Mądry motocyklista po szkodzie. Czy dobra odzież na motocykl jest niezbędna? Felieton Ani Jackowskiej
Wsiadając na motocykl, świadomie podejmujemy ryzyko. Nawet rekreacyjna jazda na dwóch kołach obarczona jest ryzykiem większym niż ekstremalne wędkarstwo. Oczywiście ryzykowne może być wszystko: nocne wejście po schodach we własnym domu, krawężnik po imprezie, słynna skórka od banana. W kwestii wypadków los bywa nieprzewidywalny i lubi nas poturbować. Ale czy to tylko wina losu? Ani ze schodami, ani z krawężnikami, nie miałam przyjemności niebezpiecznych spotkań twarzą w twarz. Ale w przypadku przygody z motocyklem, kilka nieprzyjemnych sytuacji się zdarzyło. I może nie skończyłyby się źle, gdybym przed zakupem motocykla sama tego ryzyka jeszcze nie zwiększyła. Nie będę dzisiaj zdradzać wszystkich moich motocyklowych grzechów. Ale chciałabym opowiedzieć Wam o jednym z pierwszych, którego konsekwencje dosyć boleśnie poczułam. Bo nie pomyślałam, nie przewidziałam, nie posłuchałam tych, którzy już swoje kilometry wyjeździli. I niewiele brakowało, że ten pierwszy motocyklowy grzech, mógł być moim ostatnim.
Centrum Warszawy, słoneczny dzień, puste ulice. Jadę spokojnie, z egzaminacyjną prędkością, przed sobą widzę zielone światło. Samochód na przeciwległej jezdni wjeżdża na tory tramwajowe i ma zamiar skręcić w lewo. "Poczeka, na pewno mnie widzi, poza tym to ja mam pierwszeństwo" - wszystko wydaje mi się tak oczywiste. Jak pewnie się domyślacie, stojący na torowisku zielony Peugeot 206 nie poczekał i wyjechał tuż przede mną. To był 01.06.2002. Otwarte złamanie szczęki, pęknięty obojczyk i łopatka. Według przepisów prawa, policji i świadków zdarzenia, zawinił kierowca Peugeota. Ale byłoby nie fair, gdybym nie przyznała, że ja też zawiniłam. Co poszło nie tak?
Kiedy kupowałam swój drugi motocykl, poniosła mnie fantazja. Jak tylko go zobaczyłam, popłynęłam w wyobrażeniach, jak pięknie będzie nam razem. Bo czarny Bandit 600 S, był naprawdę zjawiskowy. A przede wszystkim wyglądał tak, jakby czekał właśnie na mnie. Ta ślepa fascynacja doprowadziła do tego, że popłynęłam. W marzeniach i w wydatkach. Nie myśląc zbytnio o konsekwencjach, wyjechałam na Bandicie z salonu. Mimo, że oczarowanie trwało nadal, szybko przyszła proza życia - z czegoś musiałam zapłacić ubezpieczenie. Po negocjacjach pożyczkowych na linii ja-moja mama, motocykl ubezpieczyłam. I jeździłam. Szczęśliwa, wesoła i … goła. Oczywiście zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tej nagości. Przecież miałam kask, kurtkę i spodnie, które zostały mi po poprzednim sezonie. Wiedziałam, że w strój powinnam zainwestować. Jednak zauroczenie Banditem doprowadziło do wyczyszczenia studenckiego konta i wymianę stroju odłożyłam na później. Mój zestaw na 2002 wyglądał tak:
Kurtka - biało-czerwona skóra, kupiona za 250 pln na Moto Bazarze. Piękna, lekko używana, bardzo oryginalna, świetnie skrojona, choć mogłaby być węższa. Krótsza już nie, bo nerki i tak miałam na wierzchu. Bardzo lubiłam tę kurtkę. Byłam w niej nawet w Chorwacji. Mam ją do dziś, bo takie rzeczy się kolekcjonuje. Miała tylko jedną wadę. Nie miała protektorów. Ostatni raz miałam ją na sobie 01.06.2002.
Kask - moja wdzięczność nie miała granic, kiedy znajomy oddał mi kask, który już nie był mu potrzebny. Topowa marka, fajne malowanie. Rozmiar M - trochę luźny, lecz nie przejmowałam się tym za bardzo. Było mi w nim wygodnie, nic nie uciskało, a naturalna wentylacja ułatwiała jazdę. Po latach okazało się, że na moją głowę pasują kaski o rozmiarze XS. Ostatni raz, miałam tamtą "M-kę" na głowie 01.06.2002.
Spodnie - uniwersalne, bardzo wygodne, do wszystkiego. Przetarte jeansy Lee. Jedyna wada- produkt nienadający się do jazdy na motocyklu. Ostatni raz założyłam je 01.06.2002.
Chyba już domyślacie się, co poszło nie tak?
Nie jest mi łatwo pisać o swoich motocyklowych grzechach, ale teraz nie będę dawać sobie za nie karniaków. Za tamte popełnione wydaje mi się, że już odpokutowałam…tzn. swoje połamałam. Choć nigdy nie wiadomo co jeszcze przede mną. W kwestii wypadków motocyklowych, zasada "(…) nic dwa razy się nie zdarza (…)", niestety się nie sprawdza. Bo zdarzają się i dwa i więcej razy. I myślę, że zawsze warto o tym pamiętać.
Zanim przyjdzie kolejny sezon, upewnijmy się, czy nasze motocykle nie są do niego lepiej od nas przygotowane. Czy nie wyjedziemy na nich w świat szczęśliwi, ale na "golasa". Żeby nie okazało się, że podążając za motocyklowym sercem, straciliśmy głowę.
Komentarze 5
Pokaż wszystkie komentarzeNiestety ale mnie odzież motocyklowa nie uchroniła. Dostałem w bok. Otwarte wieloodłamowe złamanie kości udowej, złamanie stopy, przedramię złamania w pięciu miejscach w drugim w dwóch, dwa ...
OdpowiedzZawsze jeżdżę w odpowiedniej odzieży, czy to lato - 30 stopni w cieniu, czy to zima - dopóki nie ma śniegu. Dla mnie to nawyk i nie biorę w ogóle pod uwagę żeby mogło być inaczej. Niestety nie ...
OdpowiedzAha i ten, to jest ruch drogowy a nie filozofia, wszystko zdarza się po wielokroć. Jak się człowiek nie uczuli na pewne typowe schematy bedzie zawsze płacił srogą cenę. niezależnie od tego czym ...
OdpowiedzZaczynasz felieton od wyciagania strachów z szafy. Podobno wiele podróżujesz, jakim cudem nie zauważyłaś zatem, ze w wielu bardiej rozwiniętych krajach jednoslad 9dowolny) jest traktowany po ...
OdpowiedzO tak... zróbmy najlepiej tak, żeby w ogóle nie trzeba było robić prawo jazdy kategorii na motocykl!!!. Dla niewtajemniczonych... po to jest kategoria A1, żeby młody człowiek nabrał ogłady i ...
OdpowiedzKategoria..? Tak jak w przypadku innych kategorii niczego nie gwarantuje.. Znamy półgłówków w tirach, ćpunów za kółkiem miejskich autobusów i pijanych w osobówkach.. P.J. To tylko papier który niczego na drodze i nic nikomu nie daje..! Na kursie nikt nie mówi o tajnikach i bezp. jazdy.. masz zdać slalom..i ósemke..
OdpowiedzTak, do lat 60 były kraje w Europie bez prawka a do dzisiaj są na świecie. W większości krajów rodzice są instruktorami. Niestety u nas nawet "125" na kategorię B ma zajadłych wrogów. Dyktat biurokratów.
Odpowiedz