Ursus kontra fotoradar: 2:0. Siekiera znów w akcji!
Możemy już chyba mówić, że jesteśmy świadkami fotoradarowej sagi, która spokojnie mogłaby stać się scenariuszem do filmu sensacyjnego, chociaż prawdopodobnie jedynie klasy B.
Najnowszy rozdział tej historii? Fotoradar, który ledwie co wrócił na warszawskie Aleje Jerozolimskie 239 po miesiącach kuracji naprawczej, znowu padł ofiarą brutalnej napaści. Tym razem w ruch poszła siekiera, a całe zamieszanie wydarzyło się w nocy z piątku na sobotę, 18 kwietnia.
Nie minęły nawet dwie doby od wielkiego powrotu, a sprzęt został zdemolowany przez niezidentyfikowanego "antyradarowca", i przygotowany do kolejnego odcinka w serwisie. Jak to się wszystko zaczęło?
Pierwsza masakra urządzenia miała miejsce 5 lutego tego roku, a oryginalna instalacja nastąpiła jeszcze w listopadzie 2024 roku. Fotoradar zdążył przez te parę miesięcy nabić całkiem niezłe statystyki: w grudniu samodzielnie złapał prawie osiem tysięcy drogowych piratów. Jeśli przyjąć, że każdy z tych występków kończył się mandatem w uśrednionej wysokości 200 zł, to Ursus - dzielnica Warszawy, gdzie stoi urządzenie, mógłby śmiało dorzucić sobie ponad półtora miliona złotych do budżetu miasta. I to tylko dzięki temu jednemu urządzeniu.
Nic dziwnego, że sprzęt szybko dorobił się tytułu najskuteczniejszej fotopułapki w mieście. Ale jak to bywa z gwiazdami - im większa popularność, tym więcej wrogów. I tak pewnej nocy ktoś postanowił rozwiązać problem radykalnie, zostawiając na żółtej puszce całkiem widowiskowe wgniecenie w dolnej prawej części, zaś w jego środku galimatias potrzaskanych, delikatnych części.
Rzecznik Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, Wojciech Król, nie krył rozczarowania. Sprzęt włączono w czwartek o 13:00, a już w piątek około 23:00 ktoś postanowił przetestować jego wytrzymałość na uderzenia siekierą. Aktualnie fotoradar jest demontowany, a cała sprawa została zgłoszona na policję.
Teraz funkcjonariusze będą mieli okazję zabawić się w detektywów i namierzyć zamachowca. Niestety sprawy się piętrzą, bo przecież nie odnaleziono jeszcze autora poprzedniej akcji, w wyniku której fotoradar trafił do naprawy. Warto przypomnieć, że koszt wyniósł 50 tysięcy złotych.
Co dalej? Ano, niezłomny strażnik wróci na Aleje Jerozolimskie, choć tym razem pewnie w towarzystwie bardziej czujnego monitoringu, zasieków, a najlepiej wartowników, którzy go ochronią. GITD musi jeszcze obgadać szczegóły z Zarządem Dróg Miejskich, żeby nasz bohater nie skończył znowu jako cel dla agresywnych właścicieli siekier.
Co za świat. Nawet drogowe fotoradary nie mogą być pewne jutra.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze