tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem do Turcji - kierunek Kapadocja
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem do Turcji - kierunek Kapadocja

Autor: Kamil Skwiot 2009.08.26, 09:58 6 Drukuj

Kiedy już przekroczyliśmy umowną granicę Kapadocji, nie wiedzieliśmy w którą stronę powinniśmy patrzeć. Co gorsza zacząłem mocno irytować Andrzeja, klikając gdzie się da zdjęcia. Oczywiście wymagało to postoju. Tylko on był już w tych stronach, więc cały czas powtarzał, że prawdziwe atrakcje dopiero przed nami

28.04.2008 r.

Ten dzień rozpoczęliśmy od zmiany nastawień widelca w Bandicie. Andrzej doszedł do wniosku, że wszystkie te uślizgi muszą oznaczać złą pracę zawieszenia. Do tego zauważył na przedniej oponie ślady niewłaściwego zużycia. Dlatego zwiększyliśmy napięcie wstępne sprężyn. Z pięciu zostało skręcone na trzy i pół. Różnicę wyraźnie poczułem podczas jazdy. Maszyna zesztywniała. Biorąc pod uwagę drobne nierówności nawierzchni, nie było to przyjemne, ale chyba skuteczne, ponieważ później nie miałem takich przygód ze ślizganiem się.

Kierunek na Pergamon. Ruiny tej starożytnej metropolii znajdują się w bezpośredniej bliskości miasta Bergami - pierwsze większe miasto, przez jakie musieliśmy przejechać. Było to traumatyczne przeżycie. Jeden wielki chaos, wszyscy trąbią. W zasadzie nie wiadomo na co, ale miałem wrażenie, że na mnie. Tam, gdzie po naszemu są dwa przeciwne pasy, według Turków jest parking i po dwa pasy, ale w każdą stronę! Do tego piesi, skuterzyści, którzy wszystko mają w głębokim poważaniu i masa zwierząt. Wszystko to bezładnie korzysta z dobrodziejstwa drogi. Kiedy już wyjechaliśmy z centrum i trafiliśmy na właściwy wyjazd w kierunku Akropolu, naszym oczom ukazała się bardzo ciekawa droga. Ostro pnąca się w górę, z zakrętami po 180 stopni i tak dużym ich nachyleniu, że potrzebowałem szybkiego szkolenia w temacie jazdy alpejskiej. Do tego było mokro, bo właśnie padało, a gdyby tego było mało, droga miała szerokość auta osobowego. Trochę nas (Jolę i mnie) martwiło, co poczniemy w sytuacji napotkania zjeżdżającego autobusu, ale na szczęście nie doszło do tego.

Kiedy już dojechaliśmy, pokierowano nas na właściwy parking i tu pan próbował nam coś sprzedać. Ni w ząb nie rozumiał angielskiego, czy niemieckiego, więc średnio mu to wychodziło. Z pomocą przyszedł pan, który siedział w zaparkowanej obok Thali. Wyśmienitą angielszczyzną wytłumaczył, że ten natrętny typ to parkingowy. Chce pobrać opłatę i obiecuje pilnować motocykli. Grzecznie zapłaciliśmy, podziękowaliśmy za pomoc lingwistyczną i udaliśmy się zwiedzanie. Ku naszemu zaskoczeniu miejscowi handlarze od razu wiedzieli, że jesteśmy z Polski i agitowali sprzedawane towary: „zimna woda zdrowia doda", „super ceny, prawie za darmo".

Na zwiedzanie poświęciliśmy jakieś pół godziny. Kilka fotek i w drogę. Kierunek Izmir. Przez miasto przebiliśmy się dzięki mojej nawigacji. Ta, którą miał Andrzej nie chciała nam pomóc. Mimo, że to najbardziej wypasiony model Garmin Zumo (specjalna motocyklowa), nie ma dostępnej (oficjalnie i nieoficjalnie) mapy Turcji! Mapa Nairobi jest, mapy Turcji nie ma. Moja w telefonie (I Go) nie miała tego problemu, chociaż trudno się jej używało na motocyklu z powodu braku odpowiedniego trzymadła na kierownicę, musiałem upchnąć ją w mapnik na tankbagu. Refleksy słońca i mały monitorek nie ułatwiały zadania. Tylko dzięki bardzo malutkim, dousznym słuchawkom Andrzeja wiedziałem, jak jechać. W Turcji jednak tak szybko zmienia się infrastruktura, że nawigacja okazała się częściowo nieaktualna. Tym sposobem krążyliśmy po obwodnicy. Dzięki uprzejmości kierowcy vana dowiedzieliśmy się, jak z niej zjechać. Zawróciliśmy na zjazd i... utknęliśmy. Duża laweta z koparką jako ładunkiem nie zmieściła się na zjeździe i zaklinowała się w barierkach ograniczających. Trochę pokombinowaliśmy i dzięki zwinności motocykli wyprzedziliśmy stojące w korku auta. Gdy dotarliśmy do lawety, trzeba było przecisnąć się pomiędzy barierkami na pas dla jadących z przeciwka. Tym sposobem dotarliśmy do centrum miasta. Wybraliśmy nocleg w Izmirze na podstawie wskazówek książkowego przewodnika. Dojechaliśmy tam bezbłędnie. Na przywitanie wyszedł nam kierownik hotelu. Poinformował, gdzie bezpiecznie możemy postawić motocykle i zaczęliśmy rozmawiać o cenie noclegu. Początkowo proponował 75 lirów za pokój ze śniadaniem. W odpowiedzi z powrotem zaczęliśmy włazić na motocykle. Po targach zgodził się na 55 lirów. Izmir interesował nas ze względu na stary, oldschoolowy bazar, który miał się tam znajdować. Tak twierdził przewodnik. Gdy dotarliśmy na wskazane w nim miejsce, okazało się, że po bazarze została pamiątkowa tablica. Na jego miejscu powstała supernowoczesna galeria handlowa. Mimo tego spacer po mieście okazał się ciekawą przygodą. Mogłem na spokojnie przyjrzeć się stylowi jazdy Turków. Okazało się, że chociaż jest on chaotyczny i głośny, to jednak uprzejmy i cierpliwy. Do tego przy drodze rosły duże palmy, co potęgowało wrażenie egzotyczności. Jola polowała na truskawki. W końcu znalazła takie, które spełniały jej oczekiwania. Do tego zakupiła cały wór słodyczy. Głównie galaretki, turecki specjał. Na zakończenie dnia niechcący trafiliśmy na prawdziwy bazar ze straganami i zachęcającymi do zakupów handlarzami. Pełno było worów z egzotycznymi przyprawami, suszonymi i świeżymi owocami. Zobaczyliśmy też lokale tylko dla mężczyzn. Siedzieli sobie paląc papierosy, popijając herbatę i grali w karty. Prawdziwy orient. Nie czułem się w tam zbyt pewnie, miałem wrażenie, że otaczają mnie szajki cwaniaków, którzy czyhają na zagranicznych frajerów. Gdy dotarliśmy do hotelu, upięliśmy motocykle łańcuchami i rozsiedliśmy się przed wejściem. Popijaliśmy piwko i zajadaliśmy się truskawkami. Andrzej przekonywał, że mimo wrażenia bałaganu i wiążącego się z tym poczucia zagrożenia, nie powinniśmy się niczego obawiać. Ciężko było nie zgodzić się z jego argumentacją. Nigdzie nie było pijanych, nikt nie zaczepiał nas natarczywie, nikt się nie bił, nikt nie był goniony. Kiedy następnego dnia zostawiliśmy na placu motocykle z tankbagami, trochę obawialiśmy się o pozostawione w nich rzeczy. Nie było tam jednak żadnego strzeżonego parkingu. Gdy wróciliśmy, miałem wrażenie, że nikt nawet palcem nie tknął naszych sprzętów. Niemieccy motocykliści posuwali się nawet do tego, że zostawiali na motocyklach kaski, kurtki i szli zwiedzać. My jednak zabieraliśmy te rzeczy ze sobą...

Już w łóżku analizowałem drogę i przeprawę przez miasto. Doszedłem do wniosku, że Turcy to dobrzy kierowcy, mimo, że nie używają świateł ani kierunkowskazów. Za to lusterka są im znane. Nigdy nie zaskoczył ich widok motocykli, nikt nam nie zajechał drogi. Nawet awaryjne hamowania nie robiły na nich wrażenia i ani razu nie usłyszeliśmy pisku opon. Potwierdzało się to do końca naszej wyprawy.

Pokonany tego dnia dystans to 349 km.

Trasa: Z Canakkale do Bergama prowadziła droga 550 (E87). Tą samą drogą dotarliśmy do Izmir.

29.04.2008 r.

Tego dnia pogoda postanowiła nas rozpieszczać. Od rana świeciło przyjazne słońce. Po śniadaniu udaliśmy się smarować łańcuchy i objuczyć nasze rumaki bagażami. Wyruszyliśmy w kierunku Efezu. Droga była bardzo sympatyczna. Kręta, z dobrym asfaltem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Postanowiłem polatać po winklach trochę ambitniej i specjalnie zostawałem nieco z tyłu, za moimi towarzyszami, żeby móc mocniej składać maszynę. Niestety Julicie się to nie spodobało. Kiedy stanęliśmy na wzniesieniu, podziwiać widoki, zauważyłem, że ciekną jej łzy. Przestraszyła się biedaczka. Nie uszło to uwadze reszty wycieczki i dostałem ochrzan... Znowu! Zresztą jak mi wytłumaczył Andrzej, asfalt wcale nie był taki super przyczepny. Do Efezu dotarliśmy bezbłędnie. Po zjeździe z głównej drogi do zabytków prowadzi bardzo kręta, jednokierunkowa dróżka. Niestety autobus przed nami uniemożliwiał szybszą jazdę, a wyprzedzić się go nie dało.

Kiedy dotarliśmy na parking, zabraliśmy ze sobą aparaty, kurtki i kaski poczym udaliśmy się na zwiedzanie. Akurat tego dnia było dość ciepło, a obiekt przed nami imponował rozmiarami. Naprawdę było co podziwiać - co najmniej dwa amfiteatry, wiele pozostałości olbrzymich kiedyś budynków i bardzo długi trakt pomiędzy nimi.

Po powrocie do motocykli szybki posiłek z prowiantu własnego i w drogę na Meryemana, do miejsca, w którym ostatnie lata życia spędziła Matka Boska. Tutaj z dojazdem mieliśmy mały problem. Drogi, których nie było na mapie, a te które były na mapie... no cóż. Zaczepiony policjant stwierdził, że mapa mapą, a droga drogą i żebym za dużo nie pytał! Miejscowi też nie bardzo byli w stanie nam pomóc. Koniec końców jakoś trafiliśmy. Na miejscu okazało się, że obiektu pilnuje bardzo duża liczba wojskowych, wyposażonych w broń. Niemniej nie byli agresywni. Miejsce bardzo czyste i pięknie utrzymane. Była nawet tablica informacyjna w języku polskim. Po zakupieniu kilku pamiątek, udaliśmy się na południe do Miletu.

Kiedy tam dotarliśmy słońce już zachodziło, a po turystach nie było nawet śladu. Wykonaliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i zostałem wydelegowany na zwiad, celem sprawdzenia dostępności. Udało się i wspiąłem się niemal na samą górę. Stamtąd roztaczał się piękny widok na przyległości amfiteatru, ukazujący jak rozległa była ta posiadłość. Kiedy już udało mi się zejść, udaliśmy się w kierunku miasta Didim. Tam mieliśmy nocować. Słońce już prawie zaszło, więc nie zostało nam wiele czasu na znalezienie hotelu. Część drogi tuż przed miastem biegła wzdłuż wybrzeża dostarczając pięknych widoków. Niestety zapomniałem zmienić szybkę w kasku na przezroczystą i  w odległości około 15 km przed Didim musiałem ją podnieść, ponieważ niewiele widziałem. Niestety wpadające w oczy komary też widoczności nie poprawiały. Miasto ma bardzo rozciągnięte przedmieścia. Jechaliśmy i jechaliśmy. Po drodze mijaliśmy parki wodne, duże kompleksy wypoczynkowe, ale nic nie zapowiadało, kiedy dojedziemy do centrum. W końcu zniecierpliwieni sytuacją zatrzymaliśmy się przy restauracji, aby uzyskać jakieś konkretniejsze informacje. Tak się złożyło, że stanęliśmy przy ruinach świątyni Apollina, którą mieliśmy w planie zwiedzać dnia następnego. Przynajmniej dowiedzieliśmy się, gdzie mamy dotrzeć. Okazało się również, że właściciel restauracji ma brata, który w centrum prowadzi hotel. Dał nam wizytówki i obiecał zadzwonić do brata, żeby podać wynegocjowaną, niższą cenę. I znów jechaliśmy i jechaliśmy. Nawet dwa razy pytaliśmy przechodniów o lokalizację hotelu, gdyż sądziliśmy, że go przegapiliśmy. Okazało się, że kierowaliśmy się w dobra stronę i w końcu dotarliśmy na miejsce. Było już poważnie ciemno.

W tym miejscu okazało się, że mamy problem z zaparkowaniem. Wąska uliczka przed hotelem służyła jednocześnie za parking. Obawialiśmy się zostawić motocykle. Rozwiązanie zaproponował właściciel hotelu sugerując, że możemy wjechać pod daszek otaczający basen. Niestety nie rozumiał, że pokonanie dwóch, dość dużych schodów naszymi motocyklami jest niemożliwe. Z pomocą przyszedł ich techniczny i rozłożył na schodkach drabinę aluminiową. Ze stojących koło basenu stołów odkręcił trzy blaty i położył na drabinę. Tym dość cyrkowym sposobem dostaliśmy się pod daszek. Oczywiście Andrzej delikatnie dodając gazu w FJR wystrzelił spod tylnego koła blatem na jakiś metr, ale poza tym obyło się bez przygód. Na dokładkę okazało się, że cały teren koło basenu jest monitorowany. Upięliśmy nasze sprzęty i już chcieliśmy iść do recepcji, gdy wrócił właściciel i pokazując ręką na dwa nieduże kundelki nocujące w okolicy basenu stwierdził niezmiernie poważnie, że są to hotelowe psy - znakomici stróże i że nikt nam nie ukradnie dzięki temu maszyn. Nieelegancko było go wyśmiać, ale mogę powiedzieć, że jeśli tylko zauważyły jakiegoś człowieka, tak zapalczywie merdały ogonami, że sprzątanie okolic basenu nie było potrzebne. Po opłaceniu hotelu (czterdzieści pięć lirów za pokój ze śniadaniem) i szybkim odświeżeniu się wybraliśmy się na spacer. Okazało się, że miasto jest wybitnie turystyczne. Same hotele i restauracje. Przyjemna plaża, niestety było za ciemno i za zimno na kąpiel. Jako ciekawostkę można dodać, że na kanale pierwszym, we wszystkich pokojach hotelowych leciał program mocno pornograficzny. 24h na dobę!

Przejechaliśmy 241 km.

Trasa: Z Izmir wyjechaliśmy drogą550 i nią dojechaliśmy do miasta Selcuk. Tam odbiliśmy na Efez drogą 515. Po zwiedzaniu tą samą drogą wróciliśmy na drogę 550. Dotarliśmy do miasta Germencik gdzie drogą 525 pojechaliśmy w stronę Miletu. Do Didim prowadziła mniejsza droga, której oznaczenia na mapie brak.

30.04.2008r.

Rano, kiedy wybraliśmy się na rytualne smarowanie łańcuchów okazało się, że jedyny wyjazd z basenu został zastawiony przez samochód. Korzystając z chwili dokonaliśmy z Andrzejem naciągu łańcucha w Bandicie. Po tym okazało się, że recepcjonista nie jest w stanie nam pomóc w temacie przesunięcia blokującego wyjazd auta. Nie byłem nawet w stanie ustalić, czy wiedzą, czy jest to samochód gościa hotelowego. Taki stan niepewności trwał dość długo. Mimo, że zdążyliśmy już zjeść śniadanie, wyjazd wciąż był zablokowany. Chcąc jednak odwiedzić wspomnianą wcześniej świątynię Apollona, postanowiliśmy skorzystać z transportu miejskiego. Autobus był naprawdę ładny, zresztą w Turcji nie widzieliśmy starych tego typu pojazdów, czy to miejskich, czy bardziej długodystansowych. Wtedy też zrozumieliśmy, czemu Turcy tak entuzjastycznie korzystają z sygnałów dźwiękowych. Autobus trąbił, że będzie podjeżdżać pod przystanek, że już na nim jest, że będzie odjeżdżać, że odjechał, że jedzie i czasami, żeby kogoś pozdrowić. Pełen folklor. Jednak ciekawe było jak płaci się za przejazd. Żadnych biletów. Tubylcy najczęściej znają stawkę, a jak nie to pytają kierowcę lub współpasażerów. Korzystający z transportu płacą, kiedy im się podoba, przy czym nikt nie ucieka z pojazdu bez uiszczenia odpowiedniej opłaty. Dochodzi nawet do tego, że zajmując miejsce z tyłu podają pieniądze pasażerom z przodu. Ci podają dalej, aż dojdzie do kierowcy. Ten jakoś tam je liczy (ale chyba na wagę, bo wzroku od drogi nie odrywa) i jakimś magicznym sposobem wie, że za mało i trzeba dopłacić (tą samą drogą), albo, że za dużo i oddaje resztę. Ta reszta wędruje po autobusie tak jak zapłata, tyle, że w odwrotnym kierunku i zawsze trafia do odbiorcy. Niebywała kultura!

Kiedy dotarliśmy na miejsce uświadomiliśmy sobie, że nie wiemy jak wytłumaczyć, gdzie chcemy wrócić. Mógł być to problem, gdybyśmy wsiedli nie do tego autobusu, co trzeba. Całe szczęście pamiętaliśmy, że wczoraj dostaliśmy od właściciela restauracji znajdującej się naprzeciw świątyni wizytówki hotelu. Zatem po zwiedzeniu zabytku udaliśmy się do restauracji. Tam odkryliśmy sklepik z pamiątkami różnej maści. Pani sprzedawczyni wybitnie nie chciała się targować, dlatego zbyt dużych pieniędzy tam nie zostawiliśmy. Poprosiliśmy o wizytówki hotelu i dzięki temu trafiliśmy w odpowiedni autobus. Po powrocie nieszczęsnego auta już nie było. Ubraliśmy się i w drogę. Na podkreślenie zasługuje fakt, że pocieszony rannym słońcem, wypiąłem podpinkę ze spodni. Już po kilkudziesięciu kilometrach okazało się to bardzo poważnym błędem.

Naszym celem na dzisiaj było Pamukkale. Trasa wiodła przez góry. Już na ich początku zaczęło padać. I przestało dopiero przed celem naszej podróży. Aż do samego końca podróży trzęsłem się z zimna. Wypięcie podpinki to był błąd, więc od tej pory została ona moją najlepszą przyjaciółką.

Trasa była ciekawa,  fajne widoki mogły zapewnić dużą frajdę. Jednak jak już wcześniej napisałem tureckie drogi w deszcz z dobrych robią się przerażająco śliskie. Zresztą ostrzegają nawet o tym znaki. Nauczyliśmy się im wierzyć. Ta śliskość i chłód odebrały przyjemność z jazdy i czekaliśmy tylko dotarcia do celu. Wjazd do Pamukkale był bardzo ciekawy. O przekroczeniu granic miasta informowała brama, pod którą trzeba było przejechać. Za nią w zasadzie nic nie wskazywało na osiągnięcie terenu zabudowanego. Jednak przed nami wyrosło pokaźne chłopisko i zaczęło machać rękami. Zatrzymaliśmy się, sądząc, że chodzi o obowiązkowy parking. Nic z tych rzeczy! Facet chciał nam wcisnąć ulotkę swojego hotelu. Spotkaliśmy jeszcze kilku takich po drodze na szczyt, na którym znajduje się muzeum. Jednak teraz już ich ignorowaliśmy i nie zatrzymywaliśmy się nawet. Mimo tego ten pierwszy był wyjątkowy. Nie dał się zbyć, wsiadł na skuter (Yamaha) i popruł za nami. Od czasu do czasu nawet próbując nas wyprzedzić. Potem się nawet śmialiśmy, że czepnął się nas tak, dlatego że zobaczył kolegę na Yamasze. Mimo naszego braku zainteresowania jego ofertą wytłumaczył nam, w jaki sposób można się dostać do muzeum, co warto zwiedzić i jakie są koszta biletów. Wtedy też okazało się, że proponuje nam nocleg w pokojach dwuosobowych z łazienką za cenę 30 lirów. W cenę wliczone było śniadanie, a dom zaadoptowany na hotel miał basen. Jako, że było późno, a cena atrakcyjna, dopiął celu.

Po przebraniu w sandałki i wygodne spodenki udaliśmy się na zwiedzanie. Pamukkale to niezwykłe miejsce. W starożytnych basenach zasilanych wodami termalnymi miała ponoć kąpać się Afrodyta. Z tych basenów woda spływa po zboczu wzgórza osadzając na nim wapień. Wygląda to niesamowicie. Jakby cała górka pokryta była śniegiem. Dopiero z bliska widać, że jest to szorstkie i twarde. O Pamukkale można by napisać oddzielną książkę. Chodzi o podejście Turków do opieki nad tym miejscem. Zresztą z innymi jest podobnie. Bardzo sprawnie ze wszystkiego robią atrakcję turystyczną, nie zapewniając przy tym odpowiedniej ochrony udostępnionym obiektom. W Pamukkale rozebrano już kilka dziko wybudowanych olbrzymich hoteli. Do tego ponownej regulacji wymaga woda, która spływa po zboczu. Widać, że była kierowana w ten sposób, aby naniosła osad na jak największej powierzchni. Przez to miejsca, po których pierwotnie spływała, ulegają erozji. Widać to dopiero z bliska. Mimo tego miejsce jest przepiękne. Wybraliśmy sposób zwiedzania, od miasta w górę. Po zboczu należy chodzić boso, im wyżej, tym woda jest cieplejsza. Na samej górze są ruiny starożytnego miasta. W jego sąsiedztwie znajdują się wspomniane wcześniej baseny. Mimo zawalenia i ogólnej erozji widać, że w niektórych miejscach ich głębokość to około 5 metrów. Droga powrotna prowadzi tą samą ścieżką, tylko w dół. Tutaj należy dodać, że szorstkość podłoża, tak przyjemna podczas wspinaczki, dawała się we znaki naszym stopom przy schodzeniu. Kiedy dotarliśmy do hotelu, daliśmy się namówić na domowej roboty turecką kolację. Był to kebab na półmisku. Dla nas wyglądał jak gulasz, ale jednak smaczny. Za to cena uświadomiła nam, czemu sam nocleg jest tak tani. Sto piętnaście lirów za kolację dla czterech osób to jednak dużo. Po jedzeniu uparłem się spiąć motocykle łańcuchem. Kiedy zobaczył to ojciec właściciela hotelu, zaczął mi tłumaczyć, że to jego dom i nikt tu nie kradnie. Turcy to uczciwi ludzie. Wtedy ja mu zacząłem tłumaczyć, że nie Turków się boję, tylko Polaków, którzy tu przypadkiem trafią. Mimo tego obraził się i nie chciał już z nami rozmawiać.

Z dystansem 325 km w kołach położyliśmy się spać.

Trasa: Z Didim na drogę 525 wróciliśmy tą samą trasą, którą dotarliśmy do miasta. Gdy dojechaliśmy do Milas skręciliśmy w lewo na drogę 330, następnie w mieście Jatagan w prawo na 550, która za Mugla zmieniła się ponownie na 330. Kiedy dotarliśmy do E87 skręciliśmy w lewo. Tak dotarliśmy do miasta Denizli, za którym lokalną drogą dotarliśmy do Pamukkale.

przed Pamukkale
Milet
Efez
droga
Didim zwiedzanie
dolina Ihlary
Gdansk-a w Turcji
Goreme
droga w dolinie Ihlary
Didim
Efez luk
Efez ruiny
Goreme domy
autoalarm on
kierunek Milet
jezioro Hoyran Golu
Goreme pamiatki
Meryemana
kebab
najstarszy kosciol w dolinie Ihlary
Pamukkale
Pamukkale zbocze
Pamukkale zwiedzanie
Pergamon zwiedzanie
poglaszcz zwierzaka
025-Meryemana
Sw  Apollina
Sw  Apollina ruiny
Pamukkale
truskawa widokczek
Advertisement
NAS Analytics TAG

Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę