi. Jeżeli ktoś, kto szukając w portfelu dowodu osobistego musi przedzierać się palcami przez gąszcz banknotów, a przy okazji lubi Moto GP, zainteresuje się Ducati Desmosedici. Umówmy się, kiedyś po prostu Casey Stoner uciekł tym sprzętem z toru, w garażu dospawał mu stelaż na rejestrację, kierunkowskazy i już. W ten oto sposób na drogi publiczne wyjechała maszyna, której prawdziwy potencjał jest w stanie wykorzystać kilkanaście osób na Ziemi. Posiadając ją można mówić, że ma się motocykl prosto z Moto GP. Jeżeli nienawidzisz swoich sąsiadów, to będzie dobry wybór. Potężne V4 sprawia, że koncertem AC/DC można usypiać dzieci, a zagłuszyć je może jedynie syrena radiowozu, który wezwali krwawiący z uszu obywatele. Może być twoja za około 280 tys. zł. Plus drugie tyle na stopery do uszu i łapówki dla straży miejskiej. 

Skoro jesteśmy już przy Włochach, jest oczywiście MV Agusta F4 1000 R 312 RR. Wymawiając jej nazwę, można się zmęczyć. 312 to zapewne liczba zawałów, które powoduje u patrzących się na nią ludzi w ciągu minuty. Jest piękna, powabna, wściekła, szybka i wzbudza pożądanie. Wyszła z pod ołówka Michała Anioła motocykli – Massimo Tamburiniego, ale niewielu zwróci na to uwagę. Niewielu zainteresuje to, że została stworzona z czystej, niepohamowanej pasji. Istotne natomiast jest to, że jest nieprzyzwoicie wręcz elitarna i leci powyżej 300 km/h. To motocykl, który świetnie prezentuje się podczas oględzin garażu w „MTV Cribs”. Idziemy dalej – znów Ducati, ale tym razem 1098R. „R” oznacza, że pobłogosławił je Ohlins i Brembo. To maszyna, która powinna być sprzedawana razem z Ferrari 360 Modena. Świetnie do niego pasuje. Richard Hammond takiego ma. Doda też pewnie by chciała, bo będzie jej pasować do torebki, z której musi wysupłać niecałe 150 tys. złociszy. Japonia z portfelami obchodzi się bardziej łaskawie. Takie taniochy jak R1 SP to groszowe wydatki rzędu 75-80 tys. Za nieco więcej, bo około 95 tys. można kupić sobie stuningowanego przez niemiecki RF-Biketech B-Kinga. Moc niemal dwustu koni, tylna opona w rozmiarze ubijarki asfaltu i jeszcze bardziej przyciągający wzrok design. Są też firmy, które za odpowiednią kasę władują do Twojego fabrycznego B-Kinga lub Hayabusy turbosprężarkę, powodując wzrost mocy do około 250 KM. Dzięki temu kupujący nabywają narzędzie pozwalające na dokonanie wyjątkowo widowiskowej autodestrukcji. 

Francuzi od motocykli raczej stronią. Mają swoje żaby, ser, Citroeny i Renault. Ale jest pewna mieszcząca się w Alpach firma, która bierze najbardziej wypasiony motocykl na rynku, po czym robi go jeszcze bardziej wypasionym. Mowa o Lazareth. Mają przerobionego V-Maxa, trójkołową R1, starą FZR1000 z kompresorem, coś, co ma silnik V6 i nazywa się Roadster oraz wiele innych. Ostatnim ich hitem jest Wazuma. Najbliżej mu do sportowego quada. Z tą małą różnicą, że ma silnik V12 od BMW, który generuje 500 KM i jest napędzany w 85% etanolem, 14 % paliwem i w 1 % gniewem Bożym. Batmanowi strasznie ta fura przypadłaby do gustu. Lazareth wydaje się być kołem ratunkowym, w momencie gdy wszystko wydaje się być zbyt popularnie i zbyt tanie. Wspomniana Wazuma V12 to rekordzista. Niemal 300 tysięcy …. dolarów. Trzeba się tylko pogodzić z pozycją za sterami w stylu „konfesjonał”.

Więcej chromu!

Duże, ciężkie, błyszczące. Przetaczają się ulicami niczym batalion czołgów i robią to z podobną gracją. W tej kwestii rządzi i dzieli oczywiście Harley Davidson i wszystkie jego pochodne. Mam na myśli wszelkie customowe wariacje, robione na zamówienie. Królują oczywiście mistrzowie klocków lego, czyli Orange Country Choppers. Ich „Czarna Wdowa” nadal utrzymuje cenę na poziomie 240 tys. dolców. Generalnie można po prostu do nich zadzwonić i powiedzieć, że chce się motocykl np. w kształcie hot doga. Zbudują go … ekmh, przepraszam, poskładają go, robiąc przy tym jeszcze z tego niezły show, w którym Senior drze się na Juniora, a Miki wszystko psuje. Warto przy tym wspomnieć, że wielkobicepsny Senior nie zrobi wielkich oczu kiedy powiesz „Hello, I’m from Poland”. Podobno z naszym wspaniałym krajem miał już do czynienia kiedy kupował Triumpha od pewnego kolekcjonera, ale nie znamy szczegółów. 

Ameryka obfituje w możliwość zakupienia customowego choppera, ale co, jeśli nie chcesz się tam udawać, albo wolałbyś coś bardziej … skośnego? Może Honda Valkyrie Rune? Jeżeli masz 5 metrów wzrostu, a numer twojego buta zaczyna się od piątki, to coś dla Ciebie. Bądź pewien, że jadąc obok szkoły, dzieciaki krzykną „Wow, ale fajna lokomotywa”. Co ciekawe, wersja bez „Rune” w nazwie, o zdecydowanie bardziej stonowanym wyglądzie daje rade na rynku maszyn używanych. Nie sposób oczywiście zapomnieć o Goldwingu. Ten w wersji z trzema kołami, przy którym na bank rodzice będą robić zdjęcia swoim pociechom, kosztuje ponad 160 tys. zł. To dobry wybór dla Mac Gyvera. W schowkach można przewieźć zestaw mebli ogrodowych, który zresztą jest dodawany do motocykla fabrycznie, kominek z zapasem drewna i lokaja. Gold Wing jest tak duży, że ma też własne pole grawitacyjne. 

Nie można oczywiście zapomnieć o maszynach z Milwaukee. HD Electra Glide w wersji „gołej” kosztuje w granicach 90 tysięcy złotych., jednak dealer może potraktować go jak choinkę świąteczną i ubrać go we wszystko, co tylko możliwe, a cena się podwoi. Polscy customizerzy nie próżnują i oferują wąskiej klienteli indywidualistów z kasą monstra wprost z okładek zagranicznych magazynów. Tutaj nie ma jakiegoś nurtu, sprawę można dogadać osobiście. W zależności o stopnia wybrzydzania, cruiser z silnikiem Evo o pojemności 1800 cm3 może osiągnąć cenę stu tysiączków. 

Jeżeli okazałoby się to za mało, to zawsze można udać się do Marcusa Waltza. U niego zasada jest prosta. Silnik – 1000 euro za jednego konia mechanicznego plus cała reszta. W przypadku, gdy jego hardcorowe maszyny osiągają moc ponad 130 – 140 koni mechanicznych, a do tego dochodzi, no cóż, pozostała część motocykla, wchodzi ładna sumka. Skośni w kwestii cruiserów mają w zasadzie do powiedzenia tylko „V-Max”. Tyle o nim mówiono, że dziwię się, że nie pisali o nim na serwisach plotkarskich i w komiksowych dziennikach. Idealny sprzęt dla kogoś, kto lubi podjechać pod nowoczesną kawiarnię, wyciągnąć papierosa z polerowanej, aluminiowej papierośnicy i wypić kawę z mikroskopijnej filiżaneczki, a potem pociągnąć czarną, 200-metrową krechę na asfalcie. Ta przyjemność kosztuje plus minus 90 tys. zł. Ale to nic. Słyszałem o salonie Yamahy, który umożliwiał jazdę próbną tymże sprzętem, po wpłaceniu (nie zdeponowaniu, WPŁACENIU) 20 % wartości. A co, jeśli się nie spodoba? 

„Nie mam co na siebie włożyć, nie mam czym dziś wyjechać”

Na koniec zostawiłem smakołyki dla ludzi, którzy nigdy nie oglądają katalogów motocykli dostępnych w kioskach, a na widok dwóch takich samych sprzętów dostają udaru. Załóżmy, że np. prezes z ostatniego piętra wieżowca jest zagorzałym kolekcjonerem zabytkowych i legendarnych jednośladów. Może Vincent Black Shadow? Mało kto słyszał o tym motocyklu, co powinno dziwić, bowiem w roku 1948 osiągał on prędkość grubo ponad dwie setki. To tak, jakby dziś motocykl, którym można jeździć po ulicach, osiągał prędkość dźwięku. „Czarny Cień” może być Twój za jedyne 60 tys. zielonych. 

