tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - jestem w Pakistanie
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - jestem w Pakistanie

Autor: Marcin Filas 2009.01.26, 09:58 6 Drukuj

10 km przed miastem Quetta zostaliśmy zatrzymani przez wojsko. Kontrola paszportowa. Dookoła posterunku stały czołgi, opancerzone jeepy, a za barykadami z worków z piaskiem czuwali z palcem na spuście żołnierze. „Teraz armia rządzi w Pakistanie"

Pakistan

NAS Analytics TAG

Irańska strona granicy. Ogromny betonowy budynek, kilka mniejszych i cała masa ciężarówek. Zaparkowaliśmy motocykle w cieniu. Z przyjemnością ściągnąłem kask. Było cholernie gorąco. "Tak musi być w piekle Richard, jestem tego pewny" - powiedziałem. Pot spływał mi wzdłuż kręgosłupa do spodni, kurtka była mokra od środka, mój tyłek swędział. Było około 40 stopni.

Weszliśmy do jednego z budynków. Powiedziano nam, żeby wrócić kilkaset metrów do innego. Biuro było zatłoczone. Ogromne wiatraki pod sufitem z dużą szybkością rozbijały łopatami gorące powietrze. Po około 45 minutach byliśmy „podstemplowani" i motocykle zostały sprawdzone z karnetami.  Jeszcze tylko jeden budynek, żeby podbić paszporty. Ciągle nie wiedzieliśmy, czy zostaniemy wpuszczeni. Irańczycy swobodnie się poruszali tam i z powrotem, ale nie mogliśmy się dowiedzieć od nikogo, czy wjedziemy.

Kilka metrów przed szlabanem była mała szopa. Dwóch strażników wytoczyło się z niej i poprosiło o paszporty. Przekartkowali, sprawdzili ich zgodność z karnetami i w końcu podnieśli szlaban. „Możecie opuścić Iran i wjechać do Pakistanu" - usłyszeliśmy. Byliśmy 20 metrów w głębi Pakistanu, kiedy ktoś krzyknął „Stop". Mężczyzna nosił tradycyjny pakistański kostium z militarnymi insygniami. Weszliśmy za nim do małego biura. Co nas uderzyło, jak młotem w potylicę, to  różnica miedzy tymi dwoma krajami. To było, jak podróż w czasie. Irańczycy ubierali się bardzo schludnie. Porządne spodnie wyprasowane w „kant", koszula wpuszczona w spodnie często krawat, a w ręce skórzana teczka. Pakistańczycy ubierali się w jabbah w różnych kolorach, często bardzo brudne. Zapewne bardzo wygodne w tych temperaturach, ale dawało to wrażenie czasów biblijnych. Wszyscy wyglądali tak samo i byli brudni.

Biuro przypominało bardziej jedno poziomową szopę zbitą w pośpiechu do ulokowania trzech komputerów z płaskimi monitorami. Przed biurem znajdował się mały sklepik i kawałek zadaszonego placu, co przypominało mi przystanki autobusowe na wsiach. Iran był czysty, Pakistan zaśmiecony. Nie było koszy na śmieci, wszystko walało się dookoła stacji. Po podbiciu naszych paszportów, wstąpiliśmy do tego małego sklepiku po coś do picia.

Wcześniej jeden w tubylców zaczepił nas i zaoferował wymianę irańskiej waluty na pakistańską. W kieszeni nadal miałem 600 000 rialów. W sklepiku zamieniliśmy pozostałe riale irańskie na pakistańskie rupie. Ja dostałem około 4000 riali. Po transakcji wznieśliśmy toast 250 ml sokiem z mango. Kiedy skończyliśmy, rozejrzeliśmy się za koszem. Właściciel sklepu wziął od nas kartoniki i wyrzucił przed wejście. Jeszcze więcej śmieci...

Teraz zostało nam tylko podbicie karnetów. Budynek Customs znajdował się kilkaset metrów od przejścia.  Kilka razy mało brakowało, a wylądowałbym na twarzy. Wybraliśmy krótszą drogę przez luźny piasek. Ja walczyłem z ciężkim GSem, a Richard był w siódmym niebie.

Na parkingu przed budynkiem stało kilkadziesiąt bardzo kolorowych ciężarówek. Jak przekonaliśmy się później, te właśnie ciężarówki są największym zagrożeniem na drogach. Weszliśmy do wielkiej szopy. Wzdłuż ścian stało kilka stolików i krzeseł oraz duża skórzana sofa w rogu. Usiedliśmy na sofie, która była złamana. Mój tyłek uderzył o podłogę, ale i tak było wygodnie. Celnika, który zajmuje się karnetami nie było. Normą było na tym przejściu, że celnicy byli w domach, a pokazywali się dopiero, kiedy nadchodziła taka potrzeba. Przejechaliśmy dzisiaj 405 km. Zalecano nam przedostanie się od razu do Quetty, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej. Problem był jedynie taki, że Quetta była oddalona o 630 km od miejsca, gdzie stała skórzana sofa. Byliśmy zmęczeni i pewni, że nie damy rady. Obok stacji cła stoi mały hotel. Jednopoziomowy budynek z betonu i ze szklanymi drzwiami.

Kiedy ja czekałem na naszego celnika, Richard udał się do hotelu sprawdzić, czy mają dla nas miejsca. Wrócił po 5 minutach z wieścią, że mamy mały pokój za 500 rupii od łebka.

Po pół godzinie do biura wszedł człowiek pokaźnych rozmiarów. Musiał ważyć dobre 250 kg lub więcej. Przypomniał mi się film z Eddie Murphy „Nutty Proffesor". Przywitał się z nami i przedstawił. Odwrócił się i sięgnął po wielką księgę w twardej oprawie. Otworzył ją przy ostatnim wpisie i wprowadził ołówkiem nasze dane. Numer paszportu, karnetu, model motocykla i tablice rejestracyjne.

W kieszeni kurtki miałem ciastka z Iranu. Wyciągnąłem je i poczęstowałem Profesora. Nie odmówił. Poczęstował się i jak skończył żuć, krzyknął na kogoś. Po kilku minutach pokazał się człowiek z tacą, na której stała parująca herbata i ciastka.

Chwilę później karnety były podbite, a my podjechaliśmy pod hotel.  Ku naszemu zaskoczeniu kazano nam poczekać przed wejściem. Minęło 5 minut, kiedy pod hotel podjechały trzy Toyoty Land Cruiser.  Wysiadło z nich osiem osób i zaczęło rozpakowywanie. My nadal czekaliśmy i nie wiedzieliśmy, dlaczego. Nasz pokój został oddany tym ludziom. Zdenerwowałem się. Nie wiedziałem, jakimi kryteriami kierował się zarząd tego hotelu. Niby dlaczego my jesteśmy gorsi od tamtych? Wyglądaliśmy, jak nie trochę zaniedbani, ale przecież byliśmy pierwsi, a pokój był zapłacony. W końcu mogliśmy wejść. Dostaliśmy pokój 10-cio osobowy, który śmierdział, jak dworcowa toaleta. Bezpośrednio z niego wchodziło się do toalety, do której drzwi się nie zamykały. Cały smród wpadał do nas. Było także brudno. Otworzyliśmy wszystkie okna i włączyliśmy wszystkie wentylatory. Pomogło trochę. Obiecano nam, że nikogo więcej do nas się nie domelduje. Teraz, kiedy o tym myślę, to się uśmiecham. Okaże się później, że ten pokój nie był najgorszym, w jakim zdarzy mi się spać.

