Marco Simoncelli - 6 lat od tragedii na torze Sepang i ogromnej stracie dla MotoGP
23 października 2011 doszło do tragicznego wypadku podczas Grand Prix Malezji. Zawsze walczył do końca, co tym razem było powodem tego fatalnego finału. Człowiek fenomen, indywidualista, wojownik i przyjaciel z paddocku.
Tak, to już sześć lat. Pamiętam to jak dziś, gdy stałem przed telewizorem i z zaciśniętymi kciukami czekałem na dobre wieści, które jednak się nie pojawiły. Gdyby odpuścił choć ten jeden raz, wyleciałby na zewnętrzną część toru i skończył na poboczu.
Lecz to nie ten typ. Walczył zawsze do końca, choć czasem agresywnie i wg kilku zawodników zbyt agresywnie, to jednak postrzegał rywalizację w MotoGP, jako miejsce do walki największych gladiatorów sportów motocyklowych i za takiego się uważał. To było dopiero drugie okrążenie wyścigu, więc stawka dość ciasna.
Co gorsza, został potrącony przez swojego najlepszego przyjaciela z wyścigów - Valentino Rossiego i Colina Edwardsa. Oczywiście nie było w tym zupełnie żadnej winy tych zawodników.
Kudłaty fan Jimiego Hendrixa. Jak on mieścił tą czuprynę pod kaskiem?
Pamiętacie potyczki słowne z Lorenzo?
Lorenzo: Jeśli takie zachowanie się więcej nie powtórzy, nie będzie problemu. W innym wypadku będziemy mieli problem.
Simoncelli: w takim razię będę aresztowany
A dotyczyło to zdarzenia z Assen.
Takich sytuacji było wiele, lecz czy ściganie się na najwyższym światowym poziomie nie polega na jazdy na krawędzi? Mógł spokojnie walczyć dziś w czołówce i spokojnie wygrywać.
Dziś pamięć o Marco ciągle występuje w światki MotoGP. Jego tata Paolo prowadzi zespół SIC58 Squadra Corse w kategorii Moto3, gdzie Tony Arbolino i Tatsuki Suzuki walczą w najlepsze. Sam Paolo Simoncelli mocno się angażuje w edukację młodych zawodników, oraz częściowo ich wychowanie, gdyż Suzuki "pomieszkuje" u rodziny Simoncelli.
Innym akcentem jest spora rzesza kibiców w koszulkach SIC58, czapkach, a podczas deszczowych wyścigów, wyciągają czarno białe parasole z dużym emblematem "58".
Ne kampingu CAMP START w Brnie spotkałem nawet polskiego kibica na CBR1100XX w barwach Marco, którego serdecznie pozdrawiam.
Sam wczoraj biegałem w bluzie Marco, a nikt w redakcji tego nawet nie zauważył…ignoranci.
Tor w Misano nosi imię tej legendy MotoGP - SIC58 Misano World Circuit Marco Simoncelli. Piękny gest włodarzy obiektu w San Marino.
Oby takich wypadków więcej nie było, a wspomnienia zawodników dotyczyły ich bieżących i historycznych dokonań.
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarzeMoto nadal moje, do dzi¶ pamiêtam Marconi ubolewam. Choæ w miêdzyczasie wiele innych równie tragicznych wypadków siê wydarzy³o w MotoGP. Dziêkujê za pozdrowienia od autora tekstu.
Odpowiedz