Ścigacz.pl

O ile fotoradary są w naszym kraju bardzo skutecznym narzędziem dyscyplinowania kierowców ze zbyt ciężką stopą, to znacznie trudniej wskazać, którzy to kierowcy.

Polacy masowo korzystają z zapisu w Kodeksie wykroczeń, art. 96, który precyzuje, ze niewskazanie osoby kierującej pojazdem oznacza mandat w wysokości 500 złotych, ale równocześnie brak punktów karnych dla (nieustalonego) kierowcy.

W praktyce kwotę mandatu o wiele łatwiej przeboleć, niż pozostające przez rok punkty na koncie kierowcy, które w przypadku ich sumy z poprzednimi karami mogą oznaczać utratę prawa jazdy.

W nowej sytuacji, czyli zbliżających się podwyżek w taryfikatorze mandatów, powyższy proceder mógł się jeszcze nasilić, ponieważ propozycja nowelizacji Kodeksu drogowego przewiduje przedłużenie obowiązywania punktów karnych do dwóch lat.

Mówiąc krótko, kierowcy będą chcieli wszelkimi sposobami uniknąć punktów, ale władza dostrzega ten problem i postanowiła zatrzasnąć furkę umożliwiająca ominięcie kary punktowej. Co wymyślili nasi rządzący?

Pomysł nie jest specjalnie wyrafinowany. Projekt zakłada po prostu, że brak wskazania sprawcy będzie kosztował o wiele więcej niż jego ujawnienie.

Ile przyjdzie zapłacić kierowcy w sytuacji, gdy "nie pamięta", kto kierował jego pojazdem? Nieoficjalne źródła mówią o karze nawet 8 tysięcy złotych! Ale powyższa kwota kary nie będzie stała, lecz uzależniona od ciężaru przestępstwa drogowego, a w naszym przypadku po prostu od prędkości.

O ile możemy zżymać się na aparat państwowy, który wydaje się skupiać głównie na wymyślaniu nowych kar, podatków i danin, powyższy pomysł wydaje się być zgodny z szeroko pojętą wizją sprawiedliwości społecznej.

Bo dlaczego kierowcy, którzy nagminne lekceważą ograniczenia prędkości, a tym samym ryzykują życie swoje i innych ludzi, mają dzięki sztuczce z art. 96 regularnie unikać ponoszenia konsekwencji swych czynów?