Ta witryna używa plików cookie. Więcej informacji o używanych przez nas plikach cookie, ich zastosowaniu
i sposobie modyfikacji akceptacji plików cookie, można znaleźć
tutaj
oraz w stopce na naszej stronie internetowej (Polityka plików cookie).
Nie pokazuj więcej tego komunikatu.
I znowu w pierwszym punkcie powielanie bzdurnego stereotypu: "sportowy motocykl= non stop odcina i kolano na asfalcie". Bzdura. Ludzie, ktorzy je kupuja w salonie to najczesciej ustatkowani faceci 40+, a motywacja jest po prostu to ze podoba im sie ten sprzet i wizerunek. Na drodze jezdza zwyczajnym tempem, czasem pohalasuja na prostej i tyle. Na tor trafiaja rzadziej niz SUV-w bloto. Mlodzi na dorobku, kupujacy uzywki tez wiecej gadaja pod pubem, niz zaiwaniaja, bo kazdy konkretny szlif to drenaż portfela i koniec marzen o jezdzie. Ekstremalny przyklad to moj znajomy Niemiec, ktory bodaj w 1994 kupil sobie na czterdziestke nowego GSX-R wersja sportowa RR (limitowana do 500 szt.) i po kilku dniach pojechal do salonu z reklamacja, ze mu obrotomierz nie dziala. Serwisant odkrecil gaz, strzalka skoczyla w gore. Co sie okazalo: tarcza byla wyskalowana od 1000 obr./min, ale zegar wersji RR zaczynal reagowac dopiero po przekroczeniu 3000 obr. Gosc po prostu jezdzil nie przekraczajac tej wartosci... Glupio mu sie zrobilo i zyskal ksywe "Obrotomierz", ale i tak nastepny sprzet to byl Fireblade... Dlaczego o tym pisze? Dlatego, ze przy sprzedazy sporta, przychodza "znafcy", ktorzy wmawiaja wlascicielowi, sakramentalne "no, ale po bulki to tym nie jezdziles", bo tak slyszeli i tak samo przeczytali na Scigaczu.