Ścigacz.pl

Marka Harley-Davidson przegrała proces, który dotyczył wad konstrukcyjnych w modelu Tri Glide. Sprawa trafiła do sądu po tym, jak doszło do wypadku, w którym zginęła jedna osoba. Właściciel trzykołowca już wcześniej miał problemy ze swoją maszyną i był nawet wzywany na akcję serwisową.

Choć zazwyczaj procesy o odszkodowania w Stanach Zjednoczonych kojarzą nam się z rozdmuchanymi do granic możliwości błahostkami, to w tym przypadku jest inaczej. Harold Morris i jego partnerka, Pamela SinClair mieli wypadek na granicy stanów Nowy Jork i Pensylwania. W efekcie kobieta poniosła śmierć, a mężczyzna został poważnie ranny.

Zarówno właściciel motocykla, jak i rodzina Pameli zdecydowali się pozwać markę Harley-Davidson za błędy konstrukcyjne w motocyklu. Wskazywali na problemy z systemem kontroli trakcji. W 2019 r. para miała na trzykołowcu inny wypadek, do którego doszło, kiedy maszyna niespodziewanie zjechała z drogi.

- Jechaliśmy na prostej, pustej drodze, kiedy motocykl nagle zjechał na lewo. Zjechaliśmy z drogi, Harley się przewrócił i oboje wypadliśmy. Pam była bardziej ranna niż ja. Złamała rękę i kostkę - powiedział Morris.

Wkrótce po tym zdarzeniu Harley miał przeprowadzić akcję serwisową. Jak twierdzą prawnicy Morrisa i rodziny SinClair, klienci z różnych części USA mieli skarżyć się na nieprzewidywalne zachowanie motocykla. Po pierwszym wypadku Morris nie pozwał Harleya, ale wysłał prośbę o pokrycie kosztów leczenia w wysokości 160 tys. dolarów. Spotkał się jednak z odmową.

- Przedstawiciel Harleya powiedział, że motocykl został naprawiony, jest bezpieczny i nie będzie więcej problemów. Uwierzyłem im, zaufałem Harleyowi - dodał Morris.

Prawnicy producenta przyjęli linię obrony, która mówi, że do wypadku doszło w wyniku błędu kierowcy. Dodali, że prowadzenie trzykołowego motocykla wygląda zupełnie inaczej. Ostatecznie Harley ma zapłacić 287 mln dolarów odszkodowania, ale firma zamierza odwołać się od wyroku.