tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - ¶niadanie z widokiem na górê Ararat
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - ¶niadanie z widokiem na górê Ararat

Autor: Marcin Filas 2008.12.12, 10:27 1 Drukuj

Ośmielony lokalnym trunkiem zacząłem tańczyć w rytm czegoś, od czego bolały mnie uszy. Po chwili jednak przestało mi to przeszkadzać. Moje wysiłki zdobyły paru fanów, bo z otaczającego tłumu zaczęli wychodzić pojedynczo ludzie i wręczać mi pieniądze! Oklaskom i gwizdom nie było końca

12. października - Degubayazit - Tabriz

NAS Analytics TAG

Jadłem śniadanie patrząc na górę Ararat, której szczyt tonął pod śniegiem. Było zdecydowanie bardziej przejrzyście, niż poprzedniego wieczoru. Na śniadanie standardowo dżem, chleb, masło, oliwki i czaj. Było ledwo po 8.00. Dokładnie o 8.30 podjechałem na stację, żeby dolać tylko 5 litrów paliwa. To powinno wystarczyć do Maku, pierwszej wioski po stronie irańskiej, gdzie będę mógł kupić kartę paliwową. Dojechałem do granicy może godzinę później. Sfotografowałem górę, na której, według Biblii, spoczywa Arka Noego. Dowiedziałem się później, że wspinaczka tam, to trzy dni wyjęte z kalendarza i 600 Euro z portfela.

Wyjazd z Turcji jest równie ciekawy, jak wjazd. Od jednego oficera do drugiego. Najpierw pieczątka na bramie, później w biurze kolesia, który korzystając z okazji, że nikogo więcej nie było w pokoju, usiłował mi wmówić, że ma problem ze znalezieniem mnie w komputerze! Ja mam czas, ja poczekam. Widząc, że nie dam się łatwo wciągnąć w jego kombinacje, nagle znalazł moje dane! Teraz jeszcze jedna bramka. Paszport, czy wszystkie pieczątki wbite jak należy itd. Brama się otworzyła i takim sposobem znalazłem się w Iranie. Teraz czas na biurokrację w irańskim wydaniu. Najpierw policjant zabrał mój paszport i kazał iść za sobą. „Mister Marcin" - usłyszałem z okienka już w budynku. „Proszę bardzo - pana paszport. Witamy w Iranie!" Nie...pomyślałem. Tak łatwo?? Niemożliwe.

„Teraz proszę iść z paszportem i karnetem do tamtego pana". Poszedłem. ‘Tamten pan" popatrzył w dokumenty, poobracał kartki i odesłał do kolejnego, który z nogami na stole ucinał sobie drzemkę. Zagadałem moim mizernym Farsi. Pan z wąsem popatrzył na mnie, na karnet, na notatki od poprzedniego pana bez wąsów. Przybił pieczątkę trzy razy, oderwał papierek i poszedł gdzieś. Wrócił po pięciu minutach. „Witamy w Iranie. Może pan jechać".

Wszystko trwało niecałe dwie i pół godziny razem z turecką odprawą. Nie jest źle! pomyślałem z uśmiechem. Wcześniej poznałem całą grupę Brytoli i Australijczyków podróżujących z Londynu do Sydney wielkim autobusem. Oni mieli problem z karnetem. Firma, na którą wystawiony był karnet, porzuciła w zeszłym tygodniu inny autobus w Iranie, kiedy ten się zepsuł. Teraz, więc nie chcieli wpuścić następnych. Przewodnik, który jechał z nimi i władał Farsi, użył wszystkich swoich kontaktów, żeby się przebić. W końcu udało się. Musieli „komuś" zapłacić 250 Euro w zamian za gwarancję, że jeśli coś pójdzie nie tak, to ten ktoś wyeksportuje autobus z Iranu.

Przewodnik nie miał nic przeciwko, żebym się do nich dołączył i nawet wypertraktował dla mnie pokój w hotelu, jako członka grupy. Fajnie - myślę. Cała grupa dopytywała się o moją wyprawę. Nigdy nie widziałem tylu telefonów komórkowych naraz wycelowanych w mój motocykl.

Dodam jeszcze, że podczas mojego 2,5 godzinnego czekania na grupę z autobusu jeden z celników poprosił o moje kluczyki i przewiózł się motocyklem po placu. Mam nadzieję, że jego zadowolenie z tej przejażdżki da się odczuć wszystkim, których dokumenty będzie sprawdzał tego dnia...

Trzeba było zjechać 600 metrów w dół zbocza i kupić ubezpieczenie. Za autobus zapłacili 150 Euro, ja za motocykl 46. W Turcji było 10, a tutaj już 46. Super. Kupując swoje ubezpieczenie zauważyłem odjeżdżający znajomy autobus. Jak się okazało, jeden z organizatorów naciskał, żeby na mnie nie czekać, bo już wystarczająco dużo czasu na mnie stracili. Wkurzyłem się, bo przecież wcześniej to ja czekałem na nich 2.5 godziny! Oni musieliby postać niespełna godzinę, podczas gdy ja załatwiałem swoje papiery!

W Maku, gdzie miałem kupić kartę paliwową, pogubiłem się totalnie. Nie znalazłem tego biura. Za to po raz kolejny dostrzegłem znajomy autobus, oddalający się za zakrętem. Przekląłem w duchu i postanowiłem dogonić ich później. Błądząc, zatrzymałem dwóch kolesi na jakimś skuterze. Pytam, gdzie mogę kupić karty. Oni na to, żebym jechał za nimi. Tym sposobem znalazłem się na stacji. Złapałem się za głowę i tłumaczę jeszcze raz. Tym razem dotarło, jeden z nich podrapał się po głowie i natychmiast zwęszył interes... Za obietnicę nalania 5 litrów do ich skutera (mają w tym kraju limit 3 litrów do wykorzystania dziennie) pokażą mi gdzie jest biuro. Zgoda. Jeden z nich wskoczył na mój motocykl i pognaliśmy do wioski. W biurze, którego tyle szukałem, pan poprosił o paszport i 500.000 rialów. Akurat tyle miałem, dzięki wymianie 50 dolców u konika. Dostałem kartę na 100 litrów paliwa. Do tego trzeba dopłacić 1000 rialów na stacji do każdego zatankowanego litra. Wychodzi 6000 rialów za litr, co daje około 2 zeta. Proste!

Na stacji nalałem do pełna plus 5 litrów do skutera kolegów. Teraz każdemu zachciało się zdjęć na motocyklu, a autobus jest już o pół godziny do przodu. W końcu wsiadłem i ruszyłem z kopyta. Tak jak zamierzałem, dogoniłem autobus po godzinie, głównie dzięki temu, że zatrzymali się na lunch gdzieś w polach. Kolesie grali w rugby, a laski biegały bez chustek wokół autobusu. Zatrzymałem się i zostałem miło przyjęty przez tych bardziej mi przychylnych. Teraz już wlokłem się za autobusem.

Ciemno. Jazda po Iranie w nocy to samobójstwo. Koncentracja na najwyższych obrotach. Przykład: chcesz wyprzedzać, rozglądasz się, nikogo w lusterku, więc wrzucasz kierunkowskaz i nagle dostajesz długimi po oczach! Jazda na światłach tutaj, to przestępstwo.

Dotarłem za autobusem do hotelu. I tu kolejna niespodzianka, okazało się, że gdzieś po drodze koleś, ten sam, który wcześniej obiecywał mi pokój zmienił zdanie. Zdenerwowało mnie takie zachowanie. Irański przewodnik przepraszał mnie za to sto razy. Hotelarz chciał 35$ za noc. Podziękowałem. Został mi polecony Park Hotel, który, o czym przekonałem się potem, jest polecany w Lonely Planet. Kibel „na małysza", prysznic z ciepłą wodą dopiero po 10 minutach, pokoje z trzema łóżkami, ale przynajmniej czyste. Motocykl zaparkowałem w hotelowej restauracji! I wszystko za 10 dolców. Nie jest źle. Z niektórymi z poznanej grupy umówiłem się na kolację i pogawędki. Dojechałem taksówką. Zagadałem moim Farsi do taksówkarza, wprawiając go tym w tak radosne zaskoczenie, że nie skasował mnie za kurs! W hotelu nikogo nie było, za to znalazłem ich w pizzerii! Brytole w Iranie, państwie egzotycznych dań, biesiadują w pizzerii! Zgroza. No, ale wyszedłem na tym całkiem nieźle, bo dostałem całą pizzę za darmo.

Po sytym jedzeniu kilka osób łącznie ze mną poszło połazić. Było warto. Trafiliśmy na piękny meczet. Postanowiliśmy wejść do środka, więc nasze buty zostały schowane do specjalnej szafki. Na przywitanie zaproponowano nam herbatę. Co za kraj - pomyślałem z podziwem. Po spacerze pełnym wrażeń rozeszliśmy się w swoje strony, życząc sobie „good luck!". Postanowiłem jeszcze chwilę powłóczyć się sam i natrafiłem na kafejkę, w której za 6000 rialów (2 zeta) zjadłem mały kebab i wypiłem dwie herbaty. Dobranoc.

13. października Tabriz

Około 7.00 rano obudziły mnie śpiewy tysiąca gardeł. Dzisiaj kończył się Ramadan. Czas na celebrację nowego roku i jeszcze paru innych świąt naraz. Wyszedłem przed hotel i doznałem szoku. Zobaczyłem setki tysięcy ludzi modlących się w tym samym czasie. Według statystyk zbiera się wtedy około milion ludzi!. Ulice pozamykane i wyłożone kolorowymi dywanami. Każdy z uczestników miał swój. Kto nie miał, modlił się klęcząc na gazecie, albo jakimś worku. Mężczyźni osobno, kobiety miały swoją przecznicę. Wszędzie gdzie nie popatrzeć - rozmodleni i dość głośni ludzie. Z megafonów nadawał MC. Wraz z wybiciem godziny 8.00 wszyscy zaczęli się rozchodzić w swoje strony, tworząc żywe fale.

Skoro już wstałem, to pozwiedzam. Chciałem trafić na bazar, o którym tyle opowiadała Tasha. Trafiłem, ale niestety nie zastałem nic wartego uwagi, ponieważ w trakcie świąt wszystko było pozamykane. Tylko konik pracował, oczywiście. Wymieniłem 100 dolców. Idąc dalej, natknąłem się na faceta, do którego dołączył jeszcze jeden. Zaczęliśmy gadać i szukać jakiejś kafejki, żeby napić się czaju. Nie udało się. Nie szkodzi, bo dzięki temu spotkaniu obiecano mi przynieść wieczorem 20 litrów paliwa za 20 000 rialów. Okazja nie do pominięcia!

Astara
iranskie wesele
Astara wesele
bazar
droga w gorach
Iran gora w tle
Iran gory w tle
Iran jezioro
Iran Tabriz
jazda za autokarem Brytyjczykow
koniec asfaltu
koniec Ramadanu
koniec Ramadanu modlacy sie tlum
nad woda
NAS Analytics TAG

Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze s± prywatnymi opiniami u¿ytkowników portalu. ¦cigacz.pl nie ponosi odpowiedzialno¶ci za tre¶æ opinii. Je¿eli którykolwiek z komentarzy ³amie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usuniêty. Uwagi przesy³ane przez ten formularz s± moderowane. Komentarze po dodaniu s± widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadaj±cym tematowi komentowanego artyku³u. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu ¦cigacz.pl lub Regulaminu Forum ¦cigacz.pl komentarz zostanie usuniêty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz równie¿

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualno¶ci

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep ¦cigacz

    na górê