Trochę taniej, bo za 20 tys. dolarów można wjechać do garażu Hondą CBX1000. Czy można upchnąć jednostkę grzewczą małego przedszkola do motocykla? Odpowiedz brzmi: można. W każdym bądź razie Hondzie się udało. Funkcję owiewek pełnią w nim blok silnika i głowice. To dość szybki sprzęt, który do cichych z całą pewnością nie należy. Są na świecie profanatorzy, którzy przerabiają CBX’a na streetfightera, ale o rozsądności tego przedsięwzięcia nie będę się rozpisywał. 

No dobrze, ale złóżmy, że skrupulatne kolekcjonowanie masz gdzieś i zależy Ci tylko na posiadaniu czegoś naprawdę niezwykłego. Kup Boss Hossa. Celowo nie wspomniałem o nich przy okazji cruiserów, ponieważ jest to po prostu Titanic z dwoma kołami. Najtańszego możesz nabyć za nieco ponad 160 tysięcy złotych. Jeśli jednak rano po przebudzeniu z rozpędu wbijasz się głową w ścianę, wsypujesz do gardła kilogram kawy i zalewasz wrzątkiem, rozejrzyj się za wersją z silnikiem V10 od Vipera. Po takiego trzeba jechać za ocean i zostawić tam około 200 tys. zielonych papierów. W cenę wliczony jest laryngolog, który będzie powstrzymywał chroniczne krwotoki z uszu. 

Pamiętacie scenę z „Biker Boyz” kiedy przed wyścigiem na miejsce przybywa gość w trójkołowym motocyklu? To cudo zwie się T-Rex i można stać się jego właścicielem. Zaraz po tym, jak dealerowi zostawi się ponad 50 kawałków. W zamian za to, będziesz najlepszym palaczem gumy w okolicy. Pasjonat lotnictwa z pewnością zainteresuje się Y2K. Pierwsza litera w tej nazwie wzięła się od tego, jak się reaguje na ten „motocykl. „Yyyyyyyyy ….”. Dlaczego? A no dlatego, że mamy przed sobą lotniczy silnik turbinowy o mocy 350 KM w formie motocykla. Uważaj w korku, żeby gościowi za tobą nie stopić zderzaka. Temperatura gazów wylotowych to około 1200 stopni Celsjusza. 

Chcesz mieć motocykl, obok którego stała sama Megan Fox w filmie „Transformers 2”? Szacowana cena waha się między 75 a 300 tys. dolarów. No właśnie, motocykle filmowe. Wspominałem wcześniej o „Biker Boyz” lub jak kto woli „Pokonaj najszybszego”. Każdy motocykl z tego filmu był wystawiony na amerykańskim ebayu. Najdroższa była Hayabusa Smokea – jakieś 30 tys. zielonych. Nic natomiast nie wiadomo o motocyklach z „Torque – jazda na krawędzi”. Szkoda, fajnie by było mieć sprzęt, który umie palić gumę na piasku. 

Z górnej półki

Sprawa jest prosta. Jeżeli dysponujesz odpowiednią ilością kasy, ogranicza Cię jedynie własny „widzimiś”. Chcesz kupić topowego plastika – idziesz do salonu i kupujesz. Zapragniesz robionego na zamówienie motocykla, która ma manetki w kształcie kabanosów i zbiornik paliwa w kształcie tapira – szukasz odpowiednich ludzi, a oni budują sprzęt według twojego projektu bez szemrania. Będą mieli o czym opowiadać podczas gry w pokera, a i prawdopodobnie zrobią z tego serial. Snop Dogg w swoim kawałku „Paper’d up world” (co w bardzo wolnym tłumaczeniu oznacza, że wszystko można dostać za pomocą kasy”) miał rację. Każdy może kupić sobie drogi, obłędnie mocny, wręcz głupi motocykl. Ale czy każdy powinien?

NAS Analytics TAG

NAS Analytics TAG
Zdjęcia
Komentarze 16
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    NAS Analytics TAG
    na górę