Wieczorem w wiosce Taftan kupiliśmy sobie trochę owoców i chleb prosto z pieca. Po kolacji i prysznicu w lodowatej wodzie zasnęliśmy, jak niemowlęta. Obsługa hotelu nie miała nawet czasu rano zadzwonić po policję i eskortę. Motocykle były gotowe kilka minut przed 6. rano. Po szybkim śniadaniu byliśmy w drodze do Quetta, czyli 630 km w piekielnym upale. Pierwsze 447 km do Dalbandin było łatwe. Szerokie ulice i asfalt gładki, jak stół. Przed wjazdem do miasta widzieliśmy setki ludzi z wielkimi beczkami, stojących wzdłuż ulicy. W przezroczystych beczkach i butelkach mienił się promieniami słońca żółtawy płyn. Zatrzymaliśmy się na pierwszej stacji benzynowej. Z budynku wyskoczył mężczyzna. „Nie mamy paliwa chłopaki. Musicie zawrócić i kupić sobie od tych przy drodze". Oficjalna cena za litr paliwa wynosiła od 52 do 55 rupii. Na czarnym rynku, prosto z beczki litr kosztował  50!

Ostatni etap podroży, prawie 200 km to był horror. Z wygodnej, prostej i szerokiej drogi zrobiła się jednopasmowa ścieżka. Bardzo często brakowało kawałka drogi na kilkuset metrach długości lub jedna strona była oberwana. Miejscami piasek zasypywał drogę i do końca nie można było zgadnąć, czy pod nim jest asfalt czy dwumetrowa dziura. Do tego dochodzili kierowcy ciężarówek nie ustępujący miejsca nikomu. Większy może więcej. Często spychano nas z drogi na pobocze z piasku i kamieni.

Kolejna rzeczą, przed którą nas ostrzegano, to „śpiący policjanci", bariery prędkości. W Pakistanie bariery takie nie są oznaczone. Jedziesz sobie spokojnie martwiąc się tylko żeby nie zaliczyć ciężarówki jadącej prosto na ciebie i nagle dwa koła odrywają się od ziemi. Bardzo niebezpieczne.

10 km przed miastem Quetta zostaliśmy zatrzymani przez wojsko. Kontrola paszportowa. Dookoła posterunku stały czołgi, opancerzone jeepy, a za barykadami z worków z piaskiem czuwali z palcem na spuście żołnierze. „Teraz armia rządzi w Pakistanie....W końcu jest tutaj bezpiecznie dla mieszkańców i turystów"- powiedział major Ashram. Zapomniałem dodać, że kontrole paszportowe mieliśmy średnio co 20 minut. Trzeba było zsiąść z motocykla, oddać paszport i wpisać się do wielkiej księgi.„Musimy tutaj być. Zaraz za tymi górami jest Afganistan, a wzdłuż drogi widzieliście wiele wiosek uchodźców. Do tego, tędy przechodzi szlak przerzutowy narkotyków, a i zdarzały się porwania"- opowiadał major, kiedy w tym czasie gotowała się dla mnie woda na kawę. „Myśleliście, że jedziecie od Taftan sami, ale się mylicie" - mówił dalej. „Cały czas za wami jechali ci mężczyźni ciągle dbając o wasze bezpieczeństwo" - wskazał trzech policjantów w ciemnych jabbah. Wiedzieliśmy, że to nie może być prawda. Często stawaliśmy w miejscach, skąd mogliśmy obserwować długie odcinki drogi, a i jechaliśmy dosyć szybko. Albo major Ashram kłamał w sobie tylko wiadomym celu, albo ci kolesie naprawdę byli dobrzy.

Trzech policjantów odeskortowało nas do hotelu Bloom Star. W pokoju mieliśmy dwa łóżka i łazienkę z ciepłą wodą. W recepcji poznaliśmy jednego faceta z Anglii. W drodze z Dalbandin do Quetta wpadł na śpiącego policjanta z dużą prędkością i urwał przednie zawieszenie w swoim Land Roverze. Na części z Anglii czekał już 2 tygodnie. Wyobraźcie teraz sobie te bariery prędkości! Najlepsze jednak w tym zdarzeniu jest to, że słyszeliśmy o nim w Yazd od Mika i Lotty. Świat jest mały.

Po Teheranie trudno było się spodziewać bardziej zatłoczonego i zatrutego miasta. Quetta była brudna i wisiał nad nią smog. Kurz i spaliny ograniczały widoczność do kilkudziesięciu metrów. Bolały mnie płuca.  Czuło się smród dwusuwowych silników. Piasek dostawał się do ust i oczu, ziarna biły w twarz. Jednocześnie trudno było jechać z przymkniętą szybką kasku. Skwar był nie do zniesienia. Asfalt był śliski, jak lód i pokryty cienką warstwą oleju, a ruch uliczny nie podobny do niczego, co widziałem do tej pory. ABS włączał się nawet przy lekkim hamowaniu.

Cały wieczór spędziliśmy na włóczeniu się po tym okropnym mieście. Trzeba było znaleźć coś do jedzenia i zajrzeć do internetowej skrzynki pocztowej. Trafiliśmy na małą kawiarenkę z kilkoma komputerami, jednak po 10 minutach poddaliśmy się. Łącza były okrutnie wolne, a godzina wcale nie taka tania. Zaczepiło nas kilku młodych ludzi. Zaczęliśmy rozmowy na różne tematy, skąd przyjechaliśmy, dokąd jedziemy i tym podobne. Jeden z nich przygotował duży dzban herbaty. Kiedy zaczęły się pytania polityczne i religijne, stwierdziliśmy, że nadszedł czas, żeby opuścić towarzystwo. W drodze do hotelu skorzystaliśmy z usług przydrożnej ruchomej restauracji. Jedzenie wyglądało i pachniało znakomicie. Skusiliśmy się. Było bardzo ostre, ale wyśmienite, do tego prawie darmo.

W hotelu poprosiliśmy o wcześniejsze śniadanie. Nie chcieliśmy zostawać w Quetta. Nie było tutaj nic do zwiedzania, a poza tym ja cierpiałem na straszny ból głowy, spowodowany prawdopodobnie hałasem.

Opuściliśmy Quettę wcześnie rano po śniadaniu składającym się z jajka, świeżego chleba i soku. Na krańcach miasta zatrzymaliśmy się na barykadzie. Policjanci zapytali nas czy chcemy eskortę. Odpowiedzieliśmy, że nie i że nie będziemy się zatrzymywać w miejscach podejrzanych. „Będziemy bardzo ostrożni" - mówiliśmy. Pojawił się jednak jeden problem. Mieliśmy wyznaczoną trasę wzdłuż rzeki Zhob, na północny - wschód aż do Peshawar. Ponieważ droga ta przebiega wzdłuż granicy z Afganistanem, odmówiono nam wjazdu na nią. Objazd na pewno będzie nas kosztował kilka dni. Nie mieliśmy w sumie czasowych ram, ale Richard powtarzał, że chce jechać z Islamabadu do domu. Kazano nam kierować się na południowy wschód, do miejscowości Sukkur. Mogłem sobie tylko wyobrazić podirytowanie Richa.

Nie mieliśmy wyjścia. Jedziemy do Sukkur. Droga nawet nie zasługuje na wzmiankę. Ta sama historia od początku. Tylko kilka pierwszych kilometrów było w porządku. Reszta to brakujące części drogi, dziury wielkości samochodu oraz ciężarówki ślepe na innych użytkowników, jadące pod prąd ślimaczym tempem, omijając wszelkie nierówności. Krajobraz zmieniał się co kilka kilometrów. Pustynia ustępowała miejsca palmom i pięknym kolorowym wzgórzom, między którymi przepływały błękitne rzeki. Przyznam jednak, że ciężko było sycić oczy tymi widokami. Odwrócenie uwagi, nawet na chwilę, od drogi przed sobą, mogło się skończyć tragicznie.

W bardzo małej, a jednocześnie zakorkowanej, miejscowości byliśmy zmuszeni skorzystać z eskorty. Nie mieliśmy właściwie nic do powiedzenia. Policja miała nissany pickupy. Jadąc przed nami używali hałaśliwych klaksonów, wykrzykując coś przez megafon, a z tylnych siedzeń wychylało się dwóch mężczyzn z kijami w rekach. Tymi kijami dostało po plecach kilkadziesiąt osób opornych zbytnio z opuszczeniem ulicy. Kiedy tylko wyjechaliśmy z miasta odstawiono nas do drugiej eskorty. Myśleliśmy, że to było tylko żeby umożliwić nam łatwy przejazd. Widok drugiej jednostki w niebieskim nissanie nie spodobał nam się.

Ruszyliśmy za nimi. Zaczęła się autostrada, ale samochód nie przyśpieszał. Nasze podjeżdżanie i gestykulacja nic nie dały. Nissan nadal jechał 40 km/h. Postanowiliśmy, że go gubimy. Zredukowaliśmy i drastycznie przyśpieszyliśmy. Patrzyłem tylko, jak samochód znika za nami. Nie wiem, czy próbowali nas gonić czy nie. Może Nissan był zepsuty, a może twierdzili, że dwóch białych nie da sobie rady na tych drogach.  Nie udało nam się ujechać zbyt daleko, kiedy w następnej miejscowości zatrzymał nas kolejny patrol. Wiedzieli, że uciekliśmy tamtym. Dowódca coś mówił do radia. Cały zespół był bardzo miły i nigdy nie dali nam odczuć, że zrobiliśmy coś wbrew prawu.

brzegi Indusu
bydlo
coraz nizej
czesty widok
droga
droga do Quetta
droga do Quetta ciezarowki
jedzenie
powszechny srodek transportu
kupujemy cos na kolacje
Multan
Multan w drodze
nad brzegiem Indusu
okolice Multan
pociag na tle gor
postoj podczas drogi
postoj przy drodze
dzieci
NAS Analytics TAG

Komentarze 2
Pokaż wszystkie komentarze
Autor: r3pr3z3nt 27/01/2009 13:20

@ Marcin Marcin, dzięki za namiar - odezwę się jak tylko będziesz miał chwilę czasu, najprawdopodobniej po szczęśliwym i bezpiecznym dotarciu do celu, czego Ci naprawdę szczerze życzę :) Wyczekuję kolejnych sprawozdań i pozdrawiam! @ Adam Z mojej strony nie chodziło mi o złośliwości, natomiast relację Marcina przeczytałem na chwilę przed wywiadami z Waszą trójką... Nie oszukujmy się - różnica w charakterze wyprawy jest kolosalna i stąd ten uśmieszek, kiedy je obie zestawić... Być może, że rzeczywiście nie rozumiem charakteru waszej wycieczki [wydaje mi się, że to PR-owska promocja marki Suzuki i modelu Intruder, łączona z promocją sieci Play, z boksem i motocyklami w tle...], natomiast zdaję sobie sprawę, że z Waszego punktu widzenia chodzi tylko o nową przygodę i tylko to się liczy. No i fajnie! :) I tego Wam odrobinę zazdroszczę - chciałbym kiedyś przejechać Stany na porządnym cruiserze, nie martwiąc się zbytnio o finanse, pracę itd. No, może tylko wybrałbym inną trasę [chciałbym kiedyś zobaczyć Alaskę...]. Natomiast, kiedy czytam o wzruszeniach Marcina podczas podróży, kiedy to ludzie okazują mu tyle życzliwości, kiedy to widzi największe zagłębia biedy i dzieli się z dzieciakami swoim własnym groszem, a potem czytam, jak Twój kolega chwali się głupimi 300 dolarami, które udało mu się zarobić wykorzystując pewnie słabą sytuację ubezpieczeniową sprawcy kolizji [terrorystami w USA można nazwać raczej firmy ubezpieczeniowe], który pisze potem coś o zabawie w klubach [niekoniecznie bokserskich]... No cóż, zupełnie inne podejście do życia i ludzi, stąd też ten uśmiech... Natomiast co bym nie pisał, sprawozdania z Waszej wyprawy też będę czytał [o ile takowe się pojawią], bo w tym wszystkim najbardziej liczy się przygoda, nowe doświadczenia i zwiedzanie świata. Serdeczne pozdrowienia dla całej trójki i życzenia bezpiecznego przejazdu przez USA! C.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę