Dlaczego to dobrze, gdy m±¿ je¼dzi na motocyklu? Co siê zyskuje i czy mo¿na co¶ straciæ?
Refleksje nie tylko motocyklowe, dyletanta nie tylko motocyklowego.
"PanMarek" Pasjonat opery, gór i motocykli + dobra czysta wódeczka (na zgłuszenie). |
Ciągle mam przed oczami zdjęcie sprzed wielu już lat, kiedy dwaj mocno już starsi panowie, a kiedyś znakomici wspinacze, czyli bracia Gyula (Juliusz) i Roman Komarniccy (z pochodzenia Polacy, ale to byli Węgrzy) z werandy schroniska nad Morskim Okiem patrzą z nostalgią na Masyw Mięguszowieckich Szczytów obramowanych z lewej Czarnym Stawem i zerwą Kazalnicy, a z prawej szpiczastym Mnichem. Lata nieubłaganie przemykają więc i ja coraz częściej kartkując księgę mego żywota, błyskiem wspomnień, coś wydobywam.
Gdyby podzielić życie na rozmaite okresy, to każdy by sobie policzył, czym się najwięcej w życiu przejmował i zajmował. Ta uwaga dotyczy nawet gimnazjalistów. Mam wielu kolegów, którzy od najmłodszych lat (oprócz wykonywanego zawodu dającego im utrzymanie) umiłowali "na wieki wieków, amen" motocykle. Ale "miłość nie jedno ma imię" a zatem, część z nich obrabiała, dorabiała i obsprawiała rozmaite "strucle" motocyklowe, prawie w ogóle nie korzystając z ich siodełek w celu przemieszczenia się gdziekolwiek. Inni z kolei usiłowali gdziekolwiek dojechać, nierzadko borykając się z "padlinowatością" swoich maszyn. Jak zauważyłem ogromna większość tych kolegów po wielu, wielu latach użerania się z motocyklami, na dopadający ich "wiek męski, wiek klęski", porzuciła swoje młodzieńcze pasje (no chyba że profesjonalnie, przy motocyklach pracują) i albo zainteresowała się czymś innym, albo w ogóle "zmieszczaniała". No cóż "sic transit gloria mundi" czyli "tak przemijają blaski tego świata". Przecież, mnie też w swoim czasie przeszła ochota i utraciwszy stosowne sprawności, przestałem dalej kontynuować wdrapywanie się po górach.
Dlaczego zatem pozbywamy się swoich młodzieńczych pasji? Generalna zasada brzmi: "życie szkodzi". Wypadek można mieć w każdym otaczającym nas miejscu. Pieniędzy też nigdy i nikt nie ma w wystarczającej ilości. Można na ten temat co nieco się dowiedzieć, czytając biografie rozmaitych krezusów! Jednej rzeczy tylko nikomu nie brakuje?!. Przekonania o własnym rozumie! Więc jeżeli porzucamy ukochaną zabawkę, w tym wypadku motocykl to...może przekonanie o własnej nieomylności było fałszywe?! Albo zwyczajnie wypaliliśmy się!
Ja wchodziłem w stan podległości, zwany małżeństwem, jako człowiek z pasją. Byłem wspinaczem. Moja przyszła połowica, jako łebska kobitka, szybciutko zrozumiała, że "próżno wierzgać przeciw ościeniowi" i lepiej, jak ten upatrzony facet ma jakieś szczytne zainteresowania, bo inaczej to dość szybko wykombinuje że: "tego kwiatu, to pół światu" (to o żeńskim rodzaju), a do tego dorzuci drugą maksymę "wino, kobiety i śpiew". A im dalej od domu, to czas przyjemniej będzie płynął mu na sympatycznym luzie, niż na domowym tyraniu. Ale, jak ugrzęźnie przy/na motocyklu (górach), to zawsze zmarznięty, zmoczony, zmęczony i spragniony powróci z "dziką" radością w domowe pielesze, gdzie już czekają go "rozkosze i ciepło domowego ogniska". Tak więc zawsze wracałem z gór do domowego łóżka i kibelka ("wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej"), a potem, zostawszy motocyklistą, również tamże z największą frajdą, powracałem. Tutaj prowadziło mnie powiedzonko mojego ukochanego Teściunia - "Niech Cię gówno prowadzi, po zasranej drodze". Zawsze doprowadzało! A i wyżerka (mniam, mniam) w domciu na mnie czekała!
Miałem przyjaciela (niestety odjechał ode mnie na zawsze w 2009 r), który "nie śmierdział groszem". Ale w ciągu roku zawsze dał radę przynajmniej kilkanaście tysięcy kilometrów przejechać. To jemu, a nie on, zazdrościli przebiegów rozmaici posiadacze przepięknych Harleyi czy Goldwingów (miał siermiężne Kawasaki GPZ 500), ale On umiał i chciał realizować swoją motocyklową drogę życiową. Oddaję mu tym wspomnieniem drobniutki hołd. Wielu motocyklistów go znało. Nazywał się Andrzej "Barwa" Barwiński.
A tak w ogóle, to wspólne wyjazdy motocyklowe tworzą kręgi przyjacielskie, które często do końca życia są nierozerwalne. A jeżeli nawet te kręgi ulegną przez lata rozluźnieniu, to zawsze pozostaną wspomnienia chwil wspólnie spędzonych. Dlaczego tak się dzieje? Otóż każdy pochłania drogę "dla siebie" i "w sobie" w bańce otaczającej go czasoprzestrzeni. Przemyka się w samotności nad szarością asfaltu, wśród migotu krzaków, drzew i pól. Mając nad głową błękitne albo zachmurzone niebo, czasami zerkające słońcem albo deszczem poprzez korony, które tworzą szpalery drzew. Ale jest sam. Oczywiście wie, że obok jadą jego kumple, ale ON jest ciągle sam na tej drodze. I wreszcie przychodzi wspólny wieczór. Najlepiej, kiedy migocze ognisko, a w ręku coś tam się szkli i do tego zalatuje dymem upieczonego połcia. I zaczynają się "opowieści dziwnej treści". To cholernie zbliża ludzi. Ja przede wszystkim po to wsiadam, z coraz większym stęknięciem, na siodełko.
PS 1. Bracia Komarniccy może i byli nawet młodsi ode mnie, kiedy ich sfotografowano w tej nostalgicznej pozie. Ja wiem, że w moim wieku trudno by było po górach z jakimś sensem (efektywnie) chodzić. Dlatego Szanowna Braci Motocyklowa radujmy się, że istnieją takie pojazdy jak motocykle. Kto wie, kiedy ich w "eurokołchozie" zabronią (tfu, tfu). Nawet wolną i spokojną jazdą możemy się jeszcze długo rozkoszować w jeździe przez życie. W każdym bądź razie jestem absolutnie pewny, że w stosownym momencie dokonałem właściwego wyboru, przesiadając się do właściwego pojazdu i dziękuję mojemu domowemu "Hausgestapo", czyli ukochanej żoneczce, że nigdy nie usiłowała mi zabronić realizowania moich fanaberii życiowych (góry, motocykle). Jedynie przestrzegała przed nieodpowiedzialnością, mówiąc: "jak sobie coś zrobisz, to Cię zabiję!" Stosując się do rzymskiej zasady: "nec temere, nec timide" czyli "ani zuchwale, ani bojaźliwie" i... nie tracąc przyczepności, daleko i długo jeszcze pojeździmy. No to szczęścia życzę!
PS 2. Szukałem ostatnio dość intensywnie tej fotografii, ale … nie znalazłem. Czyżby ta moja opowiastka, to była klasyczna pisanina typu - "nie wiedział a powiedział"? (Cytat z książki "Znaczy Kapitan", którą napisał Karol Olgierd Borchardt).
Komentarze 4
Poka¿ wszystkie komentarzeOczywi¶cie ¿ony maj± te¿ prawo na to. Nie wa¿ne czy s± wspólne dzieci czy nie. Je¶li s±, to oboje maj± odpowiedzialno¶c. Raz on, raz ona.
OdpowiedzJestem ¯on±.. Za nic w ¶wiecie nie zmieni³abym pasji mojego mê¿a, a powód jest jeden, 25 lat temu, zosta³am skutecznie zara¿ona, zarówno motocyklami jak i górami.. Nie wyobra¿am sobie urlopu ...
OdpowiedzHmm... Mam dok³adnie taki sam tok my¶lenia, z t± jedn± ,,drobn±" ró¿nic±... moja ¿ona, za Boga Ojca, nie akceptuje mojej pasji... :(
OdpowiedzDam ci dobr± radê. Nie pytaj rób swoje . To twoje ¿ycie i ty o nim decydujesz czas biegnie do przodu i nikt nawet najukochañsza osoba nie ma prawa dysponowaæ twoim czasem i twoj± ¿yciow± przestrzeni±. pozdrawiam
OdpowiedzCh³op wie po co ma motocykl.
Odpowiedz