Ta witryna używa plików cookie. Więcej informacji o używanych przez nas plikach cookie, ich zastosowaniu
i sposobie modyfikacji akceptacji plików cookie, można znaleźć
tutaj
oraz w stopce na naszej stronie internetowej (Polityka plików cookie).
Nie pokazuj więcej tego komunikatu.
Ha, mam za sobą upadków bez liku w sytuacjach niegroźnych tzn. parkinogowo-manewrowych przy niskich prędkościach, jeszcze na Varadero 125 dopóki mnie lektura pewnej mądrej książki nie uświadomiła, że motocykl bez mocy pada jak mucha (a ja razem z nim). Od tamtego momentu, już na kursie na kat. A upadki były rzadsze (można policzyć na palcach 1 ręki i to przy pierwszych próbach np. ósemki). Natomiast poważniejszy upadek (odczuwalny przez 2 tygodnie) zaliczyłam na kursie na mokrym placu manewrowym gdy po ominięciu przeszkody 50km/h zahamowałam. Pech chciał że jechałam akurat Gladiusem bez ABSa, koło się zblokowało i wykonałam efektowny ślizg z półobrotem. Poturbowało mnie trochę mimo dobrego zabezpieczenia (kask, rękawice, ciuchy z protektorami etc). Dowiedziałam się wtedy jak ważne są niektóre detale - że np. suwak z kieszeni spodni jest w złym miejscu i potrafi się wbić w kość biodrową wyrywając kawałek ciała :D i to 2 tygodnie przed egzaminem.... Po upadku wsiadłam jeszcze na moto i wykonałam parę manewrów z duszą na ramieniu, ale po powrocie do domu ledwo mogłam się ruszać. Za to egzamin zdałam za pierwszym podejściem i jak na razie nie zaliczyłam już więcej gleby. (A bardzo bym nie chciała pokiereszować mojego własnego moto ;)