tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - śniadanie z widokiem na górę Ararat - strona 2
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - śniadanie z widokiem na górę Ararat - strona 2

Autor: Marcin Filas 2008.12.12, 10:27 1 Drukuj

Stałem przed sklepem z telefonami na wystawie, gdy podszedł do mnie inny koleś i zagadał po angielsku. Chciałem kupić kartę sim, bo moje telefony tutaj nie działają. Na początku nie zrozumiał, o co mi chodzi, ale zaraz znalazło się przy nas dwóch następnych kolesi i jeden z nich wyciągnął swoją kartę telefoniczną i dał mi, żebym skorzystał. Zadzwoniłem dzięki temu do Eweliny. Później oprowadzili mnie po okolicy, pokazali jakiś stary kościół (2000 lat historii!) i otwartą kafejkę. Następnie odprowadzili mnie na autobus i dali dwa bilety. Żyć nie umierać!

Dojechałem do Agoli parku. Nie spodobało mi się. Za to właśnie tam zjadłem chyba najlepszy kebab, jak do tej pory i cena też zrobiła wrażenie 60 000 rialów! Za hotel płacę 100 000! Zamurowało mnie. Nie wiem, czy zostałem oszukany, czy to aż tak wyjątkowy kebab (owszem, smakował wyśmienicie), jedyny tego rodzaju na świecie... To nie koniec wrażeń związanych z rachunkiem - sprzedawca podliczał mnie na liczydle! Wcześniej dosiadłem się do dwóch kolesi, może zapłaciłem przypadkiem też za nich? Nie wiem. Niewątpliwie ten kebab zapamiętam na długo i to nie tylko dzięki wyjątkowemu smakowi.

NAS Analytics TAG

Gdy autobus, którym miałem wrócić do hotelu, podjeżdżał do przystanku, byłem jeszcze dosyć daleko, więc zacząłem biec. Kierowca zatrąbił dając znać, że czeka. Wpadam do środka i wyciągam kasę. On na to, że nie trzeba i pokazuje miejsce koło siebie. Wszyscy stali, a ja siedziałem obok kierowcy (hurra!). Dzięki dogodnemu miejscu mogłem zaobserwować cały ten uliczny bajzel oczami kierowcy. Oni tu muszą mieć stalowe nerwy!!! Albo są największymi luzakami na świecie. Jazda trzymająca w napięciu, jak dobry horror. Dojechałem do końca cały i zdrów. Podziękowałem kierowcy, jak mogłem najlepiej, to kolejny raz, gdy nie żąda się ode mnie pieniędzy za coś, za co tak naprawdę powinienem zapłacić jak każdy inny. Cenny gest nawet, jeśli kwoty, jak dla mnie, nie są wielkie...

Wróciłem do hotelu i zrobiłem sobie kawę. Jutro Teheran, gwoli ścisłości Karaj jest bardziej realny do osiągnięcia... Tam mieszka znajomy Tashy i Buzza. Zaoferował, że pokaże mi miasto. Karaj jest oddalony o 40 km od Teheranu.

Napisałem maila do Mhdiego. Jeśli odpowie to git, jeśli nie, to będę musiał kombinować sam. W Teheranie muszę serwisować motocykl w salonie BMW i zarejestrować się w ambasadzie.

Znowu porwali jakiegoś studenta z Japonii...

Jeszcze luźna uwaga: Iran to wielki szok kulturowy. Kobiety nie można nawet trzymać za ręce na ulicy. Ręce i twarz to jedyne widoczne elementy skóry. A przy tym każda z nich ma nowoczesny telefon komórkowy, najlepszy na rynku aparat foto i pewnie pralkę najnowszej generacji.

20. października Astara

Miasto przecina granica azerbejdżańsko-irańska, dlatego też nie zdziwiłem się widząc jadących równolegle ze mną panów w zielonych mundurach i krzyczących niezrozumiałe treści w moim kierunku. Zatrzymałem się. Nie byłem sam, bo od trzech dni gościłem u Hosseina, irańskiego przewodnika, którego poznałem na granicy z Turcją. Ten sam, który polecił mi tani hotel w Tabriz. Miałem już jechać do Teheranu w niedzielny poranek, kiedy w hotelu zadzwonił telefon. To był Hossein. Od dwóch dni próbował się ze mną skontaktować. Zapraszał do siebie na kilka dni, do Astary nad Morzem Kaspijskim. Pomyślałem, że nie śpieszy mi się na tyle, żeby odmówić takiego zaproszenia. Tym bardziej, że czułem się zmęczony.

Ale wracam do tematu policjantów. Przekonałem się już, że tak wielki motocykl jak mój w Iranie, to rzadkość. Gdzie się nie zatrzymam wzbudzam publiczną ciekawość. Z jednej osoby robi się czterdzieści. Każdy wyciąga komórkę z aparatem i pstryka zdjęcia. Z krajowym limitem na motocykle (200 cm3) tego typu maszyna staje się niewątpliwą atrakcją. Panowie z Custom Office poprosili o dokumenty. Jedyny, jaki miałem przy sobie, to dowód osobisty. "Panowie pojadą za nami" - usłyszałem. Przekląłem w duchu. A przecież pamiętałem, żeby w Iranie zawsze mieć w kieszeni paszport. Wjechaliśmy na duży plac, na którym stał okropnie brudny i brzydki budynek. Przeprowadzono nas między czekającymi Azerami na pierwsze piętro. Tam przywitaliśmy się z oficerem „gruba rybą", czyli Panem Całego Bałaganu. Usiedliśmy, podano herbatę. Hossein odpowiadał na pytania, a ja sączyłem tę herbatę, przewracając w ustach grudę cukru. Po 10 minutach zostałem oddelegowany do domu po paszport. Przejechanie przez miasto, droga na wieś i powrót, to około 20 km. Kiedy wróciłem z paszportem, Hossein i Pan Całego Bałaganu byli już starymi kumplami. Pokazałem paszport, przeproszono nas za zmarnowanie czasu i paliwa i puszczono wolno.

Kafejka internetowa jest jedna. Działa wolniej niż pierwszy na świecie komputer. Załadowanie jednego zdjęcia graniczy z cudem. Nie udało mi się nawet sprawdzić poczty.

Wieczorem postanowiliśmy pojechać w drugą, nieznaną stronę wsi. Bliżej gór. Gdy skończył się asfalt i zaczęła ubita z gliny i kamieni droga poczułem się jak w Kapadocji. Świeże powietrze, lekki wiatr i piękna zieleń. Kręta, stroma droga. Tylko ten balast z tyłu (Hossein) trochę nie pasował do tak pięknych okoliczności przyrody. Sielankową przejażdżkę zastopował spychacz porzucony razem z ciężarówką na samym środku drogi.

Lubię miejsca, gdzie można usiąść z tubylcami i wypalić fajkę. Nawet, jak nie znasz ich języka jest jakoś naturalnie, swojsko i przyjaźnie. Takie właśnie miejsce znalazłem na końcu wsi, tam gdzie kończył się asfalt. Wystarczyło się zatrzymać i natychmiast zostałem otoczony przez gwarnych mieszkańców. Jedna herbata za drugą, Hossein odpowiadający na te same pytania, fajka wodna o smaku jabłkowym, czego chcieć więcej. Wcześniej wypatrzyliśmy jakąś imprezę. To część rodziny państwa młodych ma zabawę. Jutro wesele, na które nas zaproszono! Myślę, ile razy w życiu będę miał okazję być na weselu irańskim. Okazuje się, że dwa razy!

Doszliśmy tam na 8.00 wieczorem. Lało jak z cebra. Impreza była pod wielkim dachem, przygotowanym specjalnie na tą uroczystość. Dwa rzędy plastikowych mebli ogrodowych, plus wielki stół na końcu namiotu dla orkiestry. Usiedliśmy pod ścianą. W naczyniu, którego kształt i wielkość nieuchronnie kojarzył mi się z korytem, podano kurczaka w jakiejś polewce na kopcu ryżu. Do tego miseczka z warzywami w sosie. Podano też dzbanki z przezroczystym płynem. To była woda, ale przez O z kreską, pędzona z młodych, dzikich winogron. Ponad godzinę raczyłem się tym trunkiem, czując na sobie oczy wszystkich naokoło, obserwujących i zachodzących w głowę - co zrobi turysta? Obawiałem się dopuścić do siebie upartą myśl, że wszyscy oczekują mojego wyjścia na parkiet. Trzeba jednak stanąć z wyzwaniem twarzą w twarz. Przez chwilę patrzyłem, jak to robią inni... Proste, wystarczy założyć ręce, potupać w miejscu i uśmiechać się szeroko. Ośmielony lokalnym trunkiem zacząłem tańczyć w rytm czegoś, od czego bolały mnie uszy. Po chwili jednak przestało mi to przeszkadzać. Moje wysiłki zdobyły paru fanów, bo z otaczającego tłumu zaczęli wychodzić pojedynczo ludzie i wręczać mi pieniądze! Oklaskom i gwizdom nie było końca. Przekazałem pieniądze orkiestrze - taki zwyczaj. Orkiestra zaintonowała następny kawałek i tym razem uwagę wszystkich przykuł pan młody w obstawie kilku biesiadników. Pozostali obsypywali go pieniędzmi, albo on dotykał czołem monet, czy banknotów i starał się układać je na stole. Zdecydowanie druga opcja przypadła mi do gustu. Już dawno nie widziałem tak zdziwionego wyrazu twarzy, jak ten, którym obdarował mnie pan młody, kiedy podszedłem w takt muzyki z banknotem w ręku i w koszulce „46 Rossi"! Później wycałował mnie jak swojego.

Muszę tutaj nadmienić, że po jakiejś godzinie żarcie i wódka znikły ze stołów. Teraz, jak jesteś głodny, to idź do domu. Większość Irańczyków i tak była już zbyt pijana, żeby martwić się o jedzenie. Podszedł do nas ktoś z tłumu i powiedział z uśmiechem, że zaprasza na następne wesele jutro. Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Odtąd byłem osobą wszędzie rozpoznawaną i pewnie niejeden raz obgadaną na wylot. Dobrze mi tutaj.

Dużo czasu spędzam na rozmowach z Hosseinem. Przez kilka dni była tutaj jego córka z mężem. Hossein ma swoją stronę internetową. Jest przewodnikiem po Iranie. Widnieje nawet w Lonely Planet (www.iranoverland.com). Postanowiłem posiedzieć tu do poniedziałku, naładować baterie i wtedy ruszyć do Teheranu.

Przez kilka dni padało bez przerwy. Nie wychylałem głowy z domu. Zaprzyjaźniłem się z telewizorem i z tysiącem kanałów. Raz BBC, raz Polsat 2, finał Formuły 1 w Brazylii na stacji TV Romania. Niestety to, co dobre szybko się kończy. Ważność mojej wizy upływa za trzy tygodnie. 10-12 dni i spadam do Pakistanu.

okolice Astara
okolice Astara koniec asfaltu
panorama na Iran
panoramka
parkowanie w hotelu
u Hosseina
ulica Iran wieczorem
zwiedzanie
waluta
wesele Astara
droga Iran
Astara Iran
przygotowywanie jedzenia
NAS Analytics TAG

Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę