tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Quadami do Gruzji - przygoda na północnym wschodzie
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Quadami do Gruzji - przygoda na północnym wschodzie

Autor: Arkadio 2014.11.04, 12:33 Drukuj

Od redakcji: Czytając tą relację zastanawialiśmy się trochę nad sensem życia. Może chodzi w nim po prostu o to, aby odnaleźć miejsce, gdzie czas płynie inaczej niż tutaj. Gdzie stres jest ograniczony do minimum, a fundamentalne wartości takie jak miłość, przyjaźń, braterstwo są dla ludzi najważniejsze. Zapraszamy do pierwszej części relacji ekipy ATV Bieszczady, która wybrała się quadami do Gruzji. Jeśli po przeczytaniu relacji ogarnie Was herkulesowa potrzeba odbycia jakiejś podróży - spokojnie, to normalne.

Tankujemy paliwo na stacji zaraz za granicą - cena 2,10 lari za litr czyli około 4,20 – 4,30 pln. Wjeżdżamy do Batumi i tu zaskoczenie pełne. Ahy i ohy, co za kurort, jakie hotele, budynki. Wszystko pięknie podświetlone, ociekające złotym światłem. Hotele Hilton, Richardson. Główny deptak nad morzem z palmami podświetlanymi na zielono itp. A my idziemy spać w naszym Mieczysławie ponieważ już nie opłaca się iść do hotelu. Udało nam się dojechać dużo wcześniej niż planowaliśmy więc postanawiamy zaraz rano spakować się i wyjechać. Wstaje dzień i budzimy się w innym miejscu niż się położyliśmy. Z Batumi jest tak jak z dziewczyną poznaną na dyskotece po paru drinkach. Wydaje się nam że właśnie poderwaliśmy lokalną piękność, a budzimy się obok kogoś, kto tej piękności wcale nie przypomina. Dzień obnażył mankamenty miasta. Odrapane budynki, odpadające blachy, pościel powywieszaną na sznurkach balkonowych, pensjonaty żywcem wyjęte z czasów funduszu wczasów pracowniczych. Ale jest morze i to ładne, z kamienistą plażą i mnóstwem ludzi na plaży i deptakach. Dzięki znajomej rodzinie polsko – gruzińskiej z Bełchatowa mamy załatwione bezpieczne miejsce na zostawienie naszego samochodu i lawety na terenie miejscowej firmy, strzeżonej cała dobę. Jedziemy tam i witani przez dyrektora tej firmy i przy asyście chyba wszystkich jej pracowników pakujemy nasze szpeje na quady i ruszamy w kierunku Poti. Po drodze wymieniamy pieniądze w bardzo licznych batumskich kantorach. Kurs jest jednakowy we wszystkich 100 EUR – 225 LARI. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na rogatkach Batumi i gnamy wybrzeżem w kierunku Poti niestety asfaltem z małymi wyjątkami gdzie wjeżdżamy na plażę. Jednak liczne rzeki wpływające do Morza Czarnego zmuszają nas do ciągłego wyjeżdżania na drogę. Wjeżdżamy do lokalnej restauracji i próbujemy po raz pierwszy sławnej haczapurii. Jest niezły, ale w dalszej części jeszcze będziemy go mieli dość. Tylko Ireczek zamawia 30-centymetrowy szaszłyk, bo jest spragniony mięsa, co wychodzi mu tylko na dobre! Jedziemy dalej. Architektura postkomunistyczna, czysty PR L- wczasy tu przypomniały by naszym rodzicom młodość. Niestety jedziemy cały czas asfaltem ale emocji nie brakuje. Jazda na tutejszych drogach to ekstremalne przeżycie. Dziki już po 20 km zaliczyłby czołówkę z 30-letnią Wołgą. W miejscowości Poti odjeżdżamy od morza i jedziemy w kierunku naszego celu czyli miejscowości Mestia w regionie Svanetii. Wysoki Kaukaz. Po drodze spotykamy Czechów i Ukraińców na rowerach i jednego Rosjanina który przedstawiając się przepraszał za to że jest Rosjaninem. Po drodze wypijamy z nimi po piwku i lecimy dalej. Jest już ciemno gdy docieramy do Mestii. Znowu dzięki uprzejmości poznanych w Polsce Gruzinów mamy zarezerwowany pensjonat u Larego. Przejechaliśmy 273 km niestety wszystko asfaltem. Nie ma innej drogi żeby się tam dostać stąd nasze rozczarowanie Gruzją choć po drodze jechaliśmy przez piękne góry na wysokości ponad 1400m. Mesti to klimatyczna miejscowość z licznymi pensjonatami i paroma knajpami. Miejsce wypadowe do wycieczek w góry z dużą ilością turystów. Oczywiście wjazd na naszych quadach z flagami i koszulkami nie pozostał niezauważony. Zaraz przyszli miejscowi i będący w Mestii Polacy żeby pogadać i oczywiście wypić symboliczne parę piwek. Kolacja u Larego super – chyba najlepsze żarcie jakie jedliśmy w Gruzji. Koszt noclegu, kolacji i śniadania to 60 LARI czyli około 120 pln. Jest to cena, która generalnie obowiązuje w całej Gruzji. 55-65 LARI to koszt noclegu, kolacji i śniadania(110-150 pln). Po kolacji i wypiciu miejscowej Czaczy 50-60 % mocy idziemy w końcu spać bo chyba wszyscy zapomnieli już jak wygląda porządne łóżko. Po czterech dniach i prawie nieprzespanych trzech nocach zasypiamy jak dzieci na wysokości ponad 1400 mnpm.

Wstajemy skoro świt o 7 miejscowego czasu (u nas 5 rano) szybki prysznic, bo nie wiemy kiedy następnym razem spotka nas ten luksus. Śniadanie już gotowe dymi na stole. Gruzińskie specjały, ser, oczywiście puri, jajecznica na słoninie, dżem figowy i niestety byle jaka kawa. Porządnej kawy będzie nam brakowało chyba najbardziej przez cały pobyt w Gruzji. Pamiątkowa fotka z Larym i jego familią i wszyscy siedzą na quadach gotowi jechać dalej - wszyscy oprócz naszego Ireczka który z wrodzoną dokładnością ubiera się i zapina wszelkie pasy i klamerki których ma przy swoim Polarisie bez liku. Tankujemy maszyny w Mesti i jedziemy na północ pod szczyt Dalakara. Ścieżka przejezdna jest tylko dla quadów lub samochodów terenowych z odważnymi kierowcami. Dojeżdżamy do momentu w którym ślad robi się wąski i prowadzić zaczyna granią. Niestety dalej się nie da ale jesteśmy na wysokości 2720 mnpm i 1300 m przewyższenia z Mesti. Widoki niesamowite, robimy kilka fotek i spotykamy tubylca na koniu, mówiącego że jesteśmy gieroje. W kolo nic tylko my i góry. Po wczorajszym asfaltowym odcinku mamy w końcu jazdę i widoki nagradzające wcześniejsze niewygody. Zjeżdżając zatrzymujemy się w punkcie widokowym gdzie oczywiście spotykamy kogo – Polaków. Dwie pary idące w góry w asyście miejscowych psów pasterskich. Niesamowite, ale psy te szły już z nimi od samego Masti kilka godzin. Kilka minut rozmowy z rodakami zaskoczonymi tym, że można w ten sposób poznawać świat. Takie zdziwienie będzie na towarzyszyło nam jeszcze wielokrotnie, okazywane przez Niemców, Szwajcarów czy spotkanych później Austryjaków. Było nam z tego powodu bardzo przyjemnie, bo ich zaskoczenie było jeszcze większe jak dowiadywali się, że jesteśmy Polakami. Zjeżdżamy na dół i jedziemy w kierunku Uszguli najwyżej położonej stale zamieszkałej osady na Kaukazie 2100 mnpm. Tak piszą przewodniki. Po drodze mijamy kilka wiosek. Koło 14 meldujemy się w miejscowej jadłodajni. Po drodze ratujemy Gruzinów sprzedając im 15 litrów paliwa. Właściciel baru do którego trawiliśmy zaraz zaangażował całą rodzinę w przyżądzanie obiadu. Jemy Kubdari czyli placki – puri z mięsem, sałatki i ziemniaki. Zamawiając ziemniaki w Gruzji trzeba się liczyć z tym, że jest to zupełnie oddzielne danie. My zamawiając 5 porcji dostaliśmy pięć wielkich mich ziemniaków odsmażanych na patelni. Po sytym obiadku i wypiciu zimnego piwka jedziemy dalej widoki zapierające dech w piersiach, fantastyczne góry . Mijamy miejscowość Lentekhi i szukamy miejsca na nocleg. Dziki wypatrzył ładną polankę niżej drogi za zagajnikiem zaraz przy potoku. Zjeżdżamy na nią i widzimy rozbity mały namiocik, a mieszkańcami namiociku jest kto? POLACY! Rozbijamy swoje namioty rozpalmy ognisko i biesiadujemy z poznaną parą młodych ludzi. Częstujemy ich powszechnie znanym trunkiem produkowanym przez nas samych czyli ślepotką. Kto z nami był choć raz wie jak zacny to trunek powszechnie szanowany wśród braci quadowej w kraju i za granicą. Niestety wieczór ten wybił z głowy naszym nowopoznanym Polakom pomysł aby następnego dnia wsiadać na rower.

Wstajemy następnego dnia rano zbieramy obóz i o 8:30 już jedziemy. Droga asfaltowa więc szukamy szutrowej alternatywy. Udaje nam się , znajdujemy piękną szutrową drogę mijając parę miejscowości gdzie można kupić piwo które znacznie poprawia nasze samopoczucie. Tak trafiamy do miejscowości Achara gdzie robimy zakupy i w miejscowej piekarence kupujemy jeszcze ciepłe puri. Jakież jest nasze zdziwienie kiedy starsza kobieta sprzedająca w tym miejscu mówi do nas po polsku. Jak się okazało Pani ta ma polskie korzenie. Jej przodkowie zostali wywiezieni z ojczystego kraju za czasów wujka Stalina. Pani Matuszewska bo tak brzmi jej nazwisko pokazała nam jak wygląda pieczenie puri. Ciekawy piec i ciekawy sposób wypieku tego placka , który jest przyklejany do wewnętrznej ściany pieca na kilka minut a piec kształtem przypomina gniazdo os. Tutaj też poznajemy miejscowego bossa Jerego, który zaciąga nas do miejscowości Khyanchkara do lokalnej malutkiej winnicy. Podobno to właśnie tylko z tej okolicy Stalin sprowadzał winia i koniaki. Gospodarz nawet chwalił się, że to miedzy innymi od jego dziadka kupowane było wino przez przedstawicieli Stalina. Zobaczyliśmy oryginalny sposób przechowywania gruzińskiego wina w wielkich glinianych pojemnikach zakopanych w ziemi. Degustacja zaczęła się od koniaku zabójczo mocnego. Miał chyba ponad 60%. Potem czacza naprawdę niezła, ale wcale nie słabsza. Na końcu gospodarz odkopał wino, które okazało się naprawdę rewelacyjne. Nie jestem smakoszem ale wszystkim nam bardzo smakowało. Zrobiliśmy zakupy i tu zaskoczenie. Czacza czyli miejscowy bimber robiony z wytłoczek winogron jest dużo droższy niż bardzo dobre gruzińskie wódki w sklepie. Litr Czaczy to wydatek 15 lari czyli 30 pln. Także cena wina była wysoka, bo za litr zapłaciliśmy 25 lari czyli około 50 pln ale wino było warte swojej ceny. Robimy spore zakupy i zostajemy zaproszeni na mały poczęstunek i szklaneczkę wina. Miła atmosfera przy stole degustacja przez Gruzinów naszej ślepotki, której resztka została po wczorajszym bankiecie. Po godzinie dziękujemy pięknie za gościnę i z grzeczności Irek pyta czy coś płacimy za poczęstunek i ku naszemu zdziwieniu gospodarz wymienia cenę wcale nie taką małą. No cóż płacimy i jesteśmy bardzo zdziwieni ponieważ nasłuchaliśmy się i naczytaliśmy o słynnej gruzińskiej gościnności. Jedziemy dalej przez Ambrolauri i dalej w kierunku Tkibuli po drodze upalamy quady wzdłuż plaży mijanego jeziora. Ja oczywiście nawet w górzystej Gruzji znalazłem sobie błoto w którym upaprałem całego quada a żeby z niego wyjechać musili mi pomóc koledzy. Za jeziorem na tarasie widokowym podjechal do nas radiowóz. Przesympatyczny policjant zrobił sobie z nami kilka fotek i udzielił nam ważnych informacji. Jeśli ktoś w Gruzji potrzebuje pomocy, nie ma gdzie przenocować, brakuje mu paliwa, nie ma pieniędzy powinien niezwłocznie zadzwonić na nr alarmowy 112. Policja jest tam od tego żeby pomagać w trudnej sytuacji. W eskorcie policyjnego radiowozu z włączonymi bombami z wielką pompą wjeżdżamy do Tkibuli. Niestety miasta w Gruzji nie robią najlepszego wrażenia. Wielkie zniszczone socrealistyczne bloczyska, zwierzęta wałęsające się po drogach, przygnębiający widok. Z miasta kierujemy się dalej na wschód w kierunku Mukchury. Robi się już dośc pózno więc rozglądamy się za miejscem na nocleg. Proponuje aby spróbować rozbić się we wsi u kogoś na podwórku, aby był dostęp do wody ponieważ dawno już się nie myliśmy. I tak trafiamy do domu Michaela ale o tym trzeba napisać oddzielnie ponieważ był to chyba najważniejszy moment naszej wyprawy i jeden z piękniejszych wieczorów w naszym życiu. Tak później zgodnie stwierdziliśmy.

Wjeżdżamy do wioski do której prowadzi kamienista polna droga po której z trudem może przejechać auto. Po lewej stronie widzimy dom, którego podwórko jest płaskie więc spokojnie moglibyśmy rozbić namioty. Bedyś idzie się zapytać czy będzie to możliwe. Gospodarz zgadza się i wjeżdżamy na podwórko, zsiadamy z quadów i w tym momencie biegnie do nas cała rodzina. Wyciągają ręce na powitanie całują nas wszystkich wieloktotnie oba policzki. Jesteśmy zdziwieni wylewnością naszych gospodarzy ale robimy dobre miny. Zaczynamy zdejmować nasze tobołki ale nie pozwalają nam rozbijać namiotów zapraszając do domu. Jest nam trochę niewdzięcznie korzystać z gościny ale stanowczość gospodarzy przekonuje nas, że chyba nie wygramy w tym temacie. Zostajemy zaprowadzeni do sypialni gdzie będziemy spali w łóżkach właścicieli domu. Zaraz zostaje zmieniona pościel a z kuchni zaczyna wydobywać się piękny zapach. Pokazano nam łazienkę i wszystkie miejsca w domu z których możemy korzystać bez ograniczeń. Biały obrus i zastawa ląduje na stole. Naszym gospodarzem jest 82 letni Michael, jego chyba trochę młodsza żona (nauczycielka w miejscowej szkole ), 85 letni brat i zięć Michaela mniej więcej w naszym wieku. Nie zdążyliśmy się wszyscy wykąpać kiedy zaproszono nas na ciepły posiłek. Jajka na słoninie, pieczony kurczak, ryba, sery, chleb i oczywiście czacza i wino. Wszystko ciepłe smaczne i pachnące. Michael jako gospodarz wznosi pierwszy toast za to, że jesteśmy tu razem z nimi. Wino w Gruzji przynajmniej tej nie turystycznej pije się ze szklanek objętością przypominającą nasze literatki i pije się je duszkiem do dna zostawiając kropelkę na dnie aby spokojnie można było dolać kolejna porcję. Szklaneczki wina przerywane są kieliszkami Czaczy jak już wcześniej pisałem o woltomierzu 50-60%. Każde wypicie alkoholu poprzedzone jest długim toastem. Pijemy za rzeczy na które my zagonieni w naszym świecie ludzie nie zwracamy uwagi. Pijemy za przyrodę, za zwierzęta, za pokój na świecie, za przyjaźń między ludźmi, za przyjaźń między na rodami Polski i Gruzji, oczywiście za nasze rodziny, dzieci i żony i kochanki. Patrzymy na twarze naszych gruzińskich przyjaciół i wszyscy stwierdzamy, że dawno nie widzieliśmy ludzi tak szczęśliwych, szczęśliwych z powodu życia które ich spotkało, przyrody która ich otacza i tego, że my tam z nimi jesteśmy i mogą ofiarować nam swoją gościnę. Michael mówi, że nigdy nie był poza granicami Gruzji, że wszystko co mu jest potrzebne do życia ma tu w swojej zagubionej w górach wiosce i otaczającej go przyrodzie. Opowiadają o górach polowaniach na niedźwiedzie i dalekich wędrówkach. Nie jestem w stanie słowami wyrazić tej przyjaźni i chyba miłości którą ci ludzie w tak krótkim czasie nas otoczyli. My żyjemy na godziny, minuty, cały czas gdzieś się śpieszymy, gdzieś gnamy, a im czas wyznaczają pory roku. Toastów ze szklaneczek było wiele więc gospodarze uznali, że czas przejść na poważniejsze naczynie. Została przyniesiona szklanka 0,33 od coca coli i Michael napełnił ja całą wygłosił kolejny toast i wypił ją do dna, nalał do pełna i podał kolejnej osobie i tak kolejno wszyscy wypili po szklance wina duszkiem wygłaszając toast. Takich kolejek było chyba trzy lub cztery. Czas schodził na opowiadaniu o Polsce, Gruzji, o tym jak żyje się w naszych krajach. Oczywiście nie obyło się bez polityki. Bardzo ciekawy jest ich stosunek do Rosjan, których w Gruzji jako turystów jest mnóstwo. Nie lubią Rosjan ale nie jako ludzi, ale jako systemu, państwa, które sprowadziło na nich wiele nieszczęść. Starszy z braci przyniósł bałałajke i zaczęły się śpiewy po gruzińsku. W międzyczasie zmieniło się naczynie z którego piliśmy wino. Teraz gospodarze uraczyli nas kryształowym rogiem o pojemności około 2 litrów, który to róg był napełniany gdzieś w 60% swojej objętości. Oczywiście wśród wygłaszanych toastów pijemy z niego do dna ponieważ ze względu na swój kształt nie można zostawić nawet odrobiny wina. No cóż, nie sztuka jest wypić, sztuką jest utrzymać, a to nie wszystkim się udało. Kryształowy róg okrążył stół dwa lub trzy razy ale tego już nikt z nas nie jest w stanie stwierdzić. Trzeba tu zaznaczyć, że gruzińskim zwyczajem kobiety nie uczestniczą w biesiadzie i tak też było w domu Michaela. Pani domu dbała tylko aby niczego nie zabrakło na stole. Nikt nie wie o której skończyła się biesiada po wielu niedźwiedziach, wzajemnych uściskach idziemy spać w czyściutkiej pościeli i wygodnych łóżkach. Rano wstajemy, a nasi przyjaciele są już na nogach. Stół przykryty świeżym obrusem, a śniadanie już gotowe. Na stole jest nawet zimne piwko przyniesione specjalnie ze sklepu. Jemy choć nie każdy ma jeszcze skoordynowane ruchy, a oczy niektórych z nas tęsknią za rozumem. Po śniadanku robimy wspólne zdjęcia i szykujemy się do wyjazdu. Ku naszemu zdziwieniu wszyscy nasi gospodarze są odświętnie ubrani choć to nie niedziela. Pani domu ma zrobiony nawet makijaż. Pożegnanie jest bardzo wzruszające. Gospodyni robi znaki krzyża i modli się za nas. Wszyscy ściskają się i całują jakby żegnali najbliższą rodzinę. Wszyscy mamy łzy w oczach jak to powiedział nasz papież „żal wyjeżdżać, żal”. Wizyta w tym domu chyba pozostanie w naszej pamięci do końca życia. Ci starsi ludzie pokazali nam , że można być szczęśliwym, cieszyć się z tego co się ma i dzielić się tym co się ma. U nas już nie do pomyślenia, że wpuszcza się do domu pięciu wielkich, brudnych, obcych facetów, lokuje się ich we własnych łóżkach, karmi, poi i nic za to nie chce. Niesamowite i niepowtarzalne i choćby z tego powodu aby przeżyć taki wieczór warto było pojechać do Gruzji.

Niestety opuszczamy gościnny gruziński dom i jedziemy dalej. Z wioski droga prowadzi między gospodarstwami, jest coraz węższa i trudniejsza ale aby nie jechać asfaltami decydujemy się na taki wariant. Trochę kluczymy szukamy drogi ale dzięki spotkanym ludziom (jeden ze strzelba na polowaniu) udaje nam się dojechać do utwardzonej drogi. Jedziemy kilkadziesiąt km bez dotykania asfaltu. Powinniśmy jechać na wschód ale przez rosyjski głód nowych terenów jest to niemożliwe (Osetia Południowa). Jedziemy więc na południe omijając zachodnią granicę Osetii. Dojeżdżamy do głównej drogi Gruzji ciągnącej się z zachodu na wschód i jedziemy w kierunku Gori i Tibilisi. Plus jazdy po tej drodze jest taki, że spotykamy w końcu lokale gastronomiczne i jemy pyszne szaszłyki. Koszt takiego posiłku z napojami, kawą, piwem to około 15 lari czyli coś koło 30 pln. Jedziemy dalej wśród tirów i różnej maści pojazdów, nie jest to przyjemne ale nie ma innej drogi aby przedostać się dalej na wschód. Po drodze w większej miejscowości zjeżdżamy na stację benzynową gdzie jest myjnia. Ja po wcześniejszych błotnych przygodach mam zawalona chłodnicę i całe brudne sakwy. Myję quada, a Dawid dżentelmen znany wszystkim z miłości do czystości postanawia również odświeżyć swoją maszynę. Kończy się to tym, że ręcznie wypycha go z myjni. W jego najlepszym z quadów czyli Kawasaki brak oznak życia. Zero prądu i wszystkie doraźne naprawy nie skutkują. Bierzemy się do rozbiórki. Wszystko, co się tylko da zostaje zdjęte wymontowane i sprawdzone. Jest godz. 15,a efektów żadnych. Panowie ze stacji benzynowej proponują pomoc w postaci elektryka, po którego jadą własnym samochodem 15 km. Elektryk to młody chłopak, który quada widział pierwszy raz w życiu ale przecież prąd i przewody są wszędzie takie same. Niestety kilkugodzinne szukanie przyczyn awarii nie przynosi żadnego skutku. My w tym czasie wypijamy wszystkie zapasy wina (jeszcze zakupionego w winnicy opisywanej wcześniej oraz kilka butelek najdroższego piwa w Gruzji ( 10 pln za butelkę ) kupionego w czymś co przypominało i miało być restauracją (była nią jeśli macie trochę wyobraźni). Kupując to piwo zostaliśmy potraktowani jak bankomat na dwóch nogach. Piszę o tym ponieważ i w Gruzji można zostać oszukanym. Od pracowników stacji dostaliśmy butelkę Czaczy i dzięki im za to natomiast przypominała ona coś podobnego w Samku do nafty – okropne, a Dawida quad dalej nie żyje. Elektryk chce się już poddać a my myślimy co zrobić w tej sytuacji. Wyprawa dla jednego z nas już się kończy. Elektryk w geście desperacji poprosił jeszcze o schemat instalacji Kawasaki. Ależ oczywiście przecież takie rzeczy załatwiamy od ręki! Tel. do Polski potem do serwisu Kawasaki i po kilkudziesięciu minutach przychodzi mail ze schematem. Tonący brzytwy się chwyta. Bez większych nadziei elektryk przegląda schemat i znowu zaczyna grzebać w instalacji. Ku naszemu zdziwieniu w pewnym momencie Bedysiowy quad zaczyna gadać. Jeszcze chwila i wrócił całkowicie do żywych. Niesamowite ale chłopak w końcu znalazł przerwany przewód w głównej wiązce i zrobił obejście. Chłopak nie posiadał się z dumy, a my ze szczęścia. Skręcamy i pakujemy quada, jest godzina 22. Spędziliśmy na stacji 8 godzin i zmarnowaliśmy całe popołudnie. Ponieważ nasza droga prowadzi niestety asfaltem postanawiamy nadrobić stracony czas i jechać nocą . Kierujemy się w kierunku Tibilisi i w końcu wiemy jak to jest jechać quadem po prawdziwej autostradzie. Kilkadziesiąt km przed Tibilisi zjeżdżamy z autostrady i kierujemy się drogą na północ w kierunku granicy z Osetią Południową. Asfalt przechodzi w kamienistą i wyboistą drogę prowadzącą przez wsie. W jeden z nich mijamy pijaną grupę młodych ludzi próbującą nas zatrzymać. Mijamy ich i jedziemy dalej ale niestety gubimy drogę. Nawet nie zauważyliśmy , że ludzie ci zaczeli nas gonić. Dzięki naszej nieuwadze zablokowali nam drogę ,a dwóch z nich wsiadło do Jarka i Dawida na quada i kazali się wozić. Po kilku km gdzie reszta goniła nas Nissanem aż iskry szły z pod niego (do dziś nie wiem jak wytrzymała miska olejowa w tym aucie) i prośbach aby zeszli z naszych quadów niestety bez efektu ,postanowiliśmy jechać szybko dalej i później pozbyć się intruzów. Niestety za parę km zobaczyliśmy dwóch gości którzy w rękach mieli kałasznikowy. Na szczęście okazało się że są to pogranicznicy gruzińscy. Zostaliśmy zatrzymani i przepytani jak to zawsze w takich sytuacjach bywa. Okazało się że dojechaliśmy do punktu granicznego z Osetią Południową a niecałe 200 metrów od nas stacjonują Rosjanie z czołgami , działami i odbezpieczoną bronią.

Ciąg dalszy nastąpi...

serpentyny w gorach
trudny powrot
wino
Advertisement
NAS Analytics TAG

NAS Analytics TAG
Zdjęcia
Advertisement
NAS Analytics TAG
Batumi
dalej sie juz nie da
do dna
do zakopania jeden krok
dzbanek wina
gruzja 2014
jazda po wybrzezu
krysztalowy rog
kuweta tego nie ogarnia
luksus
majestatyczne
Michail goscina
napotkani rowerzysci
napotkany w gorach
naprawa przy trasie
na granicy
na pozegnanie
panorama gor
picie z roga
piekne widoki
piwo w rogu
poranek w obozie
pozegnania czas
przestrzenie
quadem w trasie
quady na pace
quady w gorach
quad w rowie
restauracja
slepotka na dnie
spotkanie z policja
treking do jeziora
Ushguli
Ushguli 2
u Michaila
wspolna biesiada
wspolne zdjecie
w gorach
w restauracji
zryjnowane domy
zwiedzanie mesti
bajka w trasie
brak pradu
kamienista droga
na polowanie
spogladajac na morze
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Zobacz również

